— To dobrze. Chciałem się tylko upewnić. — Grelier zamilkł na chwilę i wtedy Glaur usłyszał coś dziwnego, jakby gwizdek czajnika. — Glaur… Co miałeś na myśli, mówiąc „sama siebie prowadzi”?
— Że przeszliśmy na sterowanie automatyczne, proszę pana, tak jak przewidują procedury awaryjne. Sterowanie ręczne jest wyłączone na dwadzieścia sześć godzin. Kapitan Seyfarth kazał mi to zrobić, proszę pana. Powiedział, że to na polecenie władz Wieży Zegarowej. Więc się nie zatrzymamy. Nie możemy się zatrzymać.
— Dziękuję — odparł Grelier spokojnie.
* * *
Ponad ich głowami coś bardzo niedobrego działo się z Haldorą. Gdy promień broni kazamatowej uderzył w powierzchnię planety, pojawiły się błyskawicznie rozchodzące się koncentryczne zmarszczki. Sama broń już nie istniała, nawet promień zniknął wewnątrz Haldory, i tylko w miejscu, gdzie urządzenie zostało aktywowane, pozostała rozpraszająca się srebrzystobiała chmura. Ale efekty jej działania nadal trwały. W kolistym wnętrzu rozszerzającej się zmarszczki nie występowały zwykłe wiry i pasma aktywności chemicznej gazowego giganta. Pojawił się za to ciemnoczerwony gładki siniak, który rósł, aż w ciągu sekund objął całą planetę. Teraz stara Haldora przypominała przekrwione oko.
Przez kilka sekund patrzyła złowrogo na Helę. Potem na ciemnoczerwonej powierzchni pojawiły się zaczątki wzorów: nie przecinki i jodełki przypadkowych chemicznych reakcji, nie pasma rotacji różnicowej, nie cyklopowe oka wielkich ognisk burzowych. Wzorce były regularne i precyzyjne jak desenie na dywanie. Kontury się wyostrzały, jakby poprawiane niewidzialną dłonią. Zmieniały się — to w starannie wypielęgnowany labirynt, to znów meandry przypominające zwoje mózgu. Ciemnoczerwona barwa przechodziła w brąz, a potem w ciemne srebro. Z planety wytrysnęło tysiąc kolców. Trwały chwilę, potem zapadły się w morze bezpostaciowej rtęci. Rtęć przekształciła się w szachownicę, szachownica w fantastyczny sferyczny krajobraz miejski, a miasto — w pełznący Armagedon.
Znów wróciło oblicze planety, ale nie tej samej. W mgnieniu oka Haldora stała się innym gazowym gigantem, potem jeszcze innym. Kolory i pasma za każdym razem były różne. Na niebie pojawiły się pierścienie. Wianki księżyców orbitujące w nieprawdopodobnej procesji. Dwa pierścienie, przecinające się pod kątem i przenikające się wzajemnie. Kilkanaście idealnie sześciennych księżyców.
Planeta z wyciętym klinem, jak niedojedzony tort weselny.
Planeta — zwierciadło gwiazd.
Planeta dwunastościenna.
Nic.
Przez klika sekund w górze była tylko czarna kula, chybocąca jak balon napełniony wodą.
W końcu wielki mechanizm maskujący zaczął się rozpadać.
Quaiche dotykał palcami oczu i cicho jęczał.
— Oślepłem! Oślepłem! — powtarzał żałośnie.
Grelier nachylił się nad dziekanem, wyciągnął z kieszeni przyrząd optyczny o rączce z kości słoniowej i zajrzał do otwartych, drżących z przerażenia oczu Quaiche’a. Przysłonił je drugą ręką, robiąc cień, i obserwował reakcję drgających tęczówek.
— Nie jesteś ślepy — powiedział. — Przynajmniej nie obustronnie.
— Błysk…
— Błysk uszkodził ci prawe oko. To nic dziwnego. Patrzyłeś prosto w Haldorę, gdy to się stało, a oczywiście nie masz odruchu mrugania. Tak się złożyło, że w tej samej chwili nastąpiło szarpnięcie. To, co wywołało błysk, rozregulowało również ma szyny Glaura. Doszło do zakłócenia drogi światła z kolektora nad strychem.
— Oślepłem — powtórzył Quaiche, jakby nie słyszał wyjaśnień Greliera.
— Widzisz mnie przecież — stwierdził medyk i poruszył palcem — więc przestań chlipać.
— Pomóż mi.
— Pomogę ci, jeśli mi powiesz, co się stało i dlaczego, do cholery, Lady Mor jest na sterowaniu automatycznym.
Głos Quaiche’a odzyskał pozory spokoju.
— Nie wiem, co się stało. Czy sądzisz, że gdybym się tego spodziewał, to bym się wpatrywał w planetę?
— Przypuszczam, że to twoi kumple Ukrasi. Mówili przecież, że interesują się Haldorą.
— Mówili, że wysyłają sondy z przyrządami.
