Most miał czterdzieści kilometrów długości. Scorpio umieścić ładunki w odległości siedmiu kilometrów od siebie, a środkowy ładunek w najwyższym punkcie przęsła. Skumulowane działanie nakładających się sfer wybuchu zburzy trzydzieści cztery kilometry środkowego fragmentu mostu i pozostawi tylko parę kilometrów nietkniętych po obu stronach przepaści. Zdetonował ładunki Granica sfery znajdowała się prawie kilometr od niego, ale miał wrażenie, że jest tuż przy jego twarzy. Falowała i wybrzuszała się fałdki i pęcherze wznosiły się i opadały na jej pomarszczonej powierzchni. Najbliższy fragment mostu jeszcze trzymał się brzegu rozpadliny, ale mostu już nie było — po wyparowaniu sfery w jej zasięgu oddziaływania nie pozostawało nic materialnego.
Pęcherz zniknął. Środkowa sfera przestała już istnieć, ale za chwilę następne wystrzeliwały i znikały.
Scorpio ruszył w stronę krawędzi rozpadliny. Pod stopami wyczuwał jęzor mostu, choć nie był już połączony z drugim brzegiem. Zbliżając się do jego końca, świnia zwolnił, spodziewając się, że ten odcinek może być znacznie mniej stabilny. W odległości metrów od brzegu kuli detonacyjnej należało oczekiwać rozmaitych dziwacznych efektów kwantowych. Struktura atomowa materiału, z którego wykonano most, mogła się zmienić, powodując zgubne skutki. Należało stąpać ostrożnie.
Nagle dopadły go zawroty głowy. Cięcie było zadziwiająco równe, chirurgiczne, z sąsiedniego odcinka mostu nic nie pozostało, widok był taki, jakby most dopiero konstruowano. Scorpio nie czuł się jak wandal, tylko jak widz oczekujący zakończenia budowy.
Odwrócił się. Dalej, za sylwetką zaparkowanego statku, zobaczył Lady Morwennę. Katedra musiała jeszcze pokonać kawałek drogi, ale wkrótce dotrze na skraj rozpadliny.
Most już nie istniał, więc muszą się zatrzymać. Nie mają innego wyjścia. Koniec dywagacji o szansach przekroczenia Otchłani Rozgrzeszenia. Scorpio usunął wszelkie wątpliwości. Nie będzie chwały. Może być tylko zniszczenie.
Jeśli są przy zdrowych zmysłach, zatrzymają się.
W hełmie Scorpia rozbłysło różowe światełko zsynchronizowane z ostrym dźwiękiem alarmu. Przystanął, zastanawiając się, czy coś się popsuło w skafandrze. Ale różowe światełko oznaczało tylko, że skafander otrzymuje silny modulowany sygnał radiowy poza zwykłymi pasmami komunikacyjnymi. Skafander spytał go, czy chce, żeby sygnał został zinterpretowany i przekazany mu.
Scorpio znów spojrzał na katedrę. Sygnał musiał pochodzić z Lady Morwenny.
— Wykonaj — polecił.
Skafander powiedział mu, że sygnał cyklicznie powtarza nagrany wcześniej przekaz. Wiadomość przesłano w formacie audio — holograficznym.
— Pokaż. — Teraz nie był już taki pewien, czy to ma coś wspólnego z katedrą.
Kilkanaście metrów przed nim ukazała się jakaś postać. Nie poznawał jej. Osobnik nie miał na sobie skafandra; charakteryzował się dziwną asymetryczną budową istoty, która większość swego życia spędziła w środowisku pozbawionym ciążenia. Kończyny miał doczepiane, twarz przypominała oblicze planety po małej bitwie nuklearnej. To Ultras, pomyślał Scorpio, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że mężczyzna jest prawdopodobnie członkiem innego, mniej przyjaznego odłam ludzkości — Porywaczy.
— Nie mogłeś zostawić go w spokoju? — spytał osobnik. — Prze szkadzał ci? Nie mogłeś znieść tego, że istnieje rzecz tak piękna a jednak zagadkowa? Mój cudowny most. Mój piękny, delikatny most. Zrobiłem go dla ciebie, umieściłem tu jako podarek. Ale to ci nie wystarczyło. Musiałeś go zniszczyć. Musiałeś go zrujnować do cholery.
Scorpio przeszedł przez postać.
— Przepraszam, nie jestem zainteresowany.
— To było cudo — powiedział mężczyzna. — To było pieprzone cudo.
— Przeszkadzał mi — oznajmił Scorpio.
