— Dlaczego musisz mieć ich pozwolenie? — spytała Talitha. — Robisz to dla nich, prawda? Oferujesz im coś, co ratuje życie, a to im chyba nie może zaszkodzić?
— To ich planeta — odezwał się Wembling. — Oni tu decydują i już to zrobili.
— Może nie rozumieją, co zamierzasz zrobić. My wiemy, że „ośrodek zdrowia” oznacza ratowanie życia, ale dla nich mogą to być tylko puste słowa. Jeśli lud pierwotny czegoś nie rozumie, trzeba żeby decyzję powziął za nich ktoś, kto wie, o co idzie.
— Sądzę, że Fornri rozumiał — powiedział Wembling.
— Ciężko przeżył śmierć dziecka, a w chwilę później odrzuca coś, co ratuje dzieciom życie. Ośrodek wczasowy oznacza dla jego ludu przychodnię lekarską, szkoły, właściwe odżywianie, niezależne od połowów tych, jak im tam, kolufów, przyzwoite mieszkania i wszystko inne. Jakże mógł odrzucić to wszystko, jeśli rozumiał, o czym mówiłeś?
— On stoi na czele rządu niepodległej planety Langri — powiedział Wembling. — Czy rozumie, czy nie, to on decyduje.
Zwrócił się do Aynsa:
— Czy mamy odpis tego traktatu?
Ayns przyciągnął do siebie ogólny autoinformator i zaczął naciskać guziki.
— Tak. Już go mam. A po co ci?
— Jak na jego podstawie można uzyskać koncesje? Ayns nie śpieszył się z odczytaniem traktatu.
— Koncesje może wydawać tylko rząd Langri — rzekł w końcu. Wembling podszedł do okna.
— Jak sądzisz — rzucił przez ramię — w ilu miejscach znajdują się odpisy tego traktatu?
— W niewielu. To nie jest zbyt ważny układ.
— Z iloma byś sobie poradził?
— Z kilkoma. Może z połową. Ale znacznie łatwiej byłoby poradzić sobie z ewidencją, tak żeby na kilka lat układ zapodział się w komputerach. Czy kilka lat ci wystarczy?
— Wystarczy rok. Jakimże byłem durniem! Tyle miesięcy pracy, żeby wycisnąć tym głupim tubylcom parę mało ważnych rzeczy po to, żeby zostać ambasadorem na Binoris, a przecież nawet za bogactwa naturalne dziesięciu planet nie można kupić potencjału wczasowego, jakim dysponuje Langri. Miałem przez cały czas pod nosem najlepszy interes mego życia i nie zauważyłem go.
— A co z ośrodkiem zdrowia? — spytała Talitha.
— Będą mieli ten swój ośrodek zdrowia. Natychmiast. Będziemy musieli rozwiązać problemy zdrowotne na Langri, żeby chronić pracowników i turystów, a im wcześniej to zrobimy, tym lepiej. Hirusie, wracaj następnym kurierem i zajmij się tym traktatem. Jak już się z nim uporasz, zmienimy klasyfikację tej planety i wystąpimy o koncesję.
— Na to, żeby traktat się zawieruszył, trzeba czasu i pieniędzy — rzekł Ayns.
— Będziesz miał wszystko, czego ci potrzeba.
Wembling podszedł do biurka, wyregulował krzesło i usiadł przodem do Aynsa.
— Zajmując się traktatem, możesz też założyć biuro dla firmy Wembling and Company i wynająć jakichś sprytnych prawników. Postaraj się o dobrych fachowców od budownictwa i projektowania ośrodków wczasowych. Możemy natychmiast rozpocząć gromadzenie materiałów, żebyśmy mogli z tym ruszyć zaraz po otrzymaniu koncesji.
— A tubylcy nie sprzeciwią się temu? — spytał Ayns.
— Prawdopodobnie tak — Wembling uśmiechnął się do niego, pokazując zęby. — Powiem im, że to materiały do budowy ośrodka zdrowia, co częściowo będzie prawdą. Ośrodek zdrowia będzie budową pilotową.
— Będziesz potrzebował specjalisty do prowadzenia badań medycznych — powiedziała Talitha.
— Sprawny technik wystarczy. Sprowadzimy go, gdy tylko zakończymy budowę przychodni. Przeprowadzi tu badania i rozwiąże problemy medyczne, zanim otworzymy uzdrowisko. Parę przypadków śmiertelnej gorączki rozłożyłoby cały interes. Obiecuję ci, Tal, że rozwiążemy wszystkie problemy zdrowia tubylców. Będziemy musieli. Ośrodek zdrowia to dobra inwestycja, jeśli idzie o propagandę, a poza tym może się przydać, gdyby sprawa traktatu zaczęła śmierdzieć.
— Jeśli uzdrowisko da taką furę pieniędzy, powinieneś oddać część zysków tubylcom — wtrąciła Talitha — będziesz przecież korzystał z ich planety.
