— W końcu dostał to, czego chciał. Przynajmniej większą część.
Z tonu jej głosu zorientowałem się, że nie mówi mi całej prawdy.
— Co przez to rozumiesz?
— Chyba nikt ci nie powiedział, ale Reivich wszystkich nas oszukał.
— Jeśli chodzi o…?
— O skanowanie. — Zebra spojrzała w sufit. Złote światło podkreślało rysy jej twarzy. Paski na skórze ciągle były słabiutko widoczne. — Nie powiodło się. Przeprowadzono je zbyt pośpiesznie i Reivich nie został pobrany.
Wiedziałem, że Zebra mówi prawdę, jednak udałem, że nie mogę w to uwierzyć.
— To niemożliwe, przecież rozmawiałem z jego kopią po skanowaniu.
— Tak ci się tylko wydawało. Najprawdopodobniej była to symulacja poziomu beta, zaprogramowana atrapa Reivicha, naśladująca jego odpowiedzi, byś sądził, że skanowanie przebiegło pomyślnie.
— Ale dlaczego zależało mu na tym, by udawać, że wszystko się powiodło?
— Z powodu Tannera — odparła. — Reivich chciał, by Tanner myślał, że wszystko było na próżno, że nawet zabicie fizycznego ciała Reivicha to tylko czczy gest.
— Ale to nie był próżny gest — rzekłem.
— Nie. Reivich i tak by umarł, wcześniej czy później. Ale w rzeczywistości to Tanner go zabił.
— On o tym wiedział, prawda? Przez cały czas, jaki spędziliśmy z Reivichem, on wiedział, że umrze i że skanowanie zawiodło.
— Czy to znaczy, że wygrał, czy że wszystko stracił? — spytała Zebra.
Ująłem jej dłoń i ścisnąłem.
— To teraz nie ma znaczenia. Nic się nie liczy: ani Tanner, ani Cahuella, ani Reivich. Wszyscy są martwi.
— Wszystko, co w nich było?
— Wszystko, co miało znaczenie.
Potem, przez — jak mi się wydawało — całą wieczność patrzyłem w złote światło, nie mające konkretnego źródła, aż Zebra i Amelia zostawiły mnie samego. Czułem zmęczenie, całkowite znużenie, które wydawało się zbyt wielkim ciężarem, by sen mógł przynieść ulgę. W końcu sen nadszedł. A z nim marzenia senne. Miałem nadzieję, że będzie inaczej… niestety, śnił mi się biały pokój i nieskazitelna groza tego, co się tu wydarzyło; co się stało ze mną; co ja sam sobie wyrządziłem.
* * *
Później, znacznie później, wróciłem do Chasm City. Podróż trwała długo, po drodze wstąpiłem do habitatu Żebraków, gdzie zwróciłem Amelię; podjęła swoje obowiązki. Wszystkie swoje przejścia zniosła doskonale, a gdy zaproponowałem, że jej pomogę — nie wiedząc w istocie, jak mógłbym to zrobić — odrzuciła mój pomysł i prosiła tylko o donację na rzecz zakonu, w przyszłości, gdy będę miał taką możliwość.
Obiecałem jej, że przekażę datek. I dotrzymałem słowa. Po dotarciu do Baldachimu Quirrenbach, Zebra i ja zorganizowaliśmy spotkanie z Voronoffem.
— Chodzi o Grę — powiedziałem. — Proponujemy zasadnicze zmiany w całej operacji.
— A co w tym ma być dla mnie interesującego? — Voronoff ziewnął.
— Wysłuchaj nas. — Quirrenbach zaczął mu wyjaśniać zasady, które opracowaliśmy we trójkę od czasu, gdy opuściliśmy Azyl. Były dość skomplikowane i początkowo nie docierały do Voronoffa. Stopniowo jednak pojmował, o co chodzi.
Słuchał nas uważnie.
W końcu stwierdził, że pomysł mu się podoba i być może uda się go zrealizować.
Zaproponowaliśmy nowy rodzaj polowania; nazwaliśmy to Shadowplay — Gra Cieni. W swej istocie była podobna do starej, nielegalnej Gry, która narodziła się w mieście po zarazie. Jednak w każdym szczególe ta nowa gra miała się różnić od poprzedniej, a jedną z istotnych różnic była legalność. Polowanie miało się odbywać w świetle jupiterów. Zostaną ustalone zasady sponsorowania oraz relacjonowania i komentowania dla wszystkich, którzy pragną dreszczyku emocji, jaki wywołuje polowanie na ludzi. Nasi myśliwi nie mieli być bogatymi dzieciakami, żądnymi krótkotrwałej nocnej podniety — byliby wytrenowanymi ekspertami, myśliwymi-zabójcami. Zamierzaliśmy prowadzić profesjonalne szkolenie i zbudować wokół nich złożone osobowości, stworzyć postacie kultowe, dzięki czemu Gra zyskałaby status sztuki. Werbowalibyśmy najlepszych graczy. Chanterelle Sammartini już się zgodziła zostać naszym pierwszym współpracownikiem. Niewątpliwie doskonale nadawała się do tej roli.
