— Chcesz mnie torturować?
— Nie mam wyboru. Wierz mi, że nie chcę tego. Jeszcze zresztą nie jest za późno. Wyznaj wszystko i proś Pana Naszego o przebaczenie! Przyjmiesz chrzest, a on gładzi wszystkie grzechy. Nie wstydź się strachu przed męką. Niewiele było czarownic, które nie wyznały swej winy wobec kata…
— I nigdy ci nie przyszło do głowy, że te kobiety kłamały? Że oskarżały siebie tylko dlatego, aby skrócić swe cierpienia?
— Bóg nie dopuści, aby sąd, w jego imieniu wyrokujący, był omylny.
— A jednak… Przecież zdarzały się fałszywe oskarżenia!
— Biada fałszywym oskarżycielom! Ich też dosięgła ręka sprawiedliwości Bożej!
— A jeśli nie dosięgła?… Zresztą nawet załóżmy, że ponieśli karę, i to najsurowszą! Kto zwróci życie zamęczonym? Kto wynagrodzi potworne cierpienia niewinnie torturowanym, palonym na stosach?
— Kto? Pan Nasz, Jezus Chrystus jest sprawiedliwy. A czym jest cierpienie i śmierć ciała wobec chwały niebieskiej, jakiej może zaznać dusza nieśmiertelna?
Krąg piekielny znów się zamknął. Żadne argumenty nie trafiały do umysłu tego człowieka.
Na każde znajdował gotową odpowiedź, według recepty, ustalonej przed wiekami.
Kama spojrzała na zegar. Do lądowania brakowało jeszcze osiemdziesiąt minut. Czy uda się przedłużyć dialog…
— Więc sądzisz, że to, co robiłeś w dawnym swoim życiu, było słuszne?
Inkwizytor zauważył jednak ruch oczu dziewczyny. Spojrzał też na zegar i uświadomił sobie, że czas ucieka.
— Sądzę, że… — urwał rozpoczęte zdanie. — Że ty tylko po to pytasz, by czas płynął! — awołał z gniewem. — Ale nie uda ci się wywieść mnie w pole. Wiem, że trzeba kończyć.
Pytam się po raz ostatni: czy dobrowolnie wyznasz swoje związki z Szatanem? Swoje wszystkie winy?
— Do czego więc mam się przyznać? — zapytała próbując jak najbardziej przeciągnąć rozmowę.
— Chcesz znów mnie zwodzić… Myślisz, że ci się uda?! Nie! Nie!
Złapał dziewczynę za ramiona i rzucił twarzą do podłogi, przygniatając plecy kolanem.
Broniła się rozpaczliwie, usiłując nie dopuścić do zarzucenia pętli na nogi. Zdawała sobie sprawę, że o uwolnieniu nie ma mowy, opór opóźniał jednak realizację planów Müncha i zwiększał szansę ratunku. Niestety, nie mógł trwać długo. Czuła, jak lina zaciska się aż do bólu…
Jeszcze jedna próba zerwania więzów, jeszcze gwałtowne szarpnięcie i zrozumiała, że dalsza walka stała się bezcelowa…
Nogi były spętane.
Inkwizytor wstał. Słyszała nad sobą jego przyspieszony wysiłkiem oddech i czuła, jak ogarnia ją paniczny strach…
Münch puścił „linę” i ciało dziewczyny osunęło się bezwładnie na dywan. Jeszcze dźwięczał mu w uszach jej ochrypły krzyk.
Cisza zalegała teraz kabinę, lecz zdawało mu się, że słyszy ten krzyk nadal, choć starał się go stłumić w sercu twardym i nieubłaganym tak dla innych, jak i siebie samego.
Patrzył na leżącą nieruchomo Kamę, na jej wykręcone nienaturalnie ramiona, na twarz nabrzmiałą z bólu, na zsiniałe, kurczowo zaciśnięte wargi i strach poczynał opanowywać jego umysł.
A jeśli umarła? Jeśli nie było to omdlenie, lecz śmierć? Zdarzało się przecież nieraz, że czarownica nie przetrzymała mąk… Wtedy jednak winić należało kata. Jego zbytnią gorliwość czy nieumiejętność. Teraz oskarżycielem, sędzią i katem musiał być sam…
Ale nie świadomość, że śmierć Kamy może obciążyć jego sumienie, była przyczyną trwogi inkwizytora. Na to zdecydował się już w chwili, kiedy postanowił ją „uratować”.
