— Przygotowaliśmy tu panu warunki niezbędne do życia przez jakiś czas — oznajmił Kralick.
— Myślałem, że będę mógł wrócić jeszcze dziś do Kalifornii, aby uporządkować parę spraw.
— Nie byłoby to wskazane. Wie pan, do przyjazdu Vornana pozostały już tylko siedemdziesiąt dwie godziny. Musimy maksymalnie spożytkować ten czas.
— Ale ja przecież dopiero co wróciłem z wakacji! — zaprotestowałem. — Wyjechałem dosłownie tak, jak stałem. Muszę pozostawić jakieś instrukcje personelowi, wydać dyspozycje w sprawie laboratorium…
— Od czegóż mamy telefon, doktorze Garfield? I proszę nie kłopotać się o rachunek. Wolimy raczej pokryć koszty trzygodzinnej rozmowy z Kalifornią niż pozwolić, aby leciał pan tam osobiście i marnował cenny czas.
Uśmiechnął się. Ja też się uśmiechnąłem.
— Zgoda? — spytał.
— Zgoda — odparłem.
Sprawa była jasna. Utraciłem możliwość wyboru w momencie, gdy wyraziłem zgodę na swój udział w komitecie. Stałem się częścią Operacji Vornan, nie mając praktycznie wpływu na rozwój akcji. Do zakończenia całej sprawy przysługiwała mi tylko taka porcja wolności, na jaką pozwalał rząd. Co dziwne, nie czułem się urażony. Ja, który zawsze pierwszy stawiałem swój podpis na petycjach piętnujących ograniczanie swobód obywatelskich. Ja, który nigdy nie uważałem się za członka jakichś organizacji, a raczej za wolnego strzelca, luźno związanego z uniwersytetem. Bez szemrania dałem sobie założyć jarzmo. Wydaje mi się, że pragnąłem w ten sposób zachować twarz, a zarazem umknąć przed laboratorium. Powrót do niego oznaczałby tylko beznadziejną, z góry skazaną na niepowodzenie walkę.
Pomieszczenie, które oddano mi do użytku, było całkiem przytulne. Podłogę wykonano z miękkiego, sprężystego szkła, ściany posrebrzono — wyglądały jak zwierciadła. Sufit mienił się całą paletą barw. Pora była jeszcze przyzwoita, więc mogłem zadzwonić do Kalifornii z nadzieją, że zastanę kogoś w laboratorium. Najpierw zawiadomiłem prorektora, że rząd potrzebuje mojej współpracy i będę musiał zawiesić na jakiś czas badania. Nie stwarzał żadnych przeszkód. Następnie skontaktowałem się z sekretarką i oznajmiłem, że moja nieobecność może przeciągnąć się. Nakreśliłem w ogólnych zarysach grafik prac dla personelu oraz załatwiłem zastępcę dla mych wychowanków. Z miejscowym urzędem przetwarzania danych przedyskutowałem kwestię dostarczania poczty oraz opieki nad moim domem. Na ekranie ukazał się szczegółowy formularz. Miałem zaznaczyć sprawy, których załatwienie powierzam urzędowi oraz te, które zastrzegam dla siebie. Spis obejmował wiele pozycji:
Koszenie trawnika
Regularne odświeżanie powietrza
Przekazywanie poczty oraz przesyłek
Opieka nad ogrodem
Usuwanie uszkodzeń
Powiadomienie sklepu wysyłkowego
Opłata rachunków
I tak dalej. Zaznaczyłem niemal wszystkie pozycje, a rachunek wystawiłem na rząd Stanów Zjednoczonych. Jednej rzeczy zdążyłem się już nauczyć od Vornana: póki co, nie należy pokrywać żadnych wydatków z własnej kieszeni.
Kiedy uporządkowałem już sprawy osobiste, zadzwoniłem do Arizony. Słuchawkę podniosła Shirley. Sprawiała wrażenie spiętej i podenerwowanej, lecz gdy spostrzegła moją twarz na ekranie, jakby nieco odetchnęła.
— Jestem w Waszyngtonie — wyjaśniłem.
— Udało ci się coś załatwić, Leo?
Opowiedziałem jej o wszystkim. Z początku myślała, że żartuję, lecz dałem jej słowo, że mówię najzupełniej poważnie.
— Poczekaj chwilkę — poprosiła. — Zawołam Jacka. Odeszła od aparatu. Perspektywa uległa zmianie i zamiast normalnego popiersia na ekranie pojawiła się cała postać Shirley. Stała przy drzwiach, odwrócona tyłem do kamery. Wiedziałem, że rządowe służby nagrywają moją rozmowę. Zirytowała mnie myśl, że będą oglądać Shirley, która nieświadomie paraduje nago przed kamerą. Chciałem wyłączyć wizję, ale było już za późno. Shirley zniknęła z ekranu i zamiast niej pojawił się Jack.
