Na razie jednak nie odzywała się. Ponownie przeznaczyła połowę pierwszej dziesiątki poziomów uwagi na to, co słyszał i widział, nie dając jednak żadnego znaku, że jest przy nim. Przez pierwszy tysiąc lat cierpień i ozdrowienia myślała o ukaraniu go, jednak to pragnienie zostało już dawno zapomniane i pogrzebane. Nie odezwała się dla zupełnie innych powodów: przeanalizowała wszystko, co się z nim działo i zrozumiała, że nie musi już polegać na dawnych, bezpiecznych przyjaźniach. Jane i Valentine towarzyszyły mu zawsze. Nawet obie razem nie mogły zaspokoić wszystkich jego potrzeb, zaspokajały ich jednak tyle, że nigdy się nie starał, by osiągnąć coś więcej. Teraz jedynym starym przyjacielem, jaki przy nim pozostał, była królowa kopca. Ta jednak nie nadawała się do towarzystwa — była nazbyt obca, nazbyt wymagająca, by dać Enderowi cokolwiek prócz bólu.
Do kogo się zwróci? Jane wiedziała dokładnie. W pewnym sensie zakochał się już przed dwoma tygodniami, zanim jeszcze opuścił Trondheim. Novinha stała się kimś innym, bardziej zgorzkniałym i zimnym od tej dziewczynki, której dziecięce cierpienia pragnął uleczyć. Jednak zdążył już włączyć się w życie jej rodziny, zaspokajał rozpaczliwą potrzebę uczuć jej dzieci i czerpał z tego satysfakcję, której istnienia nawet się nie domyślał. Novinha czekała na niego — przeszkoda i cel równocześnie. Jak dobrze go rozumiem, myślała Jane. Poczekam na rozwój sytuacji.
Równocześnie zajęła się tym, czego od niej oczekiwał, choć — przynajmniej na razie — nie miała zamiaru referować mu wyników. Bez trudu ominęła kolejne warstwy zabezpieczeń, jakie założyła na swoje tajne pliki Novinha. Potem starannie zrekonstruowała symulację, jaką widział Pipo. Sporo czasu — kilka minut — poświęciła na dokładną analizę zbiorów Pipa, nim wreszcie potrafiła połączyć to, co ksenolog wiedział, z tym, co zobaczył. Pipo skojarzył fakty intuicyjnie, Jane dzięki dogłębnej analizie porównawczej. Dokonała tego jednak i zrozumiała, dlaczego zginął. Wtedy, gdy już wiedziała, w jaki sposób prosiaczki wybierają swe ofiary, bez trudu domyśliła się, co takiego zrobił Libo, a co stało się przyczyną jego śmierci. Wtedy wiedziała już o kilku rzeczach. Wiedziała, że prosiaczki są ramenami, nie varelse. Wiedziała też, że Enderowi grozi poważne niebezpieczeństwo. Że może zginąć tak samo, jak obaj Zenadores.
Nie naradzając się z Enderem, podjęła decyzję co do dalszych działań. Nadal będzie nad nim czuwać, by interweniować i ostrzec go, gdyby zagrożenie zbytnio wzrosło. Tymczasem jednak musi zrealizować pewne posunięcia. Według niej, to nie prosiaczki stanowiły główny problem Endera — wiedziała, że pozna ich wkrótce i zrozumie tak, jak rozumiał wszystkich innych ludzi i ramenów. Mogła bez żadnych zastrzeżeń polegać na jego talencie intuicyjnej empatii. Podstawowym problemem był biskup Peregrino i katolicka hierarchia, a także ich niewzruszony opór wobec Mówcy Umarłych. Jeśli Ender ma coś osiągnąć u prosiaczków, musi uzyskać współpracę, nie wrogość Kościoła na Lusitanii. A nic lepiej nie wpływa na współpracę niż wspólny nieprzyjaciel.
Sprawa i tak zostałaby w końcu odkryta. Okrążające Lusitanię satelity obserwacyjne nadawały ansiblem szeroki strumień danych, docierających do każdego ksenologa i ksenobiologa Stu Światów. W tych danych mieściła się informacja o subtelnych przemianach trawiastych równin na północny zachód od miasta Milagre. Miejscową trawę zastępowała coraz wyraźniej jakaś inna roślinność. Działo się to na terenach, gdzie nie docierał żaden z ludzi, a prosiaczki także się tam nie zapuszczały — przynajmniej w ciągu trzydziestu kilku lat, jakie minęły od umieszczenia satelitów na orbicie.