Nie tylko myśliwi by się zmienili.
U nas nie byłoby ofiar — w roli ofiar występowaliby ochotnicy, na których się poluje. Pomysł szaleńczy, ale Voronoff szybko się do niego zapalił.
Dla tych, którzy przeżyją, nie przewidziano nagrody — z wyjątkiem samego faktu przeżycia. A z tym wiązałby się wielki prestiż.
Zgłaszaliby się rozmaici ochotnicy z kręgów znudzonych, opływających we wszystko niemal-nieśmiertelnych mieszkańców Baldachimu. W zreformowanej Grze odnaleźliby wreszcie kontrolowane niebezpieczeństwo, które mogliby wprowadzić jako element własnego życia, po podpisaniu z nami kontraktu, dotyczącego warunków zawodów — czasu trwania, dopuszczalnego zakresu zabawy, rodzajów broni używanej przez zabójcę. Musieliby tylko zostać przy życiu, aż kontrakt wygaśnie. Będą sławni, godni zazdrości. W ich ślady pójdą inni, chcąc jeszcze lepiej się spisać, mieć dłuższy kontrakt i ostrzejsze zasady gry.
Oczywiście zamierzaliśmy stosować implanty śledzące — ale nie działałyby w taki sposób, jak urządzenie, które Waverly zainstalował w mojej czaszce i które Dominika tak szybko mi usunęła. Zabójca i ofiara mieliby sparowane implanty, które wysyłałyby sygnały tylko wówczas, gdy oboje znajdą się w określonej odległości od siebie — to również miał precyzować kontrakt. Obie strony będą wiedziały, kiedy następuje przekaz, anonsowany dzwoniącym tonem w czaszce lub w podobny sposób. A w końcowym etapie polowania dopuścilibyśmy media, by mogły uczestniczyć w ostatniej fazie, bez względu na sposób rozstrzygnięcia.
Voronoff przyłączył się — został naszym pierwszym klientem.
Nazwaliśmy naszą firmę Punkt Omega; wkrótce powstały podobne przedsięwzięcia — konkurencja mile widziana. W rok po starcie pomysłu zepchnęliśmy dawną Grę w ostateczne zapomnienie. Już nie należała do tych tradycji miasta, które ktokolwiek chciałby czcić. Tak się jej właśnie pozbyliśmy.
Początkowo staraliśmy się, by klienci raczej przeżyli kontrakt. Nasi zabójcy zazwyczaj gubili trop w krytycznym momencie lub pudłowali z jednostrzałowej broni, wymienionej w kontrakcie. W taki sposób budowaliśmy początkową listę klientów i nadawaliśmy rozgłos naszemu przedsięwzięciu.
Potem zaczęliśmy wszystko traktować na serio. Od tej chwili klienci rzeczywiście musieli walczyć o życie, by przetrwać Grę.
I większości się to udawało. Szanse śmierci podczas Shadow-play wahały się około trzydziestu procent — na tyle bezpiecznie, że nie zniechęcało to uczestników, nawet niezbyt znudzonych, ale wystarczająco, by przeżycie i zwycięstwo były czymś wartym zachodu.
Punkt Omega stał się bardzo bogatą firmą. W dwa lata po przybyciu do Chasm City zaliczałem się do setki najbogatszych jednostek — wśród osób cielesnych i innych — w całym układzie Yellowstone.
Nigdy jednak nie zapomniałem o zobowiązaniu, jakie podjąłem wobec siebie podczas długiej podróży na Azyl. Jeśli przeżyję, wszystko zmienię.
Od Shadowplay zacząłem, ale to nie wystarczyło. Musiałem całkowicie zmienić miasto. Zniszczyć system, który pozwolił mi na rozkwit. Zachwiać równowagą układu między Mierzwą a Baldachimem. Zacząłem od tego, że swoich myśliwych rekrutowałem coraz częściej spośród mieszkańców Mierzwy. Niczego nie ryzykowałem, gdyż ci ludzie mieli takie same zdolności do tego sportu jak Baldachimowcy i byli równie podatni na moje metody szkoleniowe.
Читать дальше