Zresztą był tam także Arie Hort, który bardzo szybko stał się jednym z nich — prawdziwym przyjacielem, zawsze chętnym do pomocy w sporach z ambasadorem. Siedzenie go z ukrycia wydawało się bez mała wiarołomstwem, skoro wszystko, co robił, czynił tak otwarcie.
Plan mówił, że przez cały czas muszą wiedzieć, gdzie wszyscy obcy się znajdują, więc robili, co im nakazywał. Nie mieli wyboru.
Córka siostry ambasadora była powodem pewnej komplikacji, która ułatwiła realizację nakazów Planu. Niczego, co robiła, nie można było przewidzieć. Co gorsza, wszyscy dziwnie na nią reagowali. Arie Hort zazwyczaj mówił, dokąd idzie i co będzie robił, kiedy zaś spotykał ją po drodze, szedł zupełnie gdzie indziej lub czynił coś akurat na odwrót.
Już z tym było niedobrze, ale najgorsze dla rady kierowniczej nastąpiło, gdy ambasador popędził z córką swej siostry, żeby jej pokazać prom, a za nimi pośpieszył Arie Hort. Po tylu tygodniach i miesiącach starannych zabiegów, żeby używać promów, jeśli tylko w pobliżu znajduje się ambasador, prawdziwym szokiem dla rady było odkrycie tego sekretu przez pannę Warr. Arie Hort wiedział o tym, ale tubylcy czuli instynktownie, że nie powie o tym ambasadorowi. Natomiast nie wiedzieli, jak się zachowa panna Warr.
Incydent ten sprawił, że musieli się naradzić. Fornri usiadł na ziemi przed mapą i chmurnie spoglądał na kamyki oznaczające ambasadora, pannę Warr i Arica Horta, próbując rozszyfrować przyczynę tego, że tak szybko i nieoczekiwanie opuścili ambasadę i znaleźli się w lesie. Starszy, który zawsze uczestniczył w ich naradach, lecz rzadko zabierał głos, patrzył na wszystko z poważną miną, a pozostali zajadle debatowali nad ewentualnymi skutkami faktu, że panna Warr widziała, jak Rarnt i Mano przebyli strumień, nie korzystając z promu.
— Co o tym sądzisz, Banu? — odezwał się w końcu Fornri. Banu jak zwykle siedział po turecku z pochyloną głową.
— Nic. Ona nie jest ważna — odpowiedział, nawet się nie poruszywszy.
— A ja uważam, że córka siostry ambasadora jest ważna — powiedział Fornri.
— Ona wyśmiewa się z nas i naszej planety — zauważył lekceważącym tonem Narrif, który często miał zdanie odmienne od Fornriego. — Niedługo wyjeżdża. Tak przynajmniej powiedziała. Jak taka osoba może być ważna?
— W jaki sposób pobierają się rodacy ambasadora? — spytała Dalia. — Airk czuje do niej sympatię, a on jest naszym przyjacielem. Jeśli mieliby się pobrać…
— A czy ona coś czuje do niego? — zapytał Tollof. — Airk potrzebuje zgody jej czy ambasadora?
W ciszy, która potem nastąpiła, przyszedł jakiś chłopiec z meldunkiem. Fornri przyjaźnie go poklepał i kazał mu odpocząć.
— Następnym razem, kiedy Airk będzie kogoś z nas pytał o nasze zwyczaje związane z małżeństwem — rzekł — osoba ta powinna zapytać jego o ich zwyczaje.
Ostatecznie nic nie uczynili, a jeśli nawet córka siostry ambasadora powiedziała mu o tym, jak naprawdę pokonują rzeki, on sam nigdy o tym nie wspominał. Ale jeszcze raz jasno im się ukazała cała mądrość Planu Langriego i już nikt nigdy nie kwestionował tego, że zawsze trzeba wiedzieć, gdzie znajdują się obcy.
Fornri zamartwiał się, że tak niewiele spraw mogli rozwiązać i że coraz więcej członków rady wypowiadało się za nie przemyślanymi posunięciami, czasem nawet nie uwzględniając Planu. Zdawał sobie sprawę, iż wkrótce straci przywództwo na rzecz Narrifa, który występował przeciwko prawie wszystkim jego decyzjom, czym się przejmował nie dlatego, żeby Narrii nie mógł sobie poradzić z tą funkcją, ale ponieważ obawiał się, że nie będzie postępował zgodnie z Planem.
