Vernon poczuł dziwny niepokój, gdy przez salon przechodził na przeciwległą stronę domu, gdzie mieściły się trzy sypialnie. Coś go w środku poruszyło, coś, czego nie mógł dokładnie określić, co — jak przypuszczał — wiązało się z przedpremierowym podenerwowaniem i z tym, że Randy Hilliard nagle z powrotem pojawił się w jego życiu. Chciał z kimś porozmawiać.
Najpierw zatrzymał się obok pokoju Hapa. Wszedł cicho w ciemność i usiadł przy łóżku swojego syna. Hap twardo spał leżąc na boku. Mała nocna lampka stojąca obok łóżka oświetlała jego profil. Ależ ty jesteś podobny do matki, pomyślał Winters. Jesteście sobie tak bliscy, a ja prawie jestem gościem w swoim własnym domu. Delikatnie przyłożył dłoń do policzka Hapa. Chłopiec nie poruszył się. Jak mogę wynagrodzić ci to, że mnie ciągle nie ma? Delikatnie potrząsnął jego ramieniem. — Hap — odezwał się cicho — to ja, twój tata. — Henry Allen Pendleton Winters przetarł oczy, a potem szybko usiadł na łóżku. — Tak, tato — powiedział. — Czy coś się stało? Z mamą w porządku?
— Nie — odpowiedział ojciec, a potem roześmiał się.
— To znaczy tak, z mamą w porządku. Nic się nie stało.
Po prostu chciałem pogadać.
Hap spojrzał na zegar stojący obok łóżka. — Hm, no dobrze, tato, o czym chcesz pogadać?
Winters przez chwilę milczał. — Hap, czy w ogóle przeczytałeś egzemplarz scenariusza, który dałem tobie i matce, ten mojej sztuki?
— Nie, ojcze, nie za bardzo — odpowiedział Hap.
Przykro mi, ale po prostu nie mogłem się do niego zabrać. Myślę, że to mnie przerasta. — Ożywił się. — Ale nie mogę się doczekać, żeby cię jutro wieczorem zobaczyć w tym przedstawieniu. — Zapadło długie milczenie. — Hm, a tak w ogóle, to o czym to jest?
Winters wstał i wyjrzał przez otwarte okno. Zza zasłony dobiegały go delikatne głosy świerszczy. — To o człowieku, który traci swe miejsce u Boga, ponieważ nie chce, czy nie potrafi zapanować nad tym, co robi. To o… — Winters szybko odwrócił głowę i spostrzegł, że jego syn patrzy na zegar.
Poczuł ostry, przeszywający ból. Odczekał aż minie, potem odetchnął. — No, to może, synu, porozmawiamy o tym innym razem. Właśnie uprzytomniłem sobie, jak już późno.
Podszedł do drzwi. — Dobranoc, Hap — powiedział.
— Dobranoc, ojcze.
Minął pokój żony i poszedł do trzeciej sypialni, na końcu holu. Powoli rozbierał się uświadamiając sobie teraz, bardziej niż przedtem, swoje niespełnione pragnienie. Przez krótką chwilę pomyślał, żeby obudzić Betty, porozmawiać i może… Ale wiedział lepiej. To nie w jej stylu, pomyślał sobie. Nigdy nie było, nawet przedtem, gdy sypiali razem.
A po Libii, po nocnych koszmarach i snach, kto mógł winić ją za to, że chciała mieć swoją własną sypialnię?
Ubrany w slipy wsunął się do łóżka. Spowijała go uspokajająca pieśń świerszczy. A poza tym, ona ma swojego Boga, a ja mam swoją rozpacz. Nie łączy nas nic prócz Hapa. Żyjemy jak para obcych ludzi i obawiamy się każdego rozwiązania.
Sala łączności zostanie zamknięta za pięć minut, sala łączności zostanie zamknięta za pięć minut — zabrzmiał nagrany na taśmę, znużony, bezosobowy głos.
Carol Dawson zmęczyła się. Rozmawiała z Dałem Michaelsem przez videofon. Pod ekranem i kamerą urządzenia leżały rozrzucone po całym biurku fotografie.
— W porządku — powiedziała Carol. — Chyba się tobą zgadzam. Według mnie jedyny sposób rozwiązania tei łamigłówki’ to wziąć z powrotem do Miami wszystkie fotografie i nagrania teleskopowe. — Ziewnęła a potem westchnęła. — Przylecę tam zaraz rano, tym lotem o siódmej trzydzieści, tak żeby IPL jak najwcześniej mógł sprawdzić nagrane dane. Ale pamiętaj, że muszę tu wrócić na czas, żeby o czwartej dostarczyć złoty trójząb. Czy laboratorium może przygotować wszystkie dane w parę godzin?
