Gdzieś w kosmosie, po drugiej stronie Pierścienia, znajduje się świat, z którego się wywodzimy. Tak się składa, że jest to planeta, kula, nie Tratwa. Liczy sobie około ośmiu tysięcy mil szerokości, a na jej powierzchni grawitacja wynosi dokładnie jeden g.
— Wobec tego musi się składać z jakiegoś gazu. — Rees zmarszczył brwi.
— Właściwie ta kula jest z żelaza. — Hollerbach zdjął z półki planetarium i patrzył na planety. — Nie mogłaby istnieć tutaj. Widzisz, grawitacja stanowi klucz do zrozumienia problemu. Tutaj grawitacja jest miliard razy silniejsza niż we wszechświecie, z którego przybyliśmy. W tutejszych warunkach nasza ojczysta planeta miałaby grawitację powierzchniową miliarda gie, jeśli nie uległaby natychmiastowej implozji.
Niebiańska mechanika jest z kolei śmiechu warta. Nasz ojczysty świat potrzebuje ponad tysiąca szycht, żeby okrążyć własną gwiazdę. Tutaj pokonałby orbitę w siedemnaście minut! Rees, nie wierzymy, aby Załoga zamierzała sprowadzić Statek akurat w to miejsce.
Prawdopodobnie stało się tak na skutek wypadku. Z chwilą gdy zwiększyła się grawitacja, duże elementy Statku uległy zniszczeniu, włącznie z urządzeniami umożliwiającymi lot. Ludzie spadli w obszar Mgławicy. Na pewno nie rozumieli, co się dzieje, i gorączkowo szukali sposobu wydostania się spod wpływu Rdzenia…
Rees przypomniał sobie implozję w odlewni i zaczął wyobrażać sobie…
…Członkowie załogi biegają po korytarzach spadającego Statku. Wszędzie kłębi się dym, a blade płomienie blokują przejście i roztaczają woń spalenizny. Kadłub jest rozerwany i ostre powietrze Mgławicy dostaje się do kabin. Przez dziury w srebrzystych ścianach ludzie widzą latające drzewa i potężne, nieprzezroczyste wieloryby, a wszystko to przekracza ich najśmielsze wyobrażenia…
— Tylko kości wiedzą, jak udało im się przetrwać pierwsze szychty — ciągnął Hollerbach. — Jakoś jednak przeżyli. Nauczyli się wykorzystywać drzewa i bronić przed wpływem Rdzenia. Stopniowo zadomowili się w całej Mgławicy, docierając do Pasa, a nawet jeszcze dalej.
— Co? — Rees gwałtownie otrząsnął się z zamyślenia. — Myślałem, że pan opisuje, jak ludzie ze Statku dostali się na Tratwę… Sądziłem, że mieszkańcy Pasa i inni…
— Pochodzą z innego rejonu? — Hollerbach uśmiechnął się. Wyglądał na zmęczonego.
Nam, żyjącym na Tratwie we względnym komforcie, wygodnie jest dawać wiarę takim teoriom. W rzeczywistości wszyscy ludzie zamieszkujący Mgławicę wywodzą swój ród ze Statku. Tak, nawet Kościeje. Cóż, mit o różnym pochodzeniu prawdopodobnie niszczy gatunek. Powinniśmy się krzyżować, żeby zwiększyć pulę genetyczną.
Rees rozważał słowa Hollerbacha. Z perspektywy czasu dostrzegł wiele podobieństw między życiem na Tratwie i Pasie. Jednak na myśl o równie oczywistych różnicach, o surowych warunkach, na jakie byli skazani mieszkańcy Pasa, poczuł zimny gniew.
Dlaczego, na przykład Pas nie mógłby dysponować własną maszyną dostawczą? Skoro prawdziwa jest teoria o wspólnym pochodzeniu, to górnicy mają takie same prawa jak mieszkańcy Tratwy…
Postanowił jednak przemyśleć tę kwestię później, a teraz skoncentrował się na słowach uczonego.
— Będę z tobą szczery, młodzieńcze. Wiemy, że Mgławica jest prawie na wyczerpaniu.
Nas też to czeka, jeśli czegoś nie zrobimy.
— Co się stanie? Czy powietrze przestanie się nadawać do oddychania?
— Prawdopodobnie. — Hollerbach delikatnie odstawił planetarium. — Najpierw zgasną gwiazdy. Zrobi się zimno i ciemno, drzewa zaczną tracić siłę. Nie będziemy mieli niczego, co by nas podtrzymywało. Wpadniemy do Rdzenia i taki będzie koniec. Zapowiada się niezła jazda… Jeśli chcemy uniknąć tej śmiertelnej jazdy, Rees, musimy mieć naukowców.