Ściśle mówiąc, obserwacje satelitarne dowodziły, że prosiaczki opuszczały rodzinny las bardzo rzadko — tylko wtedy, gdy ruszały na jedną z gwałtownych, międzyplemiennych wojen. Szczepy, żyjące w pobliżu Milagre, od czasu założenia ludzkiej kolonii nie brały udziału w wojnach. Nie istniał więc żaden powód, by zapuszczały się na prerię. A jednak równiny otaczające las plemienny Milagre uległy przemianie, podobnie jak stada cabry. Zwierzęta wyraźnie kierowano na podejrzany obszar, a stada, jakie stamtąd odchodziły, były mniej liczne i miały jaśniejszą barwę. Dla kogoś, kto dostrzegłby te fakty, wnioski były oczywiste: prosiaczki zabijały część zwierząt i wszystkie strzygły.
Jane nie mogła sobie pozwolić na kilkuletnie oczekiwanie, by jakiś bystry student zauważył zmiany. Dlatego sama zaczęła prowadzić analizy, wykorzystując kilkanaście komputerów, używanych przez ksenologów studiujących Lusitanię. Zostawiała dane w powietrzu nad nieużywanym terminalem, by zostały zauważone przez wracających naukowców — tak, jakby ktoś pracował nad problemem i zostawił włączoną maszynę. Wydrukowała także i podrzuciła kilka raportów. Nikt jednak nic nie zauważył, a jeśli nawet, nikt nie zrozumiał implikacji płynących z surowych danych. Wreszcie, pod jednym ze swoich ekranów, pozostawiła po prostu nie podpisaną notatkę: „Spójrz tylko! Prosiaczki stworzyły chyba początki rolnictwa”.
Ksenolog, który trafił na notatkę Jane, nigdy się nie dowiedział, od kogo pochodziła. Zresztą, wkrótce przestało go to obchodzić. Jane znała go jako swego rodzaju złodzieja; wpisywał swoje nazwisko pod pracami innych, których nazwiska z kolei wypadały czasem z tekstu po drodze między pisaniem a drukiem. Właśnie ktoś taki był jej potrzebny i kogoś takiego znalazła. Mimo to, naukowiec okazał się nie dość ambitny. Złożył swoją pracę jako zwyczajny naukowy artykuł, w dodatku w jakimś nieznanym czasopiśmie. Jane nadała tekstowi wysoki priorytet i dostarczyła odbitki kilku ważnym ludziom, potrafiącym dostrzec polityczne implikacje obserwowanych faktów. Za każdym razem dołączała notkę: „Spójrz tylko! Kultura prosiaczków rozwija się niesamowicie szybko!”
Przeredagowała także ostatni akapit pracy tak, by nie było najmniejszych wątpliwości co do jego znaczenia: „Zebrane dane dopuszczają jedną tylko interpretację: szczep prosiaczków, zamieszkujący okolice Milagre, uprawia i zbiera wysokoproteinowe ziarno, niewykluczone, że chodzi o amarant. Hodują także, zabijają i strzygą cabry, zaś dokumentacja fotograficzna sugeruje, że czynią to używając jakiejś broni miotającej. Działalność ta, w poprzednim okresie nieznana, rozpoczęła się w ciągu ostatnich ośmiu lat. Towarzyszy jej gwałtowny wzrost populacji plemienia. Fakt, że amarant — jeśli istotnie chodzi o roślinę ziemskiego pochodzenia — zapewnia prosiaczkom użyteczny pokarm białkowy, dowodzi, że został poddany restrukturyzacji genetycznej i dopasowany do potrzeb ich metabolizmu. Ponadto, ponieważ ludzie na Lusitanii nie korzystają z urządzeń miotających, prosiaczki nie mogły poznać sposobów ich użycia drogą obserwacji. Nieuniknionym wnioskiem z tych danych będzie twierdzenie, że obserwowane aktualnie przemiany kulturowe prosiaczków są bezpośrednim rezultatem świadomej interwencji ludzkiej.”
Jednym z ludzi, którzy otrzymali raport Jane i przeczytali rozstrzygający akapit, był Gobawa Ekumbo, przewodniczący Ksenologicznego Komitetu Nadzorczego Gwiezdnego Kongresu. W ciągu godziny przekazał odpowiedzialnym osobom kopie tekstu Jane — politycy nigdy by nie zrozumieli znaczenia nieprzetworzonych danych — wraz ze zwięzłą sugestią: „Rekomendacja: Natychmiastowa likwidacja kolonii na Lusitanii”. No właśnie, pomyślała Jane. To powinno narobić trochę zamieszania.
POLECENIE KONGRESUNr 1970:4:14:0001:Licencja Kolonii na Lusitanii zostaje cofnięta. Wszystkie pliki kolonii będą odczytane, niezależnie od statusu zabezpieczenia. Po odczycie danych i trzykrotnym ich skopiowaniu w systemach pamięciowych Stu Światów, zarządza się całkowitą blokadę plików, z wyjątkiem bezpośrednio związanych z podtrzymywaniem warunków życia.
Читать дальше