— Ach, ty bezczelna…
— Zamknijcie się! — wrzasnął Rees.
— Rees, czy to ja sprawuję kontrolę nad teleskopem? — Jaen pieniła się ze złości, ale w końcu zdołała się pohamować.
— Tak.
— I powinnam dbać o to, żeby nawigatorzy oraz ich kościejowi, że tak powiem, asystenci, uzyskiwali wszystkie dane, potrzebne do kierowania naszą trajektorią wokół Rdzenia? To jest nasze najważniejsze zadanie, zgadza się?
— Nie mogę zaprzeczyć… — Rees potarł nos, po jego twarzy przemknął cień wątpliwości.
— W takim razie powiedz Hollerbachowi, żeby trzymał swoje cholerne łapy z dala od mojego sprzętu!
— O co chodzi, główny naukowcu? — Rees zwrócił się do Hollerbacha, tłumiąc uśmiech.
— Rees… — Stary człowiek splótł palce i skubał zwiotczałą skórę. — Został nam tylko jeden ważny przyrząd naukowy. Oczywiście, nie zamierzam podważać argumentów przemawiających za takim, a nie innym załadunkiem statku. Naturalnie, rozmiary puli genetycznej muszą być traktowane priorytetowo. — Przycisnął pięść do zagłębienia drugiej dłoni. — Niemniej jednak, właśnie teraz, gdy jesteśmy ślepcami, zbliżamy się do największej tajemnicy naukowej w kosmosie: do samego Rdzenia…
— On chce skierować teleskop na Rdzeń — przerwała mu Jaen. — Uwierzyłbyś w coś podobnego?
— Nawet dzięki powierzchownym badaniom uzyskalibyśmy ogromną wiedzę.
— Hollerbach, jeśli nie wykorzystamy tego cholernego teleskopu do nawigacji, to możemy zobaczyć Rdzeń aż nadto dokładnie! — Jaen gniewnie spojrzała na Reesa. — No?
— Co, no?
— Niestety, chłopcze, ale podejrzewam, że ta drobna, lokalna trudność to dopiero początek niemożliwych do rozstrzygnięcia kwestii, którymi będziesz zasypywany. — Hollerbach smutnie popatrzył na Reesa.
— Ale dlaczego ja? — Rees poczuł się zakłopotany i osamotniony.
— Ponieważ Decker w dalszym ciągu jest na Tratwie — zaszydziła Jaen. — A któżby inny?
— Kto inny? — mruknął Hollerbach. — Przykro mi, Rees, ale nie sądzę, żebyś miał wybór…
— Wszystko jedno, co robimy z tym przeklętym teleskopem?
— No, dobrze. — Rees usiłował skupić myśli. — Hollerbach, muszę przyznać, że obecnie praca Jaen ma pierwszeństwo… — Jaen wydała okrzyk radości i przeszyła ręką powietrze. — …
dlatego twoje badania muszą być do niej dostosowane. W porządku? Ale — dodał pośpiesznie Rees — gdy znajdziemy się dostatecznie blisko Rdzenia, strumienie pary i tak na nic się nie przydadzą, toteż nawigacja okaże się stratą czasu. Wówczas udostępnisz teleskop Hollerbachowi. Może nawet, Jaen, pomożesz mu. — Rees wydął policzki. — Co powiecie na taki kompromis?
— Jeszcze zrobimy z ciebie członka Komitetu. — Jaen uśmiechnęła się i uderzyła go w ramię. Odwróciła się i z powrotem zaczęła przedzierać się przez liny.
— Hollerbach, jestem zbyt młody, żeby być kapitanem. — Reesowi opadły ręce. — I wcale tego nie pragnę.
— Jeśli chodzi o ostatni argument, mógłby go użyć dosłownie każdy. — Hollerbach uśmiechnął się łagodnie. — Rees, obawiam się, że nie masz wyjścia. Jesteś na tym pokładzie jedynym człowiekiem, który żył na Pasie, Tratwie, w świecie Kościejów… i z tego powodu jesteś jedynym przywódcą, którego mogą zaakceptować poszczególne frakcje na statku. Poza tym to twoja energia i determinacja sprawiły, że zaszliśmy tak daleko. Obawiam się, że nie uciekniesz od odpowiedzialności, a trzeba będzie podejmować trudne decyzje.
Zakładając, że uda nam się dotrzeć do Rdzenia, mamy w perspektywie racjonowanie żywności, gwałtowne skoki temperatury w nieznanych rejonach poza Mgławicą, nawet nuda może się okazać śmiertelnym zagrożeniem! Będziesz musiał kierować naszym życiem w ekstremalnych warunkach. Jeśli mogę ci jakoś pomóc, to, oczywiście, jestem do dyspozycji.
