— Lubisz się zabawiać — zarzucił jej Rees.
Pozbawione osłony latającego lasu, gwiazdy świeciły intensywniej niż zwykle. Z czoła Reesa kapały kropelki potu. Zamrugał oczami i spojrzał na tęgą szyję stojącego przed nim mężczyzny. Była pokryta twardymi, czarnymi włoskami I mokra w okolicach kołnierzyka. Mężczyzna miał szeroką twarz i perkaty nos. Spojrzał w górę na gwiazdę.
— Przeklęty upał — mruknął. — Nie wiem, dlaczego wciąż tkwimy pod tą cholerną gwiazdą. Mith powinien ruszyć swoją tłustą dupę i coś zrobić. Nie? — Natarczywie patrzył na Reesa. Chłopiec uśmiechnął się niepewnie. Nieznajomy obrzucił go wrogim spojrzeniem i odwrócił się.
Po kilku minutach kolejka zniknęła. Pasażerowie popychali Jaen i Reesa i szli po schodach, niosąc paczki z żywnością, wodą i innymi rzeczami.
Obserwowani przez ponurego strażnika, górnik i asystentka nawigatora zbliżyli się do maszyny. Jaen wystukała jeden z numerów rejestracyjnych naukowców, a następnie podała szczegółowe dane. Rees był zdumiony wprawą, z jaką dziewczyna przebiegała palcami po klawiaturze. Pomyślał, że zapewne i ta umiejętność pozostanie poza jego zasięgiem…
Strażnik patrzył na niego. Siedział z założonymi rękami na wysokim, drewnianym taborecie. Miał na sobie podniszczony kombinezon w czarne pasy.
— Proszę, proszę — wycedził. — Szczur z kopalni.
— Witaj, Gover — rzekł chłodno Rees.
— Nadal usługujesz starym pierdzielom z Nauki, co? Myślałem, że już dawno się ciebie pozbyli. Wy, szczury z kopalni, zasługujecie tylko na wylot rury… — Rees zacisnął pięści, napięte bicepsy zabolały.
— A ty nadal jesteś rozgoryczony, co, Gover? — warknęła Jaen. — To, że wywalili cię z Nauki, jakoś nie wpłynęło pozytywnie na twój charakter.
— Postanowiłem odejść. — Gover obnażył żółte zęby. — Nie zamierzam spędzić całego życia ze starymi, głupimi niszczycielami kosmosu. Jeśli chodzi o Infrastrukturę, przynajmniej wykonuję prawdziwą robotę. Uczę się czegoś pożytecznego.
— Gover, gdyby nie uczeni, Tratwa zostałaby zniszczona przed paroma pokoleniami.
Jaen oparła zaciśnięte pięści na biodrach.
— Jasne. Możesz sobie w to wierzyć. — Gover pociągnął nosem. Wyglądał na znudzonego.
— To prawda.
— Może w jednym przypadku, ale co powiesz o obecnej sytuacji? Dlaczego nie przesunęli Tratwy, żeby nas uchronić od tej gwiazdy na niebie? — Rozzłoszczona Jaen wciągnęła powietrze i… zawahała się, nie umiejąc podać odpowiedzi.
— Nieważne. — Gover nie wydawał się zainteresowany swoim małym triumfem. — Pomyśl, czego chcesz. O nas, ludziach, którzy naprawdę podtrzymują lot Tratwy, o Infrastrukturze, leśnikach, cieślach i metalurgach, niedługo będzie głośno.
Zaczną się ciężkie czasy dla wszystkich pasożytów.
— Co to znaczy? — Jaen nachmurzyła się.
Gover odwrócił się od niej z cynicznym uśmiechem. Jakiś człowiek za ich plecami ryknął:
— Hej, wy dwoje, ruszajcie się!
Wrócili do autobusu, niosąc palety z towarami. Rees zagadnął:
— A jeśli on ma rację? Może uczonym i oficerom już nie będzie wolno pracować?
— To oznaczałoby koniec Tratwy. — Dziewczyna zadrżała. — Ale ja znam Govera.
Nadyma się i udaje ważnego, aby zrobić wrażenie, iż jest szczęśliwy z powodu przeniesienia się do Infrastruktury. Zawsze zachowuje się tak samo.
Rees zmarszczył czoło. Może, pomyślał. Gover jednak wydawał się taki pewny siebie.
Kilka szycht później Hollerbach poprosił Reesa na rozmowę.
Górnik stał przed gabinetem uczonego i głęboko oddychał. Czuł się, jakby postawiono go na Krawędzi Tratwy. Następne minuty miały zadecydować o całym jego życiu.
Wyprostował się i wszedł do gabinetu.