* * *
Nikt z nich nie mógł zobaczyć informacji, którą Quaiche odbierał na prywatnym monitorze zainstalowanym na fotelu Rashmika obserwowała jednak ruch warg dziekana oraz najdrobniejsze zmarszczki na czole, gdy po raz drugi czytał wiadomość jakby uznał, że za pierwszym razem się pomylił.
— O co chodzi? — spytał Grelier.
— O most. Chyba go już nie ma. Grelier pochylił się nad fotelem.
— To jakaś pomyłka.
— Raczej nie. Kabel indukcyjny, którego używamy do nawigacji w sytuacjach awaryjnych, jest na pewno przecięty.
— Więc ktoś go przeciął.
— Za chwilę będę miał widok na most. Przekonamy się. Wszyscy odwrócili się do ekranu, który wcześniej pokazywał przylot „Nostalgii za Nieskończonością”. Obraz migotał widmowymi barwami, ale po chwili się ustabilizował i pokazał znany widok ze statycznej kamery, najwyraźniej zainstalowanej w ścianie Rozpadliny Ginnungagap.
Dziekan miał rację: most zniknął. Zostały tylko skrajne fragmenty przęsła — wystające ze ścian kanionu fantazyjne zakrętasy. Większości przęsła po prostu nie było. Nie było też żadnych śladów gruzu w dole rozpadliny. Od kiedy zapowiedziano, że katedra ma przekroczyć most, Rashmika oczami duszy widziała lawinę pokruszonych kawałków, które spoczną na dnie w postaci cudownego roziskrzonego rumowiska klejnotów. Zaczarowany las szkła, w którym można się zagubić.
— Co się stało? — spytał dziekan.
— Jakie to ma znaczenie? — Rashmika odwróciła się ku niemu. — Widzi pan, że zniknął. Przeprawa nie ma teraz sensu. Należy zatrzymać katedrę.
— Dziewczyno, nie słyszałaś? Katedra się nie zatrzyma. Nie może się zatrzymać.
Khouri i Vasko wstali.
— Nie zostajemy tu dłużej. Auro, idziesz z nami. Rashmika potrząsnęła głową. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do tego imienia.
— Nie wyjdę bez tego, po co tu przyszłam.
— Ma rację — odezwał się cienki metaliczny głos. Wszyscy zamilkli, zaskoczeni. Jednocześnie odwrócili się do skafandra ornamentowanego. Na zewnątrz nic się w nim nie zmieniło — ponury srebrnoszary kształt, z szaleństwem zdobiących szczegółów oraz pęcherzami i szwami po prymitywnym spawaniu.
— Ma rację — ciągnął głos. — Quaiche, musimy natychmiast opuścić katedrę. Dostałeś statek, na którym ci tak bardzo zależało. Narzędzie do zatrzymania Heli. My nie odgrywamy żadnej roli w twoich planach.
— Przedtem odzywaliście się tylko wtedy, gdy byłem tu sam — rzekł Quaiche.
— Rozmawialiśmy z dziewczyną, gdy nie słuchałeś. Z nią jest łatwiej; możemy zajrzeć bezpośrednio do jej głowy. Prawda, Rashmiko?
— Wolałabym, żebyście mnie nazywali Aurą — odparła zuchwale.
— A więc Aura. To niczego przecież nie zmienia. Pokonałaś tak długą drogę, by nas znaleźć. Nic nie może przeszkodzić dziekanowi, żeby przekazał nas tobie.
Grelier pokręcił głową, jakby tylko on był ofiarą jakiegoś żartu.
— Skafander mówi, a wy sobie stoicie, jakby to robił każdego dnia.
— Do niektórych mówił codziennie — oznajmił Quaiche.
— To cienie?
— Wysłannik cieni — odpowiedział skafander. — Musimy natychmiast opuścić Lady Morwennę.
— Ty tu zostajesz — oznajmił Quaiche.
— Nie — zaprotestowała Rashmika. — Dziekanie, daj nam skafander. Dla pana on nie ma znaczenia, dla nas — kolosalne. Cienie pomogą nam przetrwać Inhibitorów. A skafander to jedyna bezpośrednia linia komunikacyjna z cieniami.
— Jeśli są dla was aż tak ważne, wyślijcie na Haldorę kolejną sondę.
— Nie wiemy, czy za drugim razem się uda. Pan miał szczęście. Nie możemy ryzykować i uzależnić wszystkiego od mało prawdopodobnego powtórzenia się zdarzenia.
Читать дальше