Wszystkie wydarzenia następowały tak, jak przewidywał Plan, każda instrukcja, do której się zastosowali, z łatwością przynosiła spodziewane skutki i Fornri nie potrzebował przedstawiać dalszych dowodów nieomylności Langriego. Albo będą robili wszystko zgodnie z Planem, albo stracą swoją planetę i sami ulegną zagładzie.
Los jego ludu zależał od tego, czy pozostanie przywódcą, a było mu coraz trudniej kierować tymi ludźmi. Nawet jeśli Plan jasno podawał, co należy robić, czasem niemożliwością było ustalenie, kiedy to trzeba uczynić.
— Rozmawiałeś już z Airkiem w sprawie kontaktu z prawnikami? — prawie codziennie pytał Fornriego Narrif.
— Pytam go po kolei w sprawach, o których mówił Langri — odpowiadał Fornri.
— Czy ciągle jeszcze sprawdzasz jego przyjaźń!? — wykrzykiwał Narrif. — Z całą pewnością Airk jest przyjacielem godnym zaufania.
Fornri mógł po prostu odpowiedzieć, że zgadza się z tą opinią, ale kiedy tylko się dało, wolał raczej postępować zgodnie ze wskazówkami mądrości Langriego, niż opierać się na własnym sądzie; wówczas jednak Banu przypominał im, co trzeba.
— Langri powiedział, że prawdziwy przyjaciel nie ma nic przeciwko sprawdzaniu, czy jest godny zaufania, czy nie.
Pozostawała jeszcze sprawa tych kryształów. Langri mówił, że trzeba je jak najszybciej zamienić na kredytki, lecz obawiali się wspominać o nich komukolwiek, dopóki w pełni nie zrozumieją, co mają zrobić i nie znajdą sprawdzonych przyjaciół. Sam Langri ciągle im powtarzał, że jeśli nie będą czujni, obcy ich wykorzystają.
Najtrudniej było ustalić, przeciw komu skierowany jest Plan. Nie mogli zidentyfikować swego wroga. Niektórzy uważali, że jest nim ambasador, ale nie było na to dowodów, a poza tym wydawało się, iż ambasador szczerze pragnie im pomóc. Ponadto sam Langri powiedział, że główny wróg może równie dobrze przybyć dopiero po wielu latach od czasu lądowania pierwszego statku kosmicznego.
Fornri czuł się coraz bardziej wyobcowany wśród pozostałych członków rady. Najbardziej go bolało, że Dalia często przyłączała się do jego przeciwników. Upłynęło wiele czasu od momentu, gdy spędzali razem chwile radości, a i spoczywające na nim obowiązki przywódcy były mu coraz większym ciężarem.
Ale teraz znali już wroga.
Wszyscy wysłuchali Banu recytującego bezbarwnym głosem to, co Langri powiedział o pierwszej osobie, która wpadnie na pomysł zbudowania ośrodka wczasowego na ich planecie, po czym niezdecydowanie zgodzili się, że osobą tą jest ambasador.
— Co robimy? — spytała Dalia. Fornri nie wiedział.
— Langri tak wiele nam powiedział — rzekł powoli — a my tak mało rozumiemy.
— Co zrobi ambasador? — zapytała Dalia. — Co on może zrobić? Nikt nie wiedział.
— Musimy w dalszym ciągu wszystko uważnie obserwować — zaproponował Fornri i przynajmniej z tym nikt nie mógł się nie zgodzić.
Obserwowali i czekali, ale nic się nie wydarzyło. Jeden z członków personelu ambasady, Hirus Ayns, odleciał na pokładzie statku kurierskiego, by odwiedzić rodzinę. Ich przyjaciel, Arie Hort, był coraz bardziej czymś zaaferowany, a kiedy Fornri go spytał, czym się tak martwi, odpowiedział tylko, że dzieje się coś dziwnego i że nie może ustalić, co to jest.
Wszystko jakby pozostało po staremu. Ambasador codziennie przechadzał się i coś im proponował, a oni zwykle odmawiali, uprzejmie dziękując. Córka siostry ambasadora w dalszym ciągu spędzała całe dnie na plaży, nie robiąc w ogóle nic, i to także uznali za niezrozumiałe. Posępny nastrój Arica Horta przestał być dla nich zagadką, gdy Dalia zauważyła, że już się go nie widuje w towarzystwie panny Warr.
Idąc na przełaj przez las w pobliżu ambasady, Fornri nagle usłyszał słaby, przenikliwy gwizd zbliżającego się statku kosmicznego. Zdziwiony zatrzymał się i nasłuchiwał. Statek kurierski miał wylądować dopiero za wiele tygodni, a inne statki nie przylatywały na Langri.
Читать дальше