— Wygląda to na dziecinne kawały — zauważył Yorish.
— Tak jest. Z tego, co wiem o Wemblingu, jestem po stronie tubylców.
— Ja również. Niestety, mam rozkazy. Dobrze, że tubylcy mają poczucie humoru, a obawiam się, że będzie im ono bardzo potrzebne.
— Smith prosił mnie, bym przekazał panu, że będziemy musieli powołać specjalistów do służby wartowniczej, bo inaczej nie wystarczy nam ludzi.
— Przypuszczam, że nas wygwiżdżą.
— Nie, panie komandorze. Kilka godzin dziennie na tej plaży warte jest, by nawet cztery razy tyle czasu spędzić na warcie. Jeszcze trochę powęszę, panie komandorze.
Zasalutował i szybko się oddalił. Yorish szedł powoli plażą w stronę lądowiska. Kiedy mijał prefabrykowane domy mieszkalne i biura, zauważył śpieszącego doń gońca.
— Przepraszam, panie komandorze, ale pan Wembling chciałby skorzystać z siłowni pańskiego statku, żeby oświetlić większy obszar. Jeśli zaczeka pan chwilę, jego inżynier…
— Proszę mu powiedzieć, żeby wysłał swego inżyniera na „Hilna” — rzekł Yorish. — Będzie mógł to uzgodnić z moim inżynierem.
Kiedy znów znalazł się przy statku, zaakceptował przygotowany przez Smitha grafik wart, a potem poszedł obejrzeć środki bezpieczeństwa. Sprawdził każdy posterunek warty, widział elektryków zakładających nowe oświetlenie i podsłuchał, jak jego ludzie wykłócali się z robotnikami.
Smith miał pretensje do jakiegoś robotnika za to, że światła w sektorze R są na nic, bo pole obserwacji pokrywają wysokie krzaki. Chciał, żeby je wyciąć, ale majster zaprotestował, mówiąc, że nie ma ani maszyn, ani ludzi do wycinania krzaków. Oczywiście Smith mógłby równie dobrze sam to zorganizować. Ponieważ jednak narzędzia do wycinania krzaków nie wchodziły w skład standardowego wyposażenia krążowników bojowych Floty Kosmicznej, Yorish wiedział, czym to wszystko się skończy. Poszedł więc dalej. Przy północnej granicy terenu jeden z jego techników upierał się, że linię posterunków wart należy odsunąć od lasu.
— Będziecie oświetlali las — powtarzał ciągle. — A to da miliony cieni. Odsuńcie posterunki i tubylcy będą musieli wychodzić z lasu.
Yorish wysoko go ocenił, lecz odszedł, by technik sam doprowadził spór do zwycięskiego końca, co też się stało. Posterunki odsunięto.
W czasie obchodu, bez przerwy nękali Yorisha gońcy Wemblinga.
— Jeśli nie sprawi to panu zbyt wiele kłopotu, panie komandorze, pan Wembling chciałby prosić o przesunięcie waszego posterunku siedem-dwa o dziesięć metrów na północ, bo zainstalowane tam światło będzie wpadało przez okno do jego sypialni.
— Pan Wembling prosi o przyjęcie mrożonego tortu. A jeśli to nie będzie zbyt kłopotliwe, czy nie zechciałby pan postawić sześciu dodatkowych posterunków warty przy wejściu do zatoczki?
— Bardzo przepraszam, panie komandorze, ale pan Wembling pragnąłby spotkać się z pańskim oficerem dyżurnym o siedemnastej zero zero.
— Panie komandorze, pan Wembling prosi, żeby pan był łaskaw możliwie jak najszybciej…
— Cholera by wzięła tego Wemblinga! — wybuchnął Yorish.
O zmierzchu Smith zameldował, że zakończono przygotowania związane ze służbą wartowniczą i rozprowadzono pierwszy rzut.
— Sądzę, że jesteśmy w dobrej formie — rzekł. — W każdym razie nie ma się o co martwić, poza wytworami wyobraźni Wemblinga. Tubylcy nie mają żadnej broni.
— A kto panu tak powiedział? — zapytał Yorish. — Fakt, że jeszcze nie użyli żadnej broni, wcale nie musi oznaczać, że w ogóle jej nie mają. Nie są przecież głupcami. Mam kilkanaście meldunków, że obserwowali was, kiedy rozstawialiście warty. Jeśli są głupio ambitni, jeszcze tej nocy poddadzą je gruntownej próbie. Wiedzą, że połowa wartowników to nowicjusze, a mogą również wiedzieć, że załogom statków Floty Kosmicznej służba na lądzie jest obca. Niektórzy z naszych ludzi mogą na warcie umierać ze strachu, patrząc na pustkę między nimi a ciemnym lasem, a tubylcy mogą wiedzieć i o tym. Chcę, żeby oddziały, które teraz nie mają służby, zorganizowano w plutony i tak rozlokowano, aby w razie potrzeby wszędzie można było zapewnić posiłki. Czy rozmawiał pan z Mackliem?
