— Rzeczywiście, to chyba niezbyt stabilna organizacja społeczeństwa — przyznał Gurgeh.
— Hmmm. Oczywiście, wszystko jest względne. A wiesz, ten staruch, z którym teraz rozmawia impek, ma chyba więcej rzeczywistej władzy niż sam Nicosar.
— Naprawdę? — Gurgeh spojrzał na ambasadora.
— Tak, to Hamin, rektor Kolegium Candsev, mentor Nicosara.
— Twierdzisz, że każe on władcy, co ma robić?
— Oficjalnie nie. — Za beknął. — Nicosar wyrósł w kolegium, spędził tam sześćdziesiąt lat jako dziecko i apeks, studiował u Hamina zasady Azad. Ten go wychował, przygotował, kształcił w grze i w innych dziedzinach. Gdy więc stary Molsce udaje się w krainę wiecznego snu — a czas był już najwyższy — i Nicosar przejmuje władzę, do kogo zwraca się po radę?
— Rozumiem. — Gurgeh żałował teraz, że nie zajął się bliżej systemem politycznym Azad i studiował głównie samą grę. — Sądziłem, że w kolegiach tylko uczą gry.
— Teoretycznie tak ma być, ale są one raczej odpowiednikiem rodzin arystokratycznych. Nie tak jak w zwykłych systemach opartych na pokrewieństwie, gdzie do zasiedziałej arystokracji nowej krwi dostarczają małżeństwa, w nadziei że mieszanie genów da coś pozytywnego. Przewaga Imperium polega na tym, że dzięki grze wybiera się do rządzenia tym całym interesem najinteligentniejszych, najbardziej bezwzględnych i zręcznych apeksów z całej populacji. System jest dość skuteczny. Gra rozwiązuje wiele problemów. Według mnie to trwały układ. Służba Kontaktu uważa, że pewnego dnia wszystko rozejdzie się w szwach, ale ja mam inne zdanie. Ta banda może przetrwać nas wszystkich. Robią wrażenie, nie sądzisz? Przyznaj, że jesteś pod wrażeniem.
— Niewypowiedzianym — potwierdził Gurgeh. — Chciałbym jednak zobaczyć więcej, nim wydam ostateczną opinię.
— I tak zrobi to na tobie wrażenie. Docenisz tutejsze dzikie piękno. Mówię poważnie. Skończy się na tym, że będziesz chciał tu zostać. I nie zwracaj uwagi na tego kopniętego dronę, którego przydzielili ci jako niańkę. Te maszyny są wszystkie jednakowe. Chcą, żeby wszędzie było tak samo jak w Kulturze. Pokój, miłość, całe to mdłe gówno. Nie mają… — Za beknął — zmysłowości, by docenić… — beknął ponownie — Imperium. Uwierz mi. Zignoruj tę maszynę.
Gurgeh zastanawiał się, co odpowiedzieć ambasadorowi, gdy otoczyła ich barwnie ubrana, roześmiana grupa apeksów i kobiet. Wystąpił z niej jeden apeks i z ukłonem, który Gurgeh uznał za przesadny, powiedział do ambasadora:
— Czy szanowny posłaniec zechciałby zabawić nasze żony swymi oczami?
— Z przyjemnością! — odparł Za. Wręczył Gurgehowi tacę ze słodyczami. Zbliżył się do chichoczących kobiet i rechoczących apeksów i mignął błonami mrużnymi oczu. — Macie! — zaśmiał się i wycofał tanecznym krokiem. Jeden z apeksów podziękował mu, po czym rozbawione towarzystwo odeszło.
— Są jak dzieci — stwierdził Za. Poklepał Gurgeha po ramieniu i oddalił się nieobecnym spojrzeniem.
Flere-Imsaho podleciał do Gurgeha z szelestem.
— Słyszałem, co ten dupek mówił o ignorowaniu maszyn.
— Hę?
— Powiedziałem, że… zresztą, nie ma to znaczenia. Nie czujesz się opuszczony, dlatego że nie tańczysz?
— Nie. Nie przepadam za tańcem.
— Może i dobrze. Każdy z tych ludzi straciłby nieco statusu towarzyskiego, gdyby cię choćby dotknął.
— Maszyno, ale ty potrafisz formułować myśli!
Gurgeh umieścił przed droną tacę z łakociami i odszedł. Flere-Imsaho krzyknął — udało mu się schwycić spadającą tacę, nim owinięte papierkami ciasteczka wysypały się na podłogę.