— Jak tam — spytał. — Shirley mówiła…
— Za parę dni będę rozmawiał z Vornanem-19.
— Niepotrzebnie zawracałeś sobie tym głowę, Leo. Myślałem trochę o naszej rozmowie. Jest mi strasznie głupio. Naopowiadałem ci mnóstwo idiotyzmów. Nie sądziłem jednak, że weźmiesz to wszystko poważnie i popędzisz do Waszyngtonu, aby…
— To nie było do końca tak, jak myślisz, Jack. Zostałem wezwany do stolicy. Wiesz, kwestia najwyższej wagi państwowej i te sprawy. Chcę cię jednak zapewnić, że póki tu zostanę, będę starał ci się pomóc.
— Nie wiem jak ci dziękować, Leo.
— Nie ma sprawy. A teraz spróbuj się odprężyć. Może warto, abyście z Shirley zmienili na jakiś czas otoczenie.
— Pomyślę o tym — zapewnił. — Ale na razie czekam na rozwój wypadków.
Mrugnąłem do niego porozumiewawczo i przerwałem połączenie. Bynajmniej nie udawał zażenowania. To, co parę dni temu tak gwałtownie się w nim kotłowało wcale nie zniknęło. Pozostało na dnie duszy, choć próbował to zamaskować, nie do końca szczerze bijąc się w piersi. Potrzebował pomocy.
Pozostawała jeszcze jedna sprawa do załatwienia. Uruchomiłem końcówkę komputera, aby podyktować raport na temat możliwości odwrócenia czasu. Nie miałem co prawda pojęcia, w ilu kopiach należy go dostarczyć, lecz pomyślałem, że nie ma to chyba większego znaczenia. Zacząłem mówić. Mrugający, zielony prostokącik tańczył po szklanym ekranie monitora, pracowicie zapisując moje słowa. Mówiłem całkowicie z pamięci, nie chciało mi się nawet korzystać z własnych opracowań zgromadzonych w banku danych. Wysmażyłem zgrabny, pozbawiony naukowej terminologii esej, w którym skondensowałem swe tezy na temat fizyki czasu wstecznego. Rozważania sprowadzały się do jednej, zasadniczej konkluzji. O ile próba odwrócenia czasu na poziomie cząstek elementarnych zakończyła się sukcesem, o tyle nie wydaje się to możliwe do osiągnięcia dla istot ludzkich. Przy założeniu oczywiście, że obiekt powinien dotrzeć żywy na miejsce przeznaczenia. Moc źródła energii nie odgrywa tu większej roli. Dorzuciłem parę spostrzeżeń na temat akumulacji momentu czasu, wzrostu masy w negatywnym continuum oraz anihilacji antymaterii. Zakończyłem, dając niedwuznacznie do zrozumienia, że uważam Vornana-19 za zwyczajnego oszusta.
Potem, przez chwilę, kontemplowałem swe własne słowa emanujące zielenią z ekranu. Zastanowił mnie fakt, iż prezydent Stanów Zjednoczonych polecił oficjalnie zaakceptować twierdzenia Vornana-19. Przyszedł mi do głowy samobójczy pomysł, żeby oznajmić prezydentowi prosto w oczy, iż sprzyja oszustowi. Rozważałem, czy nie warto poświęcić własnej kariery w imię poruszenia sumienia pierwszego męża stanu. Do diabła z tym, stwierdziłem w końcu i poleciłem komputerowi, aby wydrukował mój raport i przesłał go prezydentowi.
Chwilę później trzymałem w ręku wydrukowaną, starannie zszytą kopię z wyrównanymi marginesami. Złożyłem ją na pół, wsadziłem do kieszeni i zadzwoniłem do Kralicka.
— Właśnie skończyłem pracę — oznajmiłem — i chciałbym się stąd na chwilę wyrwać.
Przyszedł po mnie. Było późne popołudnie. To znaczy według rachuby czasu, do której przywykł mój metabolizm, musiał być akurat środek dnia, bo głód dawał mi się nieźle we znaki. Spytałem co z obiadem. Kralick popatrzył na mnie nieco zdziwiony, póki nie zrozumiał, że zmiana strefy czasowej wszystko poplątała.
— Dla mnie to akurat pora kolacji — stwierdził. — Może byśmy poszli do baru naprzeciwko i wypili po drinku. Potem ulokuję pana w hotelu i skombinuję coś na ząb. Lepsza wczesna kolacja niż spóźniony obiad.
Читать дальше