W miarę jak maszyna kontynuowała lot, Rees coraz częściej wyglądał przez okienko kadłuba.
Przycisnął twarz do ciepłej ściany. Znajdował się bardzo blisko śródokręcia mostka. Z lewej strony widział Mgławicę, porzuconą ojczyznę, która teraz przypominała szkarłatną barierę, rozcinającą niebo na połówki, po prawej stronie Rees dostrzegał niebieskawy obłok gwiezdny, miejsce przeznaczenia, wciąż dające się zakryć jedną dłonią.
Statek oddalał się od Rdzenia. Ekipa nawigacyjna spędzała długie godziny, korzystając z sekstansów, map i kawałków rzeźbionej kości. Wreszcie można było ogłosić, że mostek leci po właściwej trajektorii.
Wśród pasażerów zapanowało uniesienie. Wprawdzie wiele osób zginęło lub odniosło obrażenia, a ponadto utracono maszynę z żywnością, lecz po najcięższej przeprawie wydawało się, że misja zakończy się sukcesem. Optymistyczny nastrój udzielił się także Reesowi.
Jednak po pewnym czasie mostek oddalił się od Mgławicy tak bardzo, że przestało być widoczne jej dobrze znajome, ciepłe światło.
Większą część kadłuba uczyniono nieprzezroczystą jeszcze przed odlotem w przewidywaniu, iż ciemność między-mgławicowej próżni mogłaby się okazać dla ludzi zbyt przytłaczająca. Skąpane w sztucznym blasku prowizoryczne „osiedle” znowu zaczęło się kojarzyć z ciepłem i domowymi zapachami. Pasażerowie najczęściej przyjmowali tę zmianę z zadowoleniem. Dzięki niej mogli zapomnieć o pustce za prastarymi ścianami statku.
Jednak nastroje nie były najlepsze. Ludzie stali się bardziej zamknięci w sobie, posępni i stłamszeni. Po jakimś czasie utrata dystrybutora żywności zaczęła dawać im się we znaki. Zostali skazani na coraz skromniejsze porcje.
Soczysty, ciemny błękit nieba tonowała tylko rozproszona bladość odległych mgławic.
Uczeni łamali sobie głowy nad starodawnymi przyrządami i zapewniali Reesa, że przestrzenie między mgławicami nie są zupełnie pozbawione powietrza, aczkolwiek jest ono zbyt ubogie w tlen, by mógł nim oddychać człowiek.
— To wygląda tak, jakby mgławice były płatami o dużej gęstości w obrębie o wiele większego obłoku, który być może ma własną wewnętrzną strukturę, swój własny Rdzeń — mówiła z podnieceniem Jaen. — Niewykluczone, że wszystkie mgławice wpadają do większego Rdzenia, podobnie jak gwiazdy.
— Na tym chyba nie koniec? — odparł Rees i uśmiechnął się. — Ta struktura może mieć rekursywny charakter. Kto wie, może większa mgławica jest tylko satelitą innego, potężniejszego Rdzenia, który z kolei krąży wokół jeszcze większego, i tak dalej, bez końca.
— Ciekawi mnie, jak wyglądają mieszkańcy większych Rdzeni i do czego prowadzi w tych warunkach chemia grawitacyjna… — Jaen zaświeciły się oczy.
— Może kiedyś wyślemy statek, żeby się tego dowiedzieć. — Rees wzruszył ramionami.
— Udamy się w podróż do Rdzenia nad Rdzenie. Niewykluczone, że istniejąjednak subtelniejsze metody uzyskania odpowiedzi.
— Na przykład jakie?
— Hm, jeśli nasza nowa mgławica wpada do większego Rdzenia, powinny wystąpić dające się zmierzyć efekty. Choćby pływy, moglibyśmy wysunąć hipotezy o masie i strukturze większego Rdzenia, nawet go nie oglądając.
— A potem, dysponując taką wiedzą, moglibyśmy zweryfikować teorię na temat budowy wszechświata…
Rees uśmiechnął się. Przez krótką chwilę delektował się poczuciem wartości własnego umysłu.
Lecz jeśli nie zdołają się wyżywić, wszystkie te marzenia nie będą miały żadnego znaczenia.
W wyniku manewru wokół Rdzenia statek rozwinął ogromną prędkość i dotarł do przestrzeni między-mgławicowej po kilku godzinach. Od tego czasu upłynęło pięć szycht, lecz wciąż mieli przed sobą jeszcze dwadzieścia szycht lotu. Czy krucha struktura społeczna na statku utrzyma się przez tak długi okres?
