Do największej niespodzianki podczas jej rozmowy z Dałem doszło wtedy, gdy Carol mimochodem pochwaliła sposób działania nowego algorytmu alarmowego. Dale nagle bardzo się zainteresował. A więc kod alarmu działa precyzyjnie?
— Tak — odpowiedziała — dlatego właśnie nie byłam zaskoczona, gdy znaleźliśmy obiekt.
— Żadną miarą — stwierdził stanowczo — trójząb nie mógł uruchomić kodu alarmowego. Nawet wtedy, gdyby znajdował się na skraju pola widzenia teleskopu. A to wydaje mi się nieprawdopodobne, zważywszy jak daleko poszłaś wzdłuż rowu. Jest zbyt mały, by uruchomić alarm na obcy przedmiot. A poza tym, pod występem był niedostrzegalny. — Dale przerwał na kilka sekund. — Nie sprawdziłaś żadnego z obrazów w podczerwieni wykonanych w czasie obserwacji, co? Możemy je jutro przetworzyć i sprawdzić, czy da się odtworzyć obraz tego, co uruchomiło alarm.
Carol czuła się dziwnie zawiedziona, gdy otwierała drzwi swego pokoju w motelu. To tylko zmęczenie, pomyślała sobie nie chcąc się przyznać, że rozmowa z Dałem nie spełniła jej oczekiwań. Położyła teczkę na krześle i znużona poszła do łazienki, by umyć twarz. Dwie minuty później zasnęła w bieliźnie na łóżku. Wszystkie ciuchy rzuciła w kąt pokoju.
We śnie znowu była małą dziewczynką ubraną w sukienkę w żółtoniebieskie pasy, którą rodzice podarowali jej na siódme urodziny. Carol spaceruje ze swoim ojcem po Northridge Mali w zabiegany sobotni ranek. Mijają wielki sklep ze słodyczami. Puszcza rękę ojca, biegnie do sklepu i przez ścianki szklanej gablotki wpatruje się w czekolady.
Wskazuje jakieś turkawki z mlecznej czekolady, gdy duży mężczyzna zza wystawy pyta ją, czego sobie życzy.
We śnie Carol nie może dosięgnąć lady i nie ma pieniędzy. — Gdzie jest twoja matka, dziewczynko? — pyta sprzedawca. Carol potrząsa głową i mężczyzna powtarza pytanie. Ona staje na palcach i mówi mężczyźnie poufnym szeptem, że matka za wiele pije i że to ojciec zawsze kupuje jej cukierki.
Mężczyzna uśmiecha się, ale wciąż nie daje jej czekoladek. — A gdzie jest twój ojciec, dziewczynko? — pyta ponownie sprzedawca. W gablotce Carol widzi ujęte w ramę dwóch piramid z czekolady, odbicie życzliwie uśmiechającego się mężczyzny, który stoi za nią. Nagle odwraca się, by sprawdzić czy to jej ojciec. Ale ten mężczyzna nie jest jej ojcem. Ma groteskowo zniekształconą twarz. Carol przestraszona odwraca się z powrotem w stronę czekoladek. Sprzedawca zabiera teraz cukierki, pora zamknięcia sklepu. Carol zaczyna płakać.
— Gdzie jest twój ojciec, dziewczynko? Gdzie jest twój ojciec? Dziewczynka we śnie łka. Otaczają ją duzi ludzie, wszyscy zadają jej pytania. Dłońmi zatyka uszy.
— Odszedł! — krzyczy w końcu Carol. — Odszedł.
Zostawił nas i odszedł, a teraz jestem całkiem sama.
Na głębokim czarnym tle usianym gwiazdami, nitki galaktyki Mlecznej Drogi wyglądają jak cieniutkie wiązki światła domalowane przez artystę. Tu, na dalekim krańcu Zewnętrznej Muszli, obok początku tego, co Koloniści nazywają Przełęczą, nic nie nasuwa myśli o nadmiernej aktywności Kolonii, która ma miejsce około dwudziestu czterech cykli świetlnych stąd. Przeraźliwa, nieprzerwana cisza stanowi tło zapierającego dech w piersiach piękna czarnego nieba, nakrapianego migocącymi gwiazdami.
