— Naprawdę? Nie mogło ich być zbyt wiele. — Rees podrapał się w brodę.
— Dlaczego nie?
— Ze względu na brak przestrzeni. Gdyby planeta miała duże rozmiary, liczba g nie byłaby zbyt wysoka. Jądro mojej gwiazdy ma tylko pięćdziesiąt metrów szerokości — i składa się nań głównie powietrze, a jednak grawitacja powierzchni wynosi pięć g.
— Tak? No cóż, ta planeta była o wiele większa. — Jaen rozłożyła ręce. — Szeroka na wiele kilometrów. Grawitacja nikogo nie przytłaczała. Wszystko wyglądało wtedy inaczej.
— Jak?
— Nie wiem dokładnie, ale grawitacja powierzchniowa wynosiła jakieś trzy czy cztery g.
— W takim razie czym jest g? To znaczy, dlaczego g ma taką a nie inną wartość? — Zastanawiał się.
— Rees, nie mam zielonego pojęcia. — Jaen chciała już poruszyć inną kwestię.
Pytanie Reesa wyprowadziło jaz równowagi. — Na kości, zadajesz głupie pytania. Aż kusi mnie, żeby ci zdradzić najbardziej interesujący szczegół dotyczący planetarium.
— Cóż to za szczegół?
— Układ był ogromny. Pokonanie przez planetę orbity zajmowało około tysiąca szycht… a gwiazda w środku miała wiele milionów mil szerokości!
— Bzdura — stwierdził po przemyśleniu.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — Jaen wybuchnęła śmiechem.
— Taka gwiazda nie mogłaby istnieć. Po prostu uległaby implozji.
— Ale z ciebie mądrala. — Jaen uśmiechnęła się do górnika. — Mam nadzieję, że okażesz się równie bystry, kiedy trzeba będzie taszczyć dla nas towary z Krawędzi. No chodź, Grye dał nam listę rzeczy do zabrania.
— W porządku.
Rees wziął swoje narzędzia pracy i wyszedł z gabinetu Hollerbacha, mając przed sobą szerokie plecy dziewczyny. Po drodze obejrzał się do tyłu na półkę, gdzie lśniło planetarium.
Miliony mil? Oczywista niedorzeczność.
Ale jeśli…?
Siedział obok Jaen w autobusie. Dzięki potężnym oponom maszyny jazda odbywała się bez żadnych wstrząsów.
Rees patrzył na cętkowane płyty Tratwy i ludzi pochłoniętych sprawami, o których nie wiedział zbyt wiele. Pasażerowie cierpliwie siedzieli przez całą podróż. Tylko niektórzy czytali. Rees był poruszony widokiem osób, posiadających umiejętność odczytywania liter.
— Co się z tobą dzieje? — zapytała Jaen, usłyszawszy jego westchnienie.
— Przepraszam. — Rees smutno się uśmiechnął. — To tylko… Jestem tutaj bardzo krótko i chyba niewiele się nauczyłem.
— Myślałam, że Cipse i Grye udzielając! czegoś w rodzaju korepetycji. — Jaen zmarszczyła brwi.
— Niezupełnie — odpowiedział. — Zresztą, chyba ich rozumiem. Ja też nie chciałbym marnować czasu dla jakiegoś pasażera na gapę, który i tak po kilku szychtach zostanie wyrzucony do domu.
— To mógłby być powód. — Jaen podrapała się w nos. — Ale ci dwaj zawsze chętnie popisywali się przede mną wiedzą. Rees, zadajesz cholernie trudne pytania.
Podejrzewam, że trochę się ciebie boją.
— Cóż za wariactwo…
— Powiedzmy sobie szczerze: większość tych starych pryków nie jest znowu aż tak wykształcona. Myślę, że Hollerbach dysponuje dużą wiedzą i może jeszcze paru innych. Ale reszta pracuje na podstawie starych wydruków i ma nadzieję, że jakoś to będzie.
Zwróć uwagę, jak łatają archaiczne przyrządy drewnem i kawałkami sznurka… Gdyby wydarzyło się coś naprawdę poważnego albo ktoś zadał im pytanie zmuszające do myślenia, byliby bezradni.
Rees rozważał słowa Jaen i uświadomił sobie, jak bardzo zmieniła się jego opinia o uczonych od czasu, gdy przybył na Tratwę. Teraz rozumiał, że oni również nie są wolni od słabości i próbują sobie radzić w świecie, w którym życie staje się coraz trudniejsze.