Rees poczuł na ramieniu kościstą rękę. Ujrzał wychudzoną twarz Hollerbacha.
— Wspaniałe — mruknął Hollerbach i przysunął się do okna…
Rees nie odezwał się.
— Wiem, co czujesz — powiedział Hollerbach.
— Najgorsze jest to, że pasażerowie nadal obwiniają mnie za niewygody, które musimy znosić. Kiedy przechodzę, matki pokazują swoje głodne dzieci i obrzucają mnie oskarżycielskimi spojrzeniami.
— Rees, nie wolno ci się tym przejmować. — Hollerbach wybuchnął śmiechem. — Nie zatraciłeś młodzieńczego, odważnego idealizmu, nie złagodziła go niedawno osiągnięta przez ciebie dojrzałość — powiedział z lekką ironią. — Ten idealizm sprawił, że narażałeś własne życie, sprzymierzając się z uczonymi podczas rebelii. Teraz stałeś się mężczyzną, który zrozumiał, że najważniejsze jest przetrwanie gatunku, i nauczył się wpajać to przekonanie innym, choćby przez zwycięstwo nad Goverem.
— Chciałeś powiedzieć: przez zamordowanie go.
— Gdybyś nie odczuwał wyrzutów sumienia z powodu czynu, do którego zostałeś zmuszony, nie szanowałbym cię tak bardzo. — Stary naukowiec ścisnął rękę Reesa.
— Gdybym tylko mógł mieć pewność, że postąpiłem słusznie — rzekł Rees. — Może skazałem ludzi na śmierć, mamiąc ich złudnymi nadziejami.
— Hm, na razie wszystko dobrze się układa. Nawigatorzy zapewniają, że manewr wokół Rdzenia był udany i teraz zmierzamy w kierunku naszej nowej siedziby.
Jeśli jednak chciałbyś się utwierdzić w przekonaniu, że los nam sprzyja, to spójrz w górę — poradził Hollerbach.
Rees zadarł głowę. Szkółka wielorybów tworzyła niewielkie pasmo cienkich, upiornych postaci, szybujących po niebie z lewej strony na prawą. Na obrzeżach pełnego życia strumienia dostrzegł talerze, niebiańskie wilki o zamkniętych paszczach i inne, jeszcze bardziej egzotyczne stworzenia, które swobodnie sunęły do swojej nowej siedziby.
W Mgławicy musiało być więcej takich ogromnych szkółek. Szereg po szeregu opuszczały umierający obłok. Poszczególne gatunki wyraźnie się odznaczały na tle posępnego, galaktycznego blasku. Rees uświadomił sobie, że wkrótce Mgławica utraci wszystkie organizmy żywe, z wyjątkiem kilku uwiązanych drzew i niedobitków ludzkości, zmuszonych do pozostania w jej obrębie.
Zauważył, że w ławicy wielorybów nastąpiło jakieś poruszenie. Manewrując ogonami, trzy wielkie bestie odłączyły się od reszty, poleciały w górę i zaczęły krążyć wokół siebie w pełnym majestatu tańcu. Zbliżały się do siebie tak blisko, że ich ogony się splotły, a cielska zetknęły w uścisku, jak gdyby miała z nich powstać jedna istota. Pozostałe wieloryby z szacunkiem dryfowały wokół triady.
— Co one robią?
— Oczywiście, to tylko domysły — Hollerbach uśmiechnął się. — W dodatku, gdy jest się w moim wieku, można je snuć głównie na podstawie wspomnień, ale przypuszczam, że wykonują taniec godowy. — Rees z wrażenia wstrzymał oddech. — A dlaczegóżby nie?
Przecież te wieloryby są wśród swoich, z dala od napięć i niebezpieczeństw mgławicowego życia, czyż można sobie wymarzyć lepsze warunki? Nawet niebiańskie wilki nie byłyby w stanie przypuścić ataku, prawda? Wiesz, wcale bym się nie zdziwił, zważywszy na długie godziny w zamknięciu, podczas których nie ma co robić, gdyby i u nas wybuchnęła eksplozja demograficzna.
— Wszyscy tego potrzebujemy — Rees roześmiał się.
— O, tak — z powagą przytaknął Hollerbach. — W każdym razie, mój przyjacielu, chodzi mi o to, że być może powinniśmy naśladować te wieloryby. Wątpić jest rzeczą ludzką, ale…
Читать дальше