Nagle z pustki wyłania się mały, międzygwiezdny kurierski robot. Szuka i w końcu odnajduje ciemnego sferycznego satelitę o średnicy około trzech mil, którego łatwo byłoby przeoczyć w wielkiej panoramie nieboskłonu. Czas mija. Zbliżenie ujawnia ruch na satelicie. Łagodne, sztuczne światła rozjaśniają teraz część jego powierzchni. Automatyczne pojazdy pracują na obrzeżach obiektu, najwyraźniej zmieniając jego kształt. Zewnętrzne struktury są rozmontowywane i zabierane do odległego rejonu tymczasowego składowania. W końcu pierwotny kształt satelity zupełnie znika i ostają się jedynie dwie równoległe szyny stopu metali zbudowane z części o długości około dwudziestu jardów każda; z tych części, które pozostały po znikającym właśnie satelicie. Każda z równoległych szyn ma dziesięć jardów szerokości; odpowiadające sobie segmenty dzieli odległość okołu stu jardów.
Trwają regularne loty do rejonu składowania — dopóty, dopóki nie wyczerpią się użyteczne zapasy materiału a szlak nie osiągnie długości prawie dziesięciu mil. Potem ruch zamiera. Szyny znikąd donikąd trwają w przestrzeni niby milczące pozostałości jakiejś gwałtownie przerwanej, wielkiej inżynierskiej roboty. Czy tak było? Tuż spod pary odznaczających się jasnym blaskiem na wschodniej części nieba szyn wyłania się jakaś plama. Rośnie, aż opanowuje wschodnią ćwiartkę nieba. Dwanaście, nie, szesnaście wielkich międzygwiezdnych transportowych statków błyskających jasnoczerwonym światłem wprowadza do rejonu defiladę automatycznych pojazdów. Widmowe szyny donikąd zostają teraz otoczone przez nowych przybyszy. Otwiera się pierwszy statek transportowy wyłaniając osiem małych wahadłowców; każdy z nich podąża tyłem w kierunku wielkich transportowych kontenerów. Wahadłowce oczekują w ciszy na zewnątrz potężnych statków.
Ostatni pojazd, jaki przybywa, to malutki kosmiczny holownik, który ciągnie długi, wysmukły obiekt. Wygląda on jak dwa połączone końcami japońskie wachlarze. Pokryty jest przeźroczystą, zabezpieczającą osłoną z bardzo cienkiego materiału. Osiem małych, jak kolibry ruchliwych pojazdów tańczy wzdłuż obiektu, tak jakby go zarazem strzegły, prowadziły i badały stan jego zdrowia.
Wielkie statki transportowe o kształtach przypominających dawne sterówce otwierają się ujawniając swoją zawartość. Większość z nich przewozi części szyn poukładane w ogromne stosy. Małe wahadłowce wyładowują części a potem zestawiają je w grupy ciągnące się milami w obu kierunkach istniejących już szyn. Kiedy części szyn są już prawie wyładowane, cztery wahadłowce zbliżają się do boku jednego z gigantycznych transportowych statków i oczekują, aż otworzą się na oścież ukryte w środku drzwi.
Z wnętrza tego statku wyjeżdża osiem maszyn, które rzucają się na każdą z czterech par wahadłowców, ostrożnie łamią na części i zabierają z powrotem do ciemnej wnęki ładowni. Parę chwil później wyłania się z tego wielkiego statku podłużne urządzenie, zespół połączony. Po ukończeniu jednego zadania system konstrukcyjny podlega kolejnej przemianie. Poczynając od dwóch końców długiego ramienia rozdziela się na kawałki i monolityczna struktura znika przekształcając się w tysiące oddzielnych, ale podobnych składników. Te małe urządzenia łączą się w grupy z poszczególnymi odcinkami szyn. Uważnie mierzą wszelkie wymiary i sprawdzają wszystkie złącza między sąsiadującymi odcinkami. Potem, jakby na sygnał, szyny na czterech końcach segmentu torów zaczynają zakręcać i wznosić się. Skręcają do góry, ciągnąc za sobą resztę torów. Dwie długie równoległe linie przekształcają się ostatecznie w gigantyczny podwójny pierścień o promieniu ponad stu mil, który wygląda jak zawieszony w przestrzeni kosmicznej diabelski młyn.
Gdy podwójny pierścień zostaje ukończony, układ konstrukcji ponownie zmienia konfigurację. Jego części podnoszą długi wysmukły obiekt, który kształtem przypomina dwa złączone końcami japońskie wachlarze. Pod troskliwym nadzorem kolibrów obiekt zostaje dźwignięty i ustawiony na swoje miejsce jako oś północpołudnie podwójnej pierścieniowej budowli. Niektóre z kolibrów wytwarzają niedostrzegalne, cienkie kable i przymocowują oś z obu końców do struktury pierścienia. Pozostałe malutkie mechaniczne ścigacze produkują sieć, która oplata się wokół środkowego odcinka i łączy wielką antenę z osią wschód— zachód.
Читать дальше