Wembling podniósł wzrok i popatrzył na Aynsa, który z wolna skinął głową.
— Dziesięć procent? — spytał Wembling. Ayns jeszcze raz skinął głową.
— Dobra myśl — rzekł Wembling. — Dziesięć procent dochodów przekażemy na ich konto. Kiedy kombinacje z traktatem wyjdą na jaw i tak będziemy do przodu. A te dziesięć procent zaświadczy, że postąpiliśmy jak ludzie. Zwrócił się do Talithy:
— Dobrze, Tal, twoi tubylcy dostaną ten swój ośrodek zdrowia i zapewnimy im dokładne badania nad ich chorobami. Dostaną również dziesięć procent od dochodów z uzdrowiska, co z czasem wystarczy na utrzymanie całej tutejszej ludności. Poza tym w uzdrowisku będzie mnóstwo posad, które będą mogli objąć, jeśli tylko zechcą; dobrze im też zapłacimy za święta ludowe i uczty z potrawami z mięsa kolufa dla turystów. Będzie im się całkiem nieźle powodziło. Zadowolona?
Talitha uśmiechnęła się i skinęła głową.
— Chociaż… jest jeszcze jedna sprawa — popatrzył na nią, zastanawiając się. — Mam zamiar pozbyć się Horta.
— Mam zalać się łzami z tego powodu? — żachnęła się. — Jak musisz, to się go pozbądź.
— Sądziłem, że go lubisz.
— Nie czuję do niego niechęci. Z dala od Langri mógłby być interesujący, ale tutaj te jego wykłady o tykwach i miejscowej technice polowania w końcu się nudzą.
— Jeśli go zwolnisz, będzie coś podejrzewał — rzekł Ayns. — Pozwól, że znajdę mu jakąś ciepłą posadkę gdzie indziej.
— Dobra myśl. Ja go nie wyrzucę, ja go awansuję. Co ty na to, Tal?
— Jeśli uważasz, że tak jest najlepiej — powiedziała. — Jak szybko nasz ośrodek zdrowia będzie gotów?
Fornri biegł. Z daleka okrążył wieś, w której leżało drobne ciałko Dabbi otoczone żałobnikami. Z największą szybkością pędził po leśnej ścieżce, zmuszał się do najwyższego wysiłku nie zważając na protestujące mięśnie i zmęczone płuca, pragnął jedynie, by jego ciało sprostało temu pośpiechowi.
W miejscu, gdzie przecinało się kilka ścieżek, przystanął zdyszany, rozejrzał się uważnie, a potem zaszył w pobliskim gąszczu, który wydawał się nie do przebycia.
Wynurzył się zeń na niewielkiej polance. Dwaj miejscowi młodzieńcy stali tam w niedbałych pozach przed chatą, znudzeni oczekiwaniem na nie wiadomo co. Niedaleko nich siedział po turecku na ziemi pogrążony w myślach Banu z głową opuszczoną na piersi i zamkniętymi oczami. Z boku wisiał hamak, w którym odpoczywał Starszy. Kiedy zobaczyli Fornriego, wszyscy poderwali się pełni oczekiwania, on zaś stał, dysząc ciężko.
W końcu mógł już mówić.
— Naszym wrogiem jest ambasador — wysapał.
Tajny sztab stanowił jeden z elementów Planu, których nie mogli zrozumieć. Było to miejsce spotkań osób odpowiedzialnych za Plan. Sztab był również centralą skomplikowanego systemu śledzenia wszystkich obcych na Langri. Dzieci zorganizowano w armię niewielkich patroli i gdy tylko ambasador lub któryś z członków jego personelu dokądś się udawał, natychmiast jakieś dziecko śpieszyło do tajnego sztabu, aby donieść o tym fakcie. Na kawałku wyrównanej ziemi przed chatą wyrysowano mapę, na której kamykami zaznaczano aktualne miejsce pobytu każdego przybysza, śledząc w ten sposób wszystkie jego poruszenia.
Wykonywali to skrupulatnie, choć nie widzieli w tym żadnego sensu, ale tak nakazywał Plan. Początkowo personel ambasady był liczniejszy i wielu jego członków poruszało się tu i tam bez specjalnego celu, lecz wkrótce ambasador zdecydował, że nie wszyscy są potrzebni i większość odesłał. Trzy spośród czterech pozostałych osób zawsze towarzyszyły ambasadorowi. Ponadto ambasador poprosił, aby kilku tubylców znajdowało się w jego obecności na wypadek, gdyby potrzebował jakichś informacji, więc nigdy nie poruszał się bez sporej świty. Rada kierownicza często zastanawiała się, po co zatrudniać dzieci ciągłym donoszeniem o wszystkich posunięciach ambasadora, skoro zawsze przebywają przy nim dorośli tubylcy.
Читать дальше