— Dyrdymały.
— Ufałem im.
— A automatyczne sterowanie? Glaur stwierdził, że nie możemy się zatrzymać.
— Zablokowanie wyłącznika na dwadzieścia sześć godzin. — Quaiche jakby cytował instrukcję techniczną. — Zastosować w razie całkowitej zapaści władzy katedralnej, zapewniając dalszy ruch Lady Mor po Drodze, aż do wznowienia rozkazów. Ręczne sterowanie reaktora i napędu jest wyłączone i zablokowane mechanizmem czasowym, uniemożliwiającym jakiekolwiek przy nich majstrowanie. Kamery siedzą trasę, żyroskopy zapobiegają odchyłowi, nawet gdy brak wszelkich danych wizualnych. W celach nawigacyjnych uaktywnia się dodatkowe zwielokrotnione obserwacje gwiazd. Gdyby to wszystko zawiodło, korzysta się z kabla indukcyjnego do zachowania kierunku.
— Kiedy wszczęto tę procedurę?
— Seyfarth zrobił to tuż przed wylotem na „Nostalgię”. Wiele godzin temu, ale jeszcze sporo brakuje do dwudziestu sześciu, pomyślał Grelier.
— Więc Lady przejedzie przez most i nic jej nie może powstrzymać, chyba że sabotaż.
— Czy próbowałeś ostatnio dopuścić się sabotażu na reaktorze? Albo na tysiąctonowej maszynerii w ruchu?
— Zastanawiam się tylko, jakie są rokowania.
— Naczelny medyku, rokowania są takie, że katedra przejedzie przez most.
* * *
Mały statek planeta-orbita był nieco większy od kapsuły, która przywiozła Khouri na Ararat. Wyskoczył z brzucha „Nostalgii za Nieskończonością”, pchnięty minimalnie napędem. Przez przezroczyste łaty w pancerzu kokpitu Scorpio obserwował, jak wielki statek powoli się cofa. Westchnął: nareszcie czekała go jakaś odmiana.
Z „Nostalgią” działy się cudowne i przerażające rzeczy. Gdy powoli podchodziła do wykopu, odpadały całe akry kadłuba, warstwy biomechanicznej powłoki i osłon antyradiacyjnych łuszczyły się płatami jak wylinka. Gdy statek zbliżał się do Heli, ciągnął się za nim ciemny ogon odrzuconych części, jak u komety. Stanowił doskonałą osłonę, umożliwiając Scorpiowi niezauważalny odlot.
To wszystko było zamierzone. Powodem rozpadu statku nie były naprężenia. To kapitan postanowił odrzucić całe kawałki swego ciała. W miejscach, gdzie powłoka odpadła, odsłoniły się zadziwiająco skomplikowane wnętrzności. I tam również, w solidnych głębiach „Nostalgii”, zachodziły wielkie zmiany. Zwykłe transformacje kapitana nabrały tempa. Poprzednie plany statku stały się zupełnie bezużyteczne. Nikt nie miał pojęcia, jak się poruszać w głębokich rejonach wnętrza. Nie miało to znaczenia — żyjąca załoga stłoczyła się na małym, stabilnym obszarze w pobliżu dzioba, a jeśli jakieś żywe i ciepłe istoty przebywały w zmiennych rejonach statku, to były tylko niedobitki Gwardii Katedralnej. Wkrótce przestaną być żywi i ciepli, pomyślał Scorpio.
Nikt nie prosił kapitana, by to robił, tak jak nikt mu nie kazał opaść na Helę. Nawet gdyby doszło do rebelii — gdyby któryś ze starszych uważał, że trzeba Aurę zostawić — nie miałoby to żadnego znaczenia. Kapitan John Brannigan podjął decyzję.
Gdy Scorpio znalazł się poza kometą odrzuconych części, kazał swojemu statkowi mocniej przyśpieszyć. Dawno nie siedział za sterami statku kosmicznego, ale mały pojazd dokładnie wiedział, dokąd ma lecieć. W dole obracała się Hela — Scorpio widział ukośną linię rozpadliny i bardzo delikatną kreskę mostu. Podkręcił powiększenie, ustabilizował obraz i zobaczył malutką Lady Morwennę, pełznącą w stronę mostu. Nie wiedział, co teraz dzieje się w katedrze, ponieważ od pojawienia się maszynerii Haldory nie powiodły się żadne próby skomunikowania się z Quaichem i jego zakładnikami. Dziekan zapewne zniszczył lub zablokował wszystkie kanały łączności, nie chcąc, by mu przeszkadzano, gdy w końcu przejął „Nostalgię za Nieskończonością”. Scorpio mógł tylko mieć nadzieję, że Aura i inni są nadal bezpieczni i że Quaiche zachował nieco rozsądku. Skoro nie można się z nim skomunikować za pomocą konwencjonalnych metod, to Scorpio będzie musiał przesłać mu oczywisty sygnał, by się zatrzymał.
Читать дальше