Smith skinął głową.
— Czy powiedział panu — spytał Yorisha — że przez to wszystko tubylcy zaciągnęli Wemblinga do sądu?
— Nie!
— To fakt. Wytaczali mu jeden proces za drugim i na całe miesiące wstrzymywali mu roboty. Wembling wygrywał każdy z nich, ale do czasu wydania wyroku otrzymywał zakaz prowadzenia robót.
— Nic dziwnego, że jest w paskudnym nastroju.
— Ale to nie wszystko. Jak już sądy pozwoliły mu podjąć prace na nowo, to tubylcy zaczęli go nękać tymi głupimi kawałami, żeby opóźnić roboty. Denerwuje to robotników i ostatnio miał z tego powodu poważne kłopoty z zatrudnieniem.
— Czy pan wie, że Wembling utrzymuje, jakoby wszystko to robił dla dobra tubylców? Smith popatrzył nań zdziwiony.
— Wobec tego co my tutaj robimy? Choć właściwie to nie nasza sprawa zastanawiać się nad tym, po co tutaj jesteśmy.
— Bzdura — powiedział Yorish. — Jeśli wojskowy tego nie wie, cierpi na tym jego służba, gdy próbuje dojść do tego na własną rękę. W każdym razie nie ma w tym nic specjalnie tajnego, dlaczego tutaj jesteśmy. Wembling może rzucić tubylcom kilka okruchów, ale działa głównie dla siebie i kiedy traci czas, to również traci pieniądze. Kiedykolwiek natrafi pan na jakąś brudną politykę, gdziekolwiek pan na nią natrafi, zawsze będzie za nią stał ktoś, kto traci pieniądze, albo stara się je zarobić. Niech pan nigdy o tym nie zapomina.
Z zapadnięciem nocy na placu budowy zaległa cisza. Na lądowisku stał w owalu światła „Hiln”, a cały obszar był otoczony pasem światła tuż za linią posterunków wart. Budynki mieszkalne i biura również otaczał pas jasności, a cały teren omiatały reflektory, na krótko rozświetlając pierwsze fragmenty szkieletu głównego budynku przyszłego uzdrowiska. Pomimo rzęsistego oświetlenia Wembling nie odważył się kontynuować prac w nocy. W gmatwaninie poruszających się cieni trudniej byłoby uniknąć zranienia przeszkadzających w pracy tubylców, albo z kolei im byłoby łatwiej spowodować jakąś naprawdę poważną awarię.
Zaraz po zapadnięciu ciemności Yorish ponownie wybrał się na obchód. Wśród jego ludzi panowało mniejsze napięcie niż oczekiwał. Znudzona pewność siebie weteranów Wemblinga wydawała się wpływać na nich uspokajająco. Yorish wrócił na pokład „Hilna” i zabrał się do pisania raportu, a kiedy drugi rzut stanął na warcie, ponownie przeprowadził inspekcję. Już się pogodził z tym, że nie będzie spał tej nocy, ale jego ludzie byli w dobrym nastroju, a noc wydawała się tak spokojna, że postanowił przespać się trochę przed inspekcją trzeciego rzutu. Położył się i już spał głębokim snem, gdy powietrzem wstrząsnął jakiś wybuch.
Huk potężnej eksplozji jeszcze przetaczał się echem po odległych wzgórzach, kiedy Yorish był już przy trapie. Z kilku stron rozległo się ostre bzykanie: to zdenerwowani ludzie nie wytrzymali i użyli broni. Jakiś patrol operujący wewnątrz linii posterunków wart wykonał klasyczne „kryj się”, a ludzie wchodzący w skład warty rezerwowej zerwali się na równe nogi i nerwowo coś bełkotali. Z budynków mieszkalnych zaczęli wysypywać się robotnicy, pojazd Wemblinga ruszył chybotliwie w kierunku lądowiska, zaś zrezygnowany Yorish spokojnie czekał.
Nastąpił kolejny wybuch, a potem jeszcze jeden. Smith składał wstępny meldunek, kiedy nadjechał pojazd Wemblinga. Kłapiąc kapciami i powiewając połami szlafroka, ambasador wygramolił się z wehikułu i podbiegł do „Hilna”, a za nim jego nieodłączna straż przyboczna. Yorish zszedł po trapie, wychodząc mu na spotkanie. W dalszym ciągu słychać było echa eksplozji.
Читать дальше