Młodych, dociekliwych, takich, którzy mogliby znaleźć sposób na wyjście z pułapki, jaką staje się Mgławica. Sekretem uczonego nie jest to, co wie, lecz pytania, jakie zadaje. Myślę, że masz dar zadawania pytań. Może…
— Mówi pan, że mogę zostać? — Rees poczuł, że oblewa się rumieńcem.
— Pamiętaj, to okres próbny. — Hollerbach pociągnął nosem. — Będę go przedłużał według własnego widzimisię. Musimy ci też zapewnić porządne wykształcenie.
Przyciśnij Grye’a trochę mocniej, dobrze? — Stary człowiek powlókł się z powrotem do biurka i opadł na krzesło. Wyjął z kieszeni okulary, założył je i pochylił się nad papierami. Po chwili zerknął na Reesa. — Coś jeszcze?
— Mogę zadać jeszcze jedno pytanie? — Rees uśmiechnął się.
— No, skoro już musisz… — zirytował się Hollerbach.
— Niech mi pan opowie o gwiazdach. Tych po drugiej stronie Pierścienia Boldera.
Czy rzeczywiście dzieli je od nas milion mil?
— Tak, a niektóre znajdują się jeszcze dalej! — Hollerbach usiłował okazać irytację, ale w końcu lekko się uśmiechnął. — Istnieją między nimi ogromne odległości. Te gwiazdy świecą na niemal pustym niebie. Są jednak w stanie przetrwać, i to nie tysiąc szycht jak tutejsze paskudztwa, lecz biliony szycht!
Rees próbował wyobrazić sobie coś tak cudownego.
— Ale… jak?! — wyjąkał.
Tym razem Hollerbach odpowiedział chętnie.
Po rozmowie Grye zabrał młodzieńca do akademika. W długim, płasko wykończonym budynku było miejsce dla około pięćdziesięciu ludzi. Onieśmielony Rees szedł za kapryśnym naukowcem między dwoma rzędami zwykłych sienników. Obok każdego posłania znajdowała się szafka oraz wieszak na ubrania. Rees z zaciekawieniem patrzył na nieliczne rzeczy osobiste rozsypane na podłodze i szafkach. Leżały tam grzebienie i brzytwy, małe lusterka, proste przybory do szycia, zdarzały się fotografie rodzin i młodych kobiet. Jakiś młody człowiek, sądząc po czerwonej naszywce na kombinezonie, nonszalancko leżał na swoim sienniku. Na widok niechlujnego ubioru Reesa uniósł brwi ze zdziwienia, ale dość przyjaźnie kiwnął głową. Górnik uczynił to samo i czując, że czerwieni się jak burak, szybko poszedł za Grye’em.
Zastanawiał się, co to za budynek, gdzie go przyprowadzono. Kabina Pallisa, w której mieszkał od czasu przybycia, wydawała mu się szczytem luksusu, o jakim nie mógł marzyć, będąc mieszkańcem Pasa. Te pomieszczenia nie wyglądały tak wspaniale, ale z pewnością służyły wyższej klasie. Niewykluczone, że będzie musiał tu posprzątać, może nawet pozwolą mu spać gdzieś w pobliżu…
Dotarł wraz z Grye’em do łóżka bez prześcieradła i koców, a stojąca obok szafka była pusta. Grye machnął ręką, jakby chciał odprawić towarzysza.
— Tutaj chyba będzie ci dobrze — rzekł i ruszył z powrotem. Rees ruszył za nim, całkowicie zdezorientowany. Grye odwrócił się do górnika. — Na wszystkie cholerne kości, chłopie, co się z tobą dzieje? Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi?
— Przepraszam…
— Tutaj. — Grye jeszcze raz pokazał Reesowi siennik. Cedził słowa, jakby miał przed sobą nierozgarnięte dziecko. — Odtąd będziesz spał tutaj. Czy mam ci to napisać?
— Nie…
— Połóż swoje rzeczy w szafce.
— Nie mam niczego.
— Przynieś z magazynu koce — ciągnął Grye. — Inni pokażą ci, gdzie to jest. — Nie zważając na zagubione spojrzenie młodzieńca, Grye popędził przez akademik, żeby zająć się następnym zadaniem.
Rees usiadł na miękkim i czystym łóżku. Przesunął palcem po starannie wykonanej szafce. Po swojej szafce. Zrobiło mu się gorąco. Tak, to była jego szafka, jego łóżko — jego miejsce na Tratwie.
Читать дальше