— Tanner, już jesteś tylko jeden ty — stwierdziłem. — Myślę, że teraz koniec z tobą. — Zwróciłem się do pozostałych. — Możemy go pojmać, jeśli pozwolicie mi przewodzić. Mam jego wspomnienia i potrafię przewidzieć każdy jego ruch.
Quirrenbach i Zebra stanęli po obu moich bokach, Chanterelle nieco z tyłu, a Amelia wycofała się za nas.
— Ostrożnie — szepnąłem. — Mógł tu przemycić broń, choć nam się to nie udało.
Zrobiłem dwa kroki w stronę Reivicha.
Pod kocem coś się poruszyło. Z ciemności wynurzyła się dotychczas niewidoczna ręka z małym pistoletem. Reivich uniósł broń z imponującą szybkością, cała jego słabość zniknęła, gdy wycelował i oddał trzy strzały. Pociski przeleciały obok mnie, zostawiając mi na siatkówce oka srebrne smugi.
Quirrenbach, Chanterelle i Zebra padli na podłogę.
— Usunąć ich — zaskrzeczał Reivich.
Serwitory ożyły i cicho prześlizgnęły się obok mnie, jak trzy widma; potem uklękły, podniosły ciała i odtransportowały je w cień, jak leśne duchy wycofujące się ze zdobyczą w gęstwinę.
— Ty gówniany draniu! — powiedziałem.
— Będą żyli — odparł Reivich, znów wkładając rękę pod koc.
— Są jedynie pod wpływem środka uspokajającego.
— Dlaczego?
— Sam się nad tym zastanawiałem — odparł Tanner.
— Psuli symetrię. Teraz jest tylko was dwóch, rozumiesz? Idealne zakończenie twojego polowania. — Pochylił ku mnie czaszkę.
— Musisz przyznać, że prostota jest czarująca.
— Czego chcesz? — spytał Tanner.
— Chcę tego, co już mam. Was dwóch w jednym pomieszczeniu. Trochę to trwało.
— Nie dość długo — odparłem. — Wiesz więcej, niż jesteś gotów przyznać, prawda?
— Powiedzmy, że dane wywiadowcze, zebrane przeze mnie, nim opuściłem Skraj Nieba, były co najmniej intrygujące.
— Chyba wiesz więcej ode mnie — stwierdziłem.
Spod koca Reivich celował lufą pistoletu, tym razem w Tannera. Celował niezbyt dokładnie, ale osiągnął pożądany skutek — Tanner odstąpił od fotela i teraz obaj staliśmy od niego w tej samej odległości.
— Powiedzcie mi obaj, co pamiętacie — powiedział Reivich. — Uzupełnię luki. — Skinął na Tannera. — Ty zacznij.
— Od czego?
— Od śmierci żony Cahuelli, skoro to ty się do niej przyczyniłeś.
Dziwny odruch kazał mi go bronić.
— Nie zabił jej umyślnie, ty draniu. Usiłował ocalić jej życie.
— A jakie to ma znaczenie? — stwierdził Tanner pogardliwie. — Zrobiłem, co musiałem zrobić.
— Niestety, chybiłeś — powiedział Reivich.
Tanner jakby nie słyszał. Mówił, wywołując fakty z pamięci.
— Może chybiłem, a może nie. Może wolałem ją zabić, niż mieć świadomość, że ona żyje, nie należąc do mnie…
— Nie — przerwałem. — Próbowałeś ją uratować. Wątpiłem jednak, czy wiem, jak naprawdę potoczyły się wydarzenia.
— Potem wiedziałem, że koniec z Gittą — ciągnął Tanner — mogłem jednak uratować Cahuellę. Odniósł rany, ale nie śmiertelne. Więc podłączyłem oboje do systemów podtrzymywania życia, transportując ich do Gadziarni.
Odruchowo skinąłem głową, pamiętając piekielnie długą podróż powrotną przez dżunglę i ból nogi z odciętą stopą. Tylko że to nigdy nie przytrafiło się mnie… to przydarzyło się Tannerowi, a ja znałem wypadki jedynie z jego wspomnień.
— Gdy dotarłem do Gadziarni, na spotkanie wyszli mi ludzie Cahuelli. Zabrali ode mnie ciała i starali się zrobić coś dla Gitty, choć wiedzieli, że na nic wszystkie wysiłki. Cahuella trwał w stanie śpiączki przez kilka dni. W końcu odzyskał przytomność, ale prawie niczego nie pamiętał z poprzednich wydarzeń.