— Dzięki. Nie bardzo mi się to podoba, ale chyba masz rację. Jeśli chcesz mi pomóc, to na początek sam załatw spór z Jaen — zażądał Rees ostrym tonem.
— Ta młoda kobieta jest zbyt gwałtowna. — Hollerbach uśmiechnął się żałośnie.
— A w ogóle, co spodziewałeś się zobaczyć, Hollerbach? Przypuszczam, że widok czarnej dziury z bliskiej odległości będzie wystarczająco atrakcyjny — zmienił temat Rees.
— Zobaczymy coś znacznie bardziej interesującego. — Na bladych jak papier policzkach Hollerbacha wykwitły rumieńce. — Czy kiedykolwiek rozmawiałem z tobą o swojej teorii chemii grawitacyjnej? Tak? — Hollerbach był wyraźnie rozczarowany, że stracił okazję wygłoszenia wykładu.
Rees jednak zachęcił go do kontynuowania wypowiedzi. Uświadomił sobie, że znowu będzie się uczył, wysłuchując podczas każdej szychty tego, co ma do powiedzenia Hollerbach i reszta na temat tajemnic świata.
— Być może pamiętasz moje rozważania o nowym typie atomu — zaczął Hollerbach. — Jego składowe cząstki, być może nawet stanowiące autonomiczne całości, wiąże raczej grawitacja niż inne podstawowe siły. W odpowiednich warunkach, przy właściwej temperaturze i ciśnieniu oraz gradientach grawitacyjnych, zaistnieje nowa chemia grawitacyjna.
— W Rdzeniu — dorzucił Rees.
— Tak — oznajmił Hollerbach. — Okrążając Rdzeń, zobaczymy nowe królestwo, mój przyjacielu, nową fazę tworzenia, w której…
Znad ramienia Hollerbacha wyjrzała pulchna, zakrwawiona twarz.
— Czego chcesz, Roch? — Rees zmarszczył brwi.
— Chcę tylko pokazać wam — górnik wyszczerzył zęby w uśmiechu — o czym zapomnieliście. Spójrzcie. — Wyciągnął rękę.
Rees odwrócił się. W pierwszej chwili nie dostrzegł niczego niezwykłego, lecz po chwili, zmrużywszy oczy, ujrzał na usianym gwiazdami niebie małą brązową plamkę.
Znajdowała się zbyt daleko, by mógł rozróżnić szczegóły, ale od razu przypomniała mu się skórzasta powłoka, rozpięta na kościach.
— Kościeje — rzekł.
Roch zaniósł się śmiechem. Hollerbach wzdrygnął się z obrzydzenia.
— To twój dawny dom, Rees — odezwał się szorstko Roch. — Nie masz ochoty tam zajrzeć i odwiedzić starych przyjaciół?
— Wracaj do pracy, Roch.
Roch usłuchał rozkazu, chociaż nadal się zaśmiewał.
Rees przez kilka minut patrzył na niebo, aż w końcu stracił planetę Kościejów z oczu.
Kolejny fragment jego życia nieodwołalnie odchodził w przeszłość.
Rees zadygotał. Odsunął się od okna i wraz z Hollerbachem powrócił do ciepłego, pełnego krzątaniny wnętrza mostka, w którym roiło się od bezradnych ludzi.
Stary, zniszczony statek leciał w kierunku czarnej dziury.
* * *
Niebo pociemniało i zapełniło się niesamowitymi, spiralnymi rzeźbami gwiezdnymi, które Rees oglądał podczas pierwszej wyprawy. Kadłub nadal był przezroczysty.
Rees przewidywał, że dzięki temu przynajmniej od czasu do czasu pasażerowie będą mogli zapomnieć o ciągłym pogarszaniu się ich sytuacji. Ryzykowna kalkulacja opłaciła się. W miarę upływu szycht coraz więcej osób spędzało czas przy wielkich oknach. Na pokładzie mostka zapanowała atmosfera spokoju, który jednak graniczył z lękiem.
Maksymalne zbliżenie się statku do Rdzenia miało nastąpić za jedną szychtę. W oknach pojawiło się mnóstwo gapiów, którzy zapragnęli obejrzeć szkółkę wielorybów. Rees dyskretnie zrobił miejsce Hollerbachowi, aby i on mógł obserwować zwierzęta.
Przy tej głębokości każdy wieloryb przypominał cienki pocisk, a jego sflaczałe cielsko stanowiło aerodynamiczną powłokę, okrywającą narządy wewnętrzne. Zwierzęta pozamykały wielkie oczy, leciały ku Rdzeniowi na oślep. Ich szeregi otaczały mostek dosłownie ze wszystkich stron, tak że powietrze przypominało szczelną ścianę bladego mięsa.
Читать дальше