Chodziło o nią samą, o jej duszę! To był przecież jedyny, najważniejszy cel wszystkiego, co od dwóch godzin robił, zadając gwałt swoim uczuciom do tej kobiety. Jeśliby teraz umarła nie wyznawszy swych win, bez chrztu świętego, bez skruchy i żalu szczerego— oznaczałoby to, że poniósł klęskę. Że zwycięzcą w tej walce jest Szatan…
Przerażony tą myślą rzucił się ku dziewczynie i przyłożył ucho do jej piersi. Obawy, na szczęście, były przedwczesne. Odetchnął z ulgą, słysząc słabe uderzenia serca. A więc jeszcze miał szansę…
Pozbierawszy pospiesznie strzępy odzieży z podłogi, nakrył nimi obnażone ciało dziewczyny i poszedł do bufetu po wodę. Szepcząc egzorcyzmy skropił twarz zemdlonej i zwilżył jej wargi. Szybko zresztą odzyskała przytomność, a wraz z nią wracał tępy ból w ramionach.
— Stefan.. — wydała z siebie przytłumiony jęk. Uczuł nieprzyjemny ucisk w krtani.
— Na próżno go wzywasz… — powiedział cicho. Uniosła powieki i oczy jej napełniło przerażenie.
— Nie!!!
Poruszyła głową i jęknęła z bólu.
Wiedział, że musi się spieszyć.
— Czy żałujesz? — zapytał trwożnie. — Zaklinam cię na Boga, Ojca Naszego, zrzuć z serca pychę i pomóż mi wygnać z twej duszy Szatana!
— Nie męcz mnie… — wyszeptała błagalnie.
— Muszę! To tylko od ciebie zależy. No, mów!
Przymknęła powieki.
Ukląkł przy niej i począł rozwiązywać jej ręce. Zacisnęła zęby, aby nie jęczeć z bólu, jaki sprawiał jej każdy ruch. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Uwolniwszy z więzów ręce dziewczyny próbował naprowadzić na właściwe miejsce wykręcone w stawach ramiona. Było to nie mniejszą torturą od zadawanych poprzednio.
Przeraźliwy krzyk nie ustawał teraz ani na chwilę. Co gorsza, Münch — choć znał dobrze kolejność czynności, przyglądając się, jak wykonywał ją kat lub cyrulik — nie miał wprawy i potęgował jeszcze cierpienia swej ofiary.
Kiedy wreszcie skończył, Kama była znów bliska omdlenia. Leżała na podłodze blada i mokra od potu, patrząc wpółprzytomnie na prześladowcę.
Inkwizytor przyniósł nie dopitą jeszcze szklankę soku i podtrzymując głowę dziewczyny wlewał jej wolno do ust chłodny płyn.
Nagle zadrżał. Jego palce wyczuły w jej włosach maleńki, twardy przedmiot.
Pochwycił go gwałtownie i szarpnął. Wraz z pasmem wyrwanych włosów trzymał w dłoni srebrzysty, podobny do spinki krążek pekoderu.
— A więc dlatego! — zawołał wzburzony. — Dlatego milczysz. To przeklęte oko pomaga ci trwać w uporze. Ten piekielny znak! Może w ogóle nie czułaś bólu? Może tylko udawałaś?…
Ale teraz ci się nie uda! Nie oszukasz mnie już!
Rzucił z pasją pekoder na podłogę i próbował zmiażdżyć go butem. Wysiłki te okazały się jednak bezskuteczne. Chwycił więc nóż — ale złamał go przy pierwszym uderzeniu.
Szukając rozpaczliwie jakiegoś narzędzia zatrzymał wzrok na wysokich taboretach przy bufecie. Skoczył ku najbliższemu z taboretów, szarpnął z całych sił i wyłamał z uchwytów w podłodze. Począł teraz zapamiętale tłuc metalową rurą w błyskające oko pekoderu, aż wreszcie aparat rozpadł się na kawałki.
— Już nic ci nie pomoże! Zaczniemy od nowa! Podniósł z podłogi linę i podszedł do swej ofiary, dysząc z wściekłości i zmęczenia.
Nie była w stanie wyrzec ani słowa, lecz czuła, że nie zniesie nowych tortur.
— Czego milczysz? Powiedz? On kazał ci kłamać? No, mów!!!
Patrzyła na niego z przerażeniem.
— Włosy… Twoje włosy! To dlatego… — podniósł z podłogi złamany nóż. — Nie myśl, że uda ci się…
Nie dokończył, gdyż na tablicy rozdzielczej zapłonęła czerwona lampka, a z głośnika popłynęło stłumione buczenie.
Kama uniosła z wysiłkiem głowę.
Musieli odebrać sygnał zniszczenia pekoderu. A więc jeszcze jest nadzieja…
Читать дальше