Trzasnęły drzwi. Ender oparł łokcie na stołku, gdzie siedziała jeszcze przed chwilą. Ukrył twarz w dłoniach. Słyszał, jak Olhado wstaje i zbliża się do niego.
— Próbowałeś dostępu do plików mamy — stwierdził spokojnie.
— Tak — odparł Ender.
— Nauczyłeś się ode mnie technik przeszukiwania, żeby szpiegować moją własną matkę. Zrobiłeś ze mnie zdrajcę.
Żadne wyjaśnienie nie zadowoliłoby teraz Olhada. Ender nawet nie próbował. Patrzył w milczeniu, jak chłopiec otwiera drzwi i wychodzi.
Lecz dla królowej kopca jego wzburzenie nie było milczeniem. Czuł, jak drży w jego umyśle, przyciągana niepokojem. Nie, odpowiedział jej bezgłośnie. Nic nie możesz zrobić, niczego nie mogę d wytłumaczyć. To ludzkie sprawy, niezwykłe i obce problemy, przekraczające możliwość pojmowania.
‹Aha.› I poczuł, jak dotyka jego umysłu, niby lekka bryza wśród liści; czuł siłę i żywotność przebijającego się w górę drzewa, mocny uchwyt korzeni w glebie, delikatną grę słonecznych promieni na czułych liściach. ‹Spójrz, czego się od niego nauczyliśmy, Ender; popatrz, jaki osiągnął spokój.›
Uczucie zniknęło, gdy królowa kopca wycofała się z jego mózgu. Pozostała moc drzewa, a chłód jego spokoju zastąpił mękę milczenia.
Wszystko trwało tylko jedną chwilę — trzask zamkniętych przez Olhada drzwi wciąż trwał w pokoju. Obok Quara zerwała się na nogi i podbiegła do jego łóżka. Wskoczyła na nie i odbiła się kilka razy.
— Wytrzymałeś tylko parę dni — oznajmiła wesoło. — Teraz wszyscy cię nienawidzą. Ender spojrzał na nią i zaśmiał się ponuro.
— A ty?
— Oczywiście — odparła. — Ja nienawidziłam cię pierwsza. No, może po Quimie. Zsunęła się z łóżka i podeszła do terminala. Wolno, wciskając jeden klawisz po drugim, uruchomiła go. W powietrzu pojawiła się seria słupków.
— Chcesz zobaczyć, jak liczę? Ender podszedł do niej.
— Pewno — powiedział. — Ale to wygląda na trudne zadanie.
— Nie dla mnie — oświadczyła z dumą. — Dodaję najszybciej w całej szkole.
MIRO: Prosiaczki nazywają siebie mężczyznami, ale mamy na to jedynie ich słowo.
OUANDA: Czemu mieliby kłamać?
MIRO: Wiem, że jesteś młoda i naiwna, ale sama rozumiesz, że brak im odpowiedniego wyposażenia.
OUANDA: Zdawałam antropologię fizyczną. Kto powiedział, że muszą to robić tak, jak my?
MIRO: Najwyraźniej tak nie jest. (Jeśli już o tym mowa, to MY wcale tego nie robimy.)
Chyba się domyślam, gdzie mają genitalia. Te obrzmienia na brzuchach, gdzie włosy są jasne i cienkie.
OUANDA: Szczątkowe sutki. Ty też je masz.
MIRO: Wczoraj obserwowałem Liściojada i Gliniaka. Stałem dziesięć metrów od nich, więc nie widziałem DOKŁADNIE, ale Gliniak głaskał brzuch Liściojada i te obrzmienia chyba się zwiększyły.
OUANDA: A może i nie.
MIRO: Jedno wiem na pewno. Brzuch Liściojada był wilgotny — słońce odbijało się od niego.
I wyraźnie mu się to podobało.
OUANDA: To perwersja.
MIRO: Dlaczego nie? Są przecież kawalerami, prawda? Są dorośli, ale tak zwane żony nie wprowadziły ich jeszcze w rozkosze ojcostwa.
OUANDA: Uważam, że spragniony seksu Zenador przenosi własne frustracje na przedmioty badań.
Marcos Vladimir „Miro” Ribeira von Hesse i Ottona Quenhatta Figueira Mucumbi, Notatki robocze, 1970:1:4:30
Na polance nikt się nie poruszał. Miro od razu dostrzegł, że dzieje się coś niedobrego. Prosiaczki niczego nie robiły. Po prostu stały czy siedziały tu i tam. W milczeniu, jakby nie oddychały. Wpatrzone w ziemię.
Wszystkie, prócz Człowieka, który wynurzył się z lasu i wolno, sztywnym krokiem wyszedł do przodu. Miro poczuł, że Ouanda przyciska łokieć do jego biodra; nie spojrzał na nią jednak.