— To nie jest trudne. Trudna sprawa to w dwie godziny przeanalizować wszystkie dane i przygotować spójne sprawozdanie. — Doktor Dale siedział na kanapie w salonie swego obszernego mieszkania w Key Biscayne. Przed sobą, na stoliku do kawy, miał wspaniałą szachownicę o zielono-
— białych polach. Pozostało na niej jeszcze sześć rzeźbionych bierek. Dwa przeciwne hetmany i cztery pionki; po dwa z każdej strony. Dale Michaels zawahał się i spojrzał znacząco w kamerę. — Wiem, jakie to dla ciebie ważne.
Odwołałem swoje spotkanie o jedenastej, więc mogę ci pomóc.
— Dzięki — powiedziała machinalnie Carol. Poczuła, że nie panuje nad irytacją. Co jest, myślała gdy Dale opowiadał jej o jednym ze swych najnowszych projektów w MOI, że ten człowiek zawsze domaga się wdzięczności za najmniejsze poświęcenie. Jeżeli kobieta zmienia swe plany, by dostosować się do mężczyzny to tak ma być, ale jeżeli mężczyzna wnosi poprawki do swojego bezcennego planu, to już jest cholernie wielka sprawa.
Dale nadal mówił monotonnym głosem. Teraz opowiadał jej o nowej podejmowanej przez instytut próbie zbadania podwodnych wulkanów wokół PapuiNowej Gwinei.
Fiu, Fiu, roześmiała się Carol w duchu, kiedy uświadomiła sobie, że nudzi ją egocentryczne nastawienie Dale’a.
Naprawdę muszę być kopnięta. Chyba niedługo zacznę narzekać.
— Hej — przerwała mu Carol. Wstała i zaczęła zbierać porozrzucane fotografie. — Przepraszam, że przerywam to posiedzenie, ale zamykają salę, a ja jestem wyczerpana.
Zobaczymy się jutro rano.
— Nie zamierzasz zrobić ruchu? — zachęcał Dale wskazując na szachownicę.
— Nie — odpowiedziała Carol okazując ślady zniecierpliwienia… — I może w ogóle nie wykonam. Rozsądny gracz przyjąłby remis, jaki zaproponowałam ci w zeszłym tygodniu i zająłby się ważniejszymi sprawami. Twoje cholerne ego nie może pogodzić się z myślą, że w jednej z pięciu gier wywalczyłam z tobą remis.
— Wiadomo, że w końcówkach popełnia się błędy — zauważył Dale zupełnie nie zważając na emocjonalną treść jej komentarza. — Wiem, że jesteś zmęczona. Spotkamy się na lotnisku i zabiorę cię na śniadanie.
— Zgoda, dobranoc — Carol obcesowo zakończyła rozmowę i zapakowała wszystkie fotografie do teczki. Jak tylko opuściła przystań, od razu zabrała kamerę i film do ciemni w „Key West Independent”, gdzie spędziła godzinę wywołując i sprawdzając odbitki. Rezultaty były intrygujące, szczególnie w przypadku paru powiększeń.
Na jednym z nich wyraźnie były widoczne cztery ślady zbiegające się w miejscu tuż pod szczeliną. Na innej fotografii trzy wieloryby uchwyciła w takiej pozycji, że zwierzęta sprawiały wrażenie, jakby były w trakcie poważnej rozmowy.
Carol przeszła przez ogromny hol hotelu Marriott. Bar z pianinem świecił pustkami. Sprawny czarny pianista grał starą pieśń Karen Carpenter Goodbye to Love. Przystojny mężczyzna w okolicach czterdziestki całował się w kącie po prawej stronie z wyzywającą młodą blondynką. Carol żachnęła się. Ta dupeczka ma wszystkiego dwadzieścia trzy lata, pomyślała sobie. Pewnie to jego sekretarka albo ktoś równie ważny.
Gdy szła długim korytarzem w stronę swojego pokoju, myślała o ostatniej rozmowie z Dałem. Opowiadał jej, że Marynarka ma małe automatyczne pojazdy, część z nich powstała według oryginalnych projektów MOI, które swobodnie mogłyby zostawić takie ślady. Dlatego było prawie pewne, że Rosjanie mają podobne pojazdy. Kwestię zachowania się wielorybów zostawił, jako że się z tym nie wiązała, ale wydawało mu się, że ze swej strony zrobiła poważny błąd nie sprawdzając, czy coś jeszcze znajdowało się pod występem. No jasne, dotarło do Carol z chwilą gdy jej to powiedział, więcej czasu powinnam poświęcić na szukanie. A niech tam, mam nadzieję, że tego nie zawaliłam. Potem w wyobraźni na nowo odtworzyła wszystko, co wydarzyło się pod skalnym występem, chcąc się upewnić czy były tam jeszcze jakieś ślady, czy mogła coś przeoczyć.
Читать дальше