Obudziłem się po długim, pozbawionym marzeń śnie, zadławiony gorączką, z poczuciem, że jestem przygwożdżony. Pamiętałem, że nic nie pamiętałem. Zawołałem Tannera — powiedziano mi, że odniósł rany, ale żyje. Nikt nie wspominał o Gitcie.
— Tanner mnie odwiedził — kontynuowałem opowieść. — Widziałem, że stracił stopę, i wiedziałem, że przydarzyło nam się coś bardzo złego. Prawie niczego nie pamiętałem, tylko to, że szliśmy na północ, by zorganizować zasadzkę na oddział Reivicha.
— Zapytałeś o Gittę. Pamiętałeś, że była z nami.
Wracały do mnie urywki rozmowy, jakby wspominane przez muślinowe zasłony.
— A ty mi wszystko powiedziałeś. Mogłeś kłamać, wymyślić jakąś historyjkę, która by cię chroniła; powiedzieć, że Gittę zabił człowiek Reivicha. Ale nie skłamałeś. Opowiedziałeś wszystko tak, jak było.
— Po co miałbym kłamać? — spytał Tanner. — I tak w końcu byś sobie wszystko przypomniał.
— Ale musiałeś wiedzieć.
— Co? — odezwał się Reivich.
— Że bym cię za to zabił.
— Ach. — Z modułu podtrzymywania życia Reivicha wydobył się cichy śmiech. — Doszliśmy do tego najważniejszego.
— Nie sądziłem, że mnie zabijesz — powiedział Tanner. — Myślałem, że mi przebaczysz. W ogóle nie przyszło mi do głowy, że będę potrzebował przebaczenia.
— Może nie znałeś mnie tak dobrze, jak mi się wydawało.
— Może i nie znałem.
Reivich wolną dłonią poklepał podłokietnik swego ozdobnego fotela. Poczerniałe paznokcie stukały o metal.
— Tak więc kazałeś go zamordować? — zwrócił się do mnie. — W sposób odpowiadający twoim własnym obsesjom?
— Naprawdę nie pamiętam — odparłem. Była to niemal prawda.
Przypomniałem sobie, jak patrzyłem na Tannera zamkniętego w białym pomieszczeniu bez sufitu. Pamiętałem, jak powoli uświadamiał sobie swoje położenie, zdawał sobie sprawę, że nie jest sam, że coś jeszcze dzieli z nim to pomieszczenie.
— Powiedz mi, co pamiętasz. — Reivich zwrócił się do Tannera. Jego głos brzmiał teraz płasko, bez emocji, jak syntetyczne dźwięki wydawane przez Reivicha:
— Pamiętam, że zjedzono mnie żywcem. Tego się szybko nie zapomina, wierz mi.
Wspomniałem, jak hamadriada zdechła niemal natychmiast, zabita obcymi truciznami, które nosi w sobie każdy człowiek — doszło do kolizji procesów metabolicznych. Stworzenie dostało skurczy i zwinęło się jak pusty wąż strażacki.
— Rozpłataliśmy ją — powiedziałem — wyjęliśmy jej z gardła Tannera. Nie oddychał, ale jego serce nadal biło.
— Mogliście to wtedy zakończyć — stwierdził Reivich. — Nóż w serce i byłoby po wszystkim. Ale musieliście jeszcze coś od niego wziąć, prawda?
— Potrzebowaliśmy jego tożsamości. A zwłaszcza wspomnień. Utrzymywałem go więc przy życiu za pomocą kirysu, a w tym czasie przygotowywano trałowanie.
— Po co? — spytał Reivich.
— By nadal cię ścigać. Wiedziałem wtedy, że opuściłeś planetę i wkrótce polecisz światłowcem na Yellowstone. Ukarałem Tannera i teraz musiałem również ukarać ciebie. Za Gittę. Ale żeby to zrobić, musiałem stać się Tannerem.
— Na tej planecie mogłeś się stać każdą osobą.
— Odpowiadały mi jego umiejętności. I miałem go pod ręką. — Zamilkłem. — Nie zamierzałem dokonać zmian trwałych, na stałe. Stłumiłem swoją własną osobowość do czasu wejścia na pokład statku. Wspomnienia Tannera miały stopniowo blaknąć, istnieć w postaci resztkowej, jak to ma miejsce teraz, ale oddzielnie od moich.
— A twoje pozostałe tajemnice?
— Oczy? To musiałem ukryć. To też się udało. Ale teraz wróciły do stanu zmienionego. Może tak to sobie zaplanowałem.
— Jednak nie pamiętasz wszystkiego — stwierdził Reivich, uśmiechając się koszmarnie. — Wiesz, że było tam jeszcze coś. Nie tylko oczy.
Читать дальше