— To nie miałoby sensu — odpowiedział szybko. — Ktoś zbudował to w jakimś celu. To jest oczywiście korytarz łączący różne pomieszczenia. Zamilkł.
— Kto to zbudował? — zastanawiała się Carol. To pytanie nurtowało ich oboje podczas intensywnego marszu ciemnym korytarzem.
— Następne dobre pytanie — Troy przez chwilę wahał się, zanim dokończył odpowiedzi: — Chyba Marynarka Stanów Zjednoczonych. Myślę, że jesteśmy w jakimś ściśle tajnym, podwodnym laboratorium, o którym nikt nic nie wie — Oczywiście, pomyślał nie wypowiadając tego na głos, bo nie chciał niepokoić Carol, to mogli być także Rosjanie. W tym przypadku tkwimy po same uszy w łajnie.
Jeżeli Rosjanie mają wielkie, tajne laboratorium tak blisko Key West, to nie będą zachwyceni…
— Troy, spójrz — zawołała z ożywieniem Carol. — Widzę światło. Jednak ktoś tu jest. — Tunel rozdzielał się na dwie części. Na końcu jednej z odnóg, która ostro skręcała w lewo, wyraźnie było widać rozświetloną połać. Wciąż trzymając się za ręce, ruszyli raźno w kierunku światła.
Troy czuł, że serce bije mu szybciej.
Carol prawie pędziła do nowego pomieszczenia. Oczekiwała, że wreszcie się odnajdą, że tajemnicza przygoda dobiegnie końca i że wszystko się wyjaśni. Doznała jednak strasznego zawodu — rozglądała się po małym, owalnym pokoju z takimi samymi dziwnymi płytami na ścianach (z tym, że płyty były nie czerwone i niebieskie jak w poprzednim pomieszczeniu, a brązowe i białe). — Co to za miejsce?
— zaniepokoiła się. — I jak się stąd wydostaniemy?
Troy stał pośrodku pokoju z głową zadartą do góry.
Wpatrywał się w wielki łuk sufitu, jakieś trzydzieści, trzydzieści pięć stóp ponad nimi. — Uuu — krzyknął — to jest ogromne.
Pomieszczenie jaśniało przytłumionym światłem, którego źródło stanowiły płyty z półprzeźroczystego materiału, chyba kryształu, wprawione w sufit.
Brązowe i białe płyty tworzące ściany osobliwego pokoju miały zaledwie dziesięć stóp wysokości, ale były na tyle wysokie, że uniemożliwiały im zajrzenie na zewnątrz. Mieli dziwne poczucie swobody i zarazem ograniczenia. Z jednej strony, najpierw tunel a potem ten mały pokój wielkości dziecięcej sypialni w niewielkim domku, sprawiały, że odczuwali klaustrofobię; z drugiej strony jednak, wrażenie przestrzeni, jakie dawało katedralne sklepienie, było wyzwalające.
— No? — zapytała zniecierpliwiona Carol czekając, aż Troy obejdzie pokój i go zbada. Zauważył, że brązowe i białe płyty ścienne miały tylko lekkie krzywizny i tym samym bardziej przypominały zwykłe ściany niż te w pokoju, w którym byli najpierw.
— Przepraszam, aniołku — odpowiedział — zapomniałem pytania.
Pokręciła głową. — Jest tylko jedno pytanie, panie Jefferson. Wydaje mi się, że zadałeś mi je podczas ostatniego postoju w naszej podróży. Spojrzała na zegarek. — Za jakieś piętnaście minut skończy się nam ostatecznie zapas powietrza. O ile się nie mylę, nasz przyjaciel Nick zaraz pewnie zacznie się martwić. A my nadal nie mamy pojęcia… Co ty robisz?
Przerwała, bowiem Troy uklęknął by pociągnąć małą gałkę na jednej z brązowych płyt w rogu pokoju. — To są szuflady, aniołku — powiedział, kiedy spodnia część płyty wysunęła się na parę cali ze ściany. — Jak w kredensie.
Otworzył drugą szufladę. — I coś w nich jest.
Carol sprawdziła. Sięgnęła do drugiej szuflady, którą otworzył Troy, i wyciągnęła rdzawego koloru bryłę o rozmiarach piłki do tenisa. Powierzchnia piłki była bardzo osobliwa: ani gładka, ani regularna, tylko poznaczona, zwłaszcza po jednej stronie, bruzdami i drobnymi guzkami wokół nich niczym powierzchnia pikli. W pozostałych miejscach również widniały bruzdy. W słabym świetle Carol oglądała kule. — Widziałam już coś takiego — powiedziała. — Ale gdzie? — zastanawiała się przez kilka sekund. — Mam — obwieściła zadowolona, że pamięć jej dopisała — wygląda to dokładnie tak jak model Marsa w Państwowym Muzeum Lotnictwa i Astronautyki.