— Tak czy owak, to nie zmienia postaci rzeczy — powiedział. — Codziennie, gdy otwieram oczy, zastanawiam się nad problemami, których nie można rozstrzygnąć, na przykład na każdej stronie książek z liczbami Cipse’a, widnieje napis „IBM”. Co to znaczy?
— Zażyłeś mnie. — Jaen wybuchnęła śmiechem. — Może ma to jakiś związek ze sposobem produkowania tych książek? Wiesz, one pochodzą ze Statku.
— Ze Statku? Wiesz, słyszałem na ten temat tyle historii, że nie mam pojęcia, co jest prawdą. — Rees ożywił się.
— Z tego, co wiem, Statek naprawdę istniał. Został pocięty na części i tworzy podstawę samej Tratwy.
— A jego Załoga wydrukowała te książki? — zapytał po zastanowieniu.
— Powstały kilka generacji później. — Jaen zawahała się. Najwyraźniej nie posiadała tak dużej wiedzy. — Pierwsza Załoga przechowywała klucz do ich zrozumienia w jakiejś maszynie.
— Co to była za maszyna?
— Nie wiem. Może mówiąca maszyna, taka jak autobusy. Ale to urządzenie służyło nie tylko do zapisu. Potrafiło również dokonywać obliczeń.
— W jaki sposób?
— Rees — rzuciła poirytowana — gdybym to wiedziała, sama bym zbudowała coś takiego.
Zgadza się? W każdym razie z upływem czasu maszyna zaczęła zawodzić i członkowie Załogi obawiali się, że nie będą w stanie kontynuować obliczeń. Dlatego zanim urządzenie się wyczerpało, wydrukowało całość dostępnej mu wiedzy. Między innymi starodawną tabelę zwaną logarytmami, która pomaga nam w obliczeniach. Właśnie tę rzecz Cipse wziął ze sobą na mostek. Może kiedyś nauczysz się korzystać z tablic logarytmicznych.
— Tak, może. — Autobus wyjechał z plątaniny lin. Rees zmrużył oczy, oślepiony blaskiem gwiazdy.
— Rozumiesz, na czym polega praca Cipse’a, prawda? — zapytała Jaen.
— Myślę, że tak — rzekł wolno. — Cipse jest nawigatorem. Zajmuje się ustalaniem, gdzie powinniśmy przemieszczać Tratwę.
Jaen potakująco kiwnęła głową.
— A robimy to dlatego, że musimy uciekać przed gwiazdami, które spadają z brzegów Mgławicy. — Pokazała kciukiem rozżarzoną kulę na niebie. — Takimi jak ta. Na mostku odnotowuje się wszystkie zbliżające się gwiazdy, dlatego zawsze jest czas na przesunięcie Tratwy. Sądzę, że wkrótce znowu zmienimy położenie… Mam nadzieję, że zdążysz to zobaczyć, Rees. Wszystkie drzewa przechylają się równocześnie, na pokładzie wieje silny wiatr. Jeśli zostanę dobrze oceniona, będę pracowała w ekipie, która przemieszcza Tratwę.
— Brawo — powiedział nieco rozgoryczonym tonem Rees.
— Nie trać nadziei, górniku. — Jaen spoważniała i poklepała go po ramieniu. — Jeszcze nie wyrzucili cię z Tratwy.
Uśmiechnął się do dziewczyny i przez resztę podróży już milczeli.
Autobus dojechał do brzegu studni grawitacyjnej Tratwy. Krawędź przypominała z dala ostrze noża rozcinające niebo. Pojazd zatrzymał się przed szerokimi schodami. Rees i Jaen stanęli w kolejce przed automatem wydającym żywność. Na tle nieba majaczyła sylwetka ponurego strażnika, siedzącego obok maszyny. Rees uświadomił sobie, że gdzieś już go widział.
Na maszynę dostawczą składał się nieregularny blok o wysokości odpowiadającej przeciętnemu wzrostowi dwóch mężczyzn. W jej frontowej ścianie znajdowały się wyloty, otaczające nieskomplikowaną płytę kontrolną, trochę podobną do tej u kreta.
Wydawało się, że dysza z drugiej strony wypręża się ku Mgławicy niby wielka gęba. Doprawdy, nietrudno było sobie wyobrazić, że maszyna oddycha przez te metalowe wargi.
— Wiesz, energii dostarcza jej miniaturowa czarna dziura. — Jaen szepnęła Reesowi do ucha.
— Co? — Podskoczył z wrażenia.
— Nie wiesz? — zapytała, pokazując zęby w uśmiechu. — Później ci powiem.
Читать дальше