Gurgeh, trochę zły, spacerował przez chwilę. Czuł się nieswojo. Uważał, że otaczają go ludzie w pewnym sensie nieudani, jakby byli odrzuconymi składnikami jakiegoś systemu wysokiej jakości, który, gdyby ich włączono, zostałby zanieczyszczony. Wszyscy wokół niego wydawali mu się głupi i prostaccy — co więcej, czuł, że sam niewiele się od nich różni. Uważano chyba, że przybył tu tylko po to, by zrobić z siebie durnia.
Służba Kontaktu wysłała go na sklerotycznym okręcie, nie zasługującym na tę nazwę, przydzieliła mu próżnego, beznadziejnie grubiańskiego dronę, zapomniała poinformować go o istotnych czynnikach, wpływających na sposób gry, choć musiała zdawać sobie sprawę z ich istnienia — na przykład system kolegiów niedoceniony przez „Czynnik Ograniczający” — obdarzyła go towarzystwem gadatliwego pijaka, zachwyconego jak dziecko kilkoma imperialnymi trickami i pomysłowo nieludzkim systemem społecznym.
Podczas podróży cała wyprawa wydawała mu się wielkim i odważnym przedsięwzięciem, czynem szlachetnym. Teraz nie widział już w tym nic z romantycznego eposu. Podobnie jak Shohobohaum Za czy Flere-Imsaho nie pasował do tego systemu społecznego; czuł, że umieszczenie go w tym oblazłym Imperium to jakaś niepoważna sprawa. Był pewien, że gdzieś w hiperprzestrzeni, w tkance pola któregoś z wielkich statków, leniuchujące Umysły śmieją się w kułak.
Rozejrzał się po sali wypełnionej muzyką fujarek. Apeksowie w parach z kwieciście ubranymi kobietami sunęli po błyszczącej posadzce w zaprojektowanych wcześniej układach. Spojrzenia dumne i ukorzone były jednakowo niesmaczne. Mężczyźni-służący poruszali się ostrożnie jak maszyny, napełniali kieliszki, dokładali jedzenie na talerze. Według Gurgeha panujący system społeczny nie miał znaczenia, wszystko wyglądało bardzo prymitywnie, ze zbyt sztywną i ciężką organizacją.
— A, Gurgee — zagadał Pequil. Wyszedł między donicę z kwiatem a kolumną, trzymając za łokieć młodo wyglądającą kobietę. — Jesteś tutaj. Gurgee, poznaj Trinev Dutley córkę — Apeks obdarzył ich oboje uśmiechem i podprowadził dziewczynę do przodu. Ukłoniła się powoli. — Trinev jest również graczem — powiedział Pequil. — Interesujące, prawda?
— To zaszczyt panią spotkać, młoda damo — zwrócił się Gurgeh do dziewczyny również z lekkim ukłonem. Stała przed nim, patrząc w podłogę. Ubrana mniej ozdobnie niż większość kobiet, wyglądała również mniej czarująco.
— Zostawiam was, dwoje dziwaków, porozmawiajcie sobie, dobrze? — Pequil cofnął się, składając dłonie. — Ojciec panny Dutley córki stoi przy dalszej scenie dla orkiestry. Gurgee, będzie pan tak uprzejmy i odprowadzi tam młodą damę, gdy skończycie rozmawiać.
Gurgeh patrzył w ślad za odchodzącym Pequilem. Uśmiechnął się do czubka głowy dziewczyny. Odchrząknął. Dziewczyna milczała.
— Sądziłem… że tylko płeć pośrednia… apeksowie grają w Azad. Dziewczyna podniosła wzrok aż na jego klatkę piersiową.
— Nie, proszę pana. Istnieją również kompetentne kobiety-gracze. Oczywiście niższej rangi.
Głos jej był miękki, zmęczony. Nie podniosła wzroku, zwracał się więc do czubka pochylonej głowy. Przez czarne związane włosy widział białą skórę czaszki.
— Ach, myślałem, że to… zabronione. Cieszę się, że tak nie jest. Czy mężczyźni też grają?
— Tak, proszę pana. Nikomu nie zabrania się grać. To gwarantuje konstytucja. Zrobiono tylko tak… po prostu trudniej jest obu… — przerwała i nagle podniosła wzrok — obu niższym płciom trudniej jest się uczyć, gdyż znakomitsze kolegia przyjmują tylko apeksów. — Znów opuściła głowę. — Oczywiście chodzi o to, by nie rozpraszać studentów.
Gurgeh nie wiedział, co odrzec.
— Rozumiem. — Tylko to przyszło mu na myśl. — Czy… spodziewa się pani dobrych wyników na Mistrzostwach?
— Jeśli mi się powiedzie, jeśli dotrę do drugiej partii w głównych zawodach, wówczas mogę mieć nadzieję na dostanie państwowej posady i na podróże.
Читать дальше