Hollerbach pochylał się nad jakimiś papierami w świetle padającym na biurko.
Popatrzył spode łba na intruza.
— No? Kto tam? Ach, tak, chłopak z kopalni. Wejdź, wejdź. — Starzec wskazał Reesowi krzesło z drugiej strony biurka, a sam usiadł w fotelu i założył kościste ręce za głowę. Jego oczy wydawały się bardziej zapadnięte niż kiedykolwiek.
— Pan mnie wzywał — powiedział Rees.
— Rzeczywiście — potwierdził Hollerbach, patrząc Reesowi prosto w oczy. — Przejdźmy do rzeczy. Ponoć nieźle dajesz sobie radę. Jesteś pracowity, a to rzadka zaleta… Zatem dziękuję ci za to, co zrobiłeś. Ale — ciągnął łagodnym tonem — drzewo dostawcze zostało załadowane i poleci na Pas już podczas następnej zmiany. Muszę zdecydować, czy będziesz uczestnikiem tego lotu. — Reesa przeszył dreszcz emocji, być może ma szansę zostać.
Przewidując jakąś próbę, szybko powtarzał w pamięci okruchy nabytych wiadomości.
Hollerbach wstał z krzesła i zaczął spacerować po gabinecie.
— Wiesz, że cierpimy na przeludnienie — powiedział. — Mamy kłopoty z automatami wydającymi żywność, więc sytuacja nie ulegnie poprawie. Z drugiej strony, skoro pozbyłem się tego wałkonia Govera, dysponuję nie obsadzonym stanowiskiem laboranta. Nie mogę jednak złożyć wniosku o pozwolenie na twój pobyt, jeśli nie będzie należycie uzasadniony.
Rees czekał.
— Nie chcesz wyjawić swoich zamiarów, prawda, chłopcze? — Hollerbach zmarszczył brwi. — Bardzo dobrze… Gdybyś miał mi zadać jedno pytanie teraz, zanim zostaniesz stąd odesłany, a ja zagwarantowałbym, że odpowiem na nie najlepiej, jak potrafię, jak by ono brzmiało?
Serce waliło Reesowi jak młot. Nadeszła próba, moment balansowania na Krawędzi, lecz jakże nieoczekiwana okazała się forma testu. Jedno pytanie! Jakiego klucza należy użyć, by uzyskać dostęp do sekretów, które usiłował poznać z zawziętością skoczka, miotającego się wokół klosza lampy.
Mijały sekundy. Hollerbach nie spuszczał wzroku z Reesa, trzymając chude ręce nad głową.
— Co to takiego g? — zapytał w końcu Rees pod wpływem impulsu.
— Wyjaśnij, o co ci chodzi. — Hollerbach nachmurzył czoło.
— Żyjemy we wszechświecie wypełnionym silnymi, zmiennymi polami grawitacyjnymi. — Rees zacisnął pięści.
— Mamy jednak standardową jednostkę przyśpieszenia grawitacyjnego — g. Dlaczego tak jest? I dlaczego wartość g jest właśnie taka, a nie inna?
— A jakiej odpowiedzi się spodziewasz? — Hollerbach pokiwał głową.
— Myślę, że nazwa gie odnosi się do miejsca, z którego pochodzi człowiek. Musiał tam istnieć duży obszar o stałej grawitacji, której wartość nazywamy g. W ten sposób powstał standard. Takiego rejonu nie ma nigdzie we wszechświecie, nawet Tratwa nie spełnia tego warunku. Może więc w przeszłości istniała jakaś potężna Tratwa, która teraz jest podzielona na części…
— Całkiem rozsądne… A gdybym ci powiedział, że takiego rejonu nie było nigdy w całym wszechświecie? — Hollerbach roześmiał się.
— Wtedy zasugerowałbym, że ludzie przyszli z innego miejsca. — Rees wyciągnął wniosek ze wskazówki uczonego.
— Jesteś tego pewny?
— Oczywiście, że nie — wycofał się Rees. — Musiałbym to sprawdzić, znaleźć więcej dowodów.
— Chłopcze, podejrzewam, że nadajesz się na uczonego bardziej niż całe zastępy moich tak zwanych asystentów. — Stary naukowiec pokręcił głową.
— Ale jaka jest odpowiedź?
— Dziwna z ciebie istota, co? — Hollerbach uśmiechnął się. — Bardziej interesujesz się wyjaśnianiem zjawisk niż własnym losem. No cóż, wszystko ci wytłumaczę. Twoje przypuszczenie jest trafne. Ludzie nie pochodzą z tego wszechświata. Przybyliśmy tutaj na Statku. Przelecieliśmy przez coś, co nazywa się Pierścieniem Boldera, jest to rodzaj przejścia.
Читать дальше