— W takim razie ja mam chyba Ziemię — odezwał się Troy pokazując bryłę w przeważającej części niebieskiego koloru, którą wydobył z górnej szuflady. Stali obok siebie i w przyćmionym świetle przyglądali się kulom, które trzymali w rękach. — Cholera — krzyknął w końcu Troy obracając się i spoglądając w sufit. — Mamy dosyć, kimkolwiek jesteś. Wyłaź zaraz i przedstaw się.
Poza echem głosu Troya nic nie usłyszeli. Carol, chcąc zając się czymkolwiek, kontynuowała poszukiwania. W sąsiedniej płycie znalazła następny zestaw trzech szuflady otwierała pierwszą z nich, Troy rzucił niebieską kulę w stronę czegoś, co wyglądało na wyjście: ciemny otwór między płytami po drugiej stronie pokoju. Bryła uderzyła z głuchym odgłosem w białą płytę obok wyjścia i zaczęła spadać na podłogę. Jednak zanim jej dotknęła, podskoczyła, jakby pociągnięta z góry, i zatrzymała się pośrodku pokoju, jakieś pięć stóp nad podłogą. Zaczęła się obracać.
Troy szeroko otworzył oczy. Podszedł do bryły i umieścił dłoń między kulą a wysokim sufitem usiłując znaleźć linki.
Nic. Bryła Ziemi obracała się nieprzerwanie powoli zakreślając w powietrzu okrąg. Troy delikatnie pchnął kulę.
Poruszyła się, ale gdy minęło oddziaływanie siły, jakiejś użył, bryła powróciła do poprzedniego położenia i konty — kontynuowała swój ruch. Troy odwrócił się. Carol, obrócona do niego plecami, bezskutecznie przeszukiwała kolejny zestaw szuflad. Kulę Marsa nadal trzymała w lewej dłoni.
— Ej, Carol — powiedział Troy powoli — mogłabyś przyjść tu na chwilę?
— Oczywiście — odpowiedziała nie patrząc. — Jezu, Troy, te szuflady pełne są różnych… — Odwróciła się i w tej chwili zauważyła bryłę Ziemi zawieszoną w powietrzu nad podłogą. Uniosła brwi. — A to sztuczka — powiedziała. — Prawdziwa sztuczka. Nie wiedziałam, że byłeś także magikiem. — Głos jej zamarł. Spostrzegła zakłopotanie na twarzy Troya. Podeszła do niego, by przyjrzeć się bliżej.
Oboje stali w milczeniu przez prawie dziesięć sekund obserwując niebieską piłkę do softballu, która powoli obracała się w powietrzu. Następnie Troy wziął od Carol bryłę Marsa i podrzucił ją od dołu pod wysoki sufit.
Zatoczyła w górze łuk i najzwyczajniej spadała, póki nie znalazła się tuż nad podłogą. Wtedy, tak jak poprzednio bryła niebieska, kula Marsa podjęła właściwy sobie ruch.
Uniosła się jakieś pięć stóp od podłogi, z wolna zaczęła się obracać i zawisła w powietrzu obok niebieskiej bryły przedstawiającej Ziemię.
Carol chwyciła Troya za rękę. Zadrżała, a potem odzyskała panowanie nad sobą. — Jest w tym cpś, co budzi mój niepokój — powiedziała. — A tak w ogóle, to lepiej bym sobie radziła, gdyby przynajmniej jakaś gąsienica zapytała, kim jesteś? Przynajmniej miałabym jakieś pojęcie o tym, z czym mam do czynienia.
Troy odwrócił się i podprowadził Carol do uchylonych szuflad. — Gdy podróżowałem stopem, wpadłem raz na takiego starego brodacza — zaczął wyjmując z szuflady piłkę do koszykówki pokrytą na zwrotnikach pasami i wstęgami w odcieniu czerwieni i oranżu. Obiema rękami podrzucił wielkiego Jowisza do góry. Carol, wciąż zafascynowana, patrzyła, jak Jowisz dołącza do pozostałych dwóch brył krążących wokół pustego środka.
— Prowadził starą, zdezelowaną półciężarówkę i palił trawę. Najpierw trochę pogadaliśmy. Zadawał mi pytania, a ja zacząłem odpowiadać. Ale po dwóch zdaniach przerywał mi i mówił: — Gówno wiesz, człowieku. I to była jego odpowiedź na wszystko.
Читать дальше