Wiedział, że myśli to samo, co on: czy nadeszła już chwila, gdy nas zabiją, jak zabili Pipa i Liba? Przez kilka minut Człowiek przyglądał im się nieruchomo. Długie oczekiwanie denerwowało, ale Miro i Ouanda dobrze znali dyscyplinę. Nic nie mówili, nawet ich twarze nie zmieniły spokojnego, obojętnego wyrazu, jaki ćwiczyli od lat. Sztuka niekomunikacji była pierwszą, jaką musieli poznać, zanim Libo pozwolił im wyjść ze sobą do lasu. Dopóki ich twarze nie przestały wyrażać czegokolwiek, dopóki choćby pocili się w warunkach emocjonalnego napięcia, żaden prosiaczek nie mógł ich zobaczyć. Jakby to do czegoś prowadziło — Człowiek zbyt sprawnie zmieniał uniki w odpowiedzi, z pustych zdań wnioskował o faktach. Nawet ich absolutny spokój informował z pewnością o strachu. Jednak nie istniało wyjście z tego błędnego kręgu. Każde działanie było komunikacją.
— Okłamaliście nas — oświadczył Człowiek.
Nie odpowiadaj, prosił bezgłośnie Miro. Ouanda milczała, jakby usłyszała. Z pewnością myślała do niego to samo.
— Korzeniak twierdzi, że Mówca Umarłych chce nas odwiedzić.
Ten wybieg prosiaczków mógł doprowadzić do szału. Ile razy mieli do powiedzenia coś obraźliwego, zawsze zrzucali to na nieżyjącego prosiaczka, który nie mógł tego powiedzieć. Z pewnością w grę wchodził jakiś religijny rytuał: idź do drzewa-totemu, zadaj kluczowe pytanie, połóż się i obserwuj liście albo pień albo cokolwiek, aż otrzymasz dokładnie taką odpowiedź, jakiej oczekujesz.
— Nigdy nie twierdziliśmy, że jest inaczej. Ouanda zaczęła oddychać odrobinę szybciej.
— Powiedzieliście, że nie przyjdzie.
— To prawda — przyznał Miro. — Nie przyjdzie. Musi przestrzegać prawa, jak wszyscy inni. Gdyby próbował bez zezwolenia przekroczyć bramę…
— To kłamstwo. Miro umilkł.
— Takie jest prawo — odezwała się cicho Ouanda.
— Prawo było już łamane — odparł Człowiek. — Moglibyście go przyprowadzić, ale nie chcecie. Wszystko zależy od tego, czy tu przyjdzie. Korzeniak twierdzi, że jeśli nie, to królowa kopca nie będzie mogła ofiarować nam swych darów.
Miro stłumił irytację. Królowa kopca! Czy nie tłumaczył prosiaczkom chyba z dziesięć razy, że wszystkie robale zginęły? A teraz martwa królowa kopca przemawia do nich, tak samo jak martwy Korzeniak. Stosunki z prosiaczkami byłyby o wiele prostsze, gdyby nie przyjmowali rozkazów od umarłych.
— Takie jest prawo — powtórzyła Ouanda. — Gdybyśmy go choćby poprosili, żeby przyszedł, mógłby na nas donieść i wtedy już nigdy byśmy się nie spotkali.
— Nie doniesie na was. Chce przyjść.
— Skąd wiecie?
— Korzeniak powiedział.
Bywały chwile, gdy Miro miał ochotę zrąbać totemiczne drzewo, które wyrosło w miejscu śmierci Korzeniaka. Może przestaliby się powoływać na jego słowa. Chociaż, pewnie wtedy nazwaliby tym imieniem inne drzewo, a wściekli się i tak. Nie próbuj sugerować, że wątpisz w ich dogmaty religijne — tak brzmiała podręcznikowa zasada, znana wszystkim ksenologom; nawet antropolodzy to wiedzieli.
— Spytajcie go — powiedział Człowiek.
— Korzeniaka? — zdziwiła się Ouanda.
— Z wami nie będzie rozmawiał — odparł Człowiek pogardliwie. — Spytajcie Mówcę, czy przyjdzie.
Miro czekał na odpowiedź Ouandy. Wiedziała przecież, co on o tym sądzi. Kłócili się na ten temat co najmniej dziesięć razy w ciągu ostatnich dwóch dni. To dobry człowiek, mówił Miro. To oszust, odpowiadała Ouanda. Był dobry dla maluchów… Tak, jak sprawcy czynów lubieżnych… Ja mu wierzę… Jesteś więc durniem… Można mu zaufać… Zdradzi nas… Rozmowa zawsze kończyła się niczym.
Prosiaczki jednak zmieniały układ. Prosiaczki dodały wagi argumentom Mira. Zwykle, gdy domagały się rzeczy niemożliwych, pomagał jej w dyskusji. Ale rzecz nie była niemożliwa i nie miał ochoty na sprzeciw. Dlatego milczał. Przyciśnij ją, Człowieku, bo masz rację i tym razem Ouanda musi ustąpić. Nie mogąc liczyć na pomoc Mira, Ouanda czuła się osamotniona i wycofała się nieco.
Читать дальше