— Zupełnie o tym zapomniałem — rzekł Hort. — Dzieci uważają promy za znakomitą zabawkę. Jednak gdyby naprawdę chciały przedostać się na drugą stronę rzeki, przepłynęłyby ją.
W niewielkiej odległości od rzeki Hort nagle zatrzymał się i pokazał:
— Tam jest jedna z nich.
Talitha patrzyła zdumiona na ogromną tykwę, częściowo zasłoniętą gałęziami pobliskich drzew.
— Aż tak urosła? — zapytała.
— Niektóre osiągają takie rozmiary — powiedział Hort. — Przypuszczalnie tubylcy zrywają większość z nich, kiedy są mniejsze, gdyż używają ich do bardzo wielu celów. Tykwa tej wielkości musi rosnąć wiele lat. Nie wiem tylko, jak te tykwy się rozmnażają. Jest ich tu mnóstwo. Proszę popatrzeć.
Ruszył ścieżką, rozsuwając liście i pokazując Talicie tykwy różnej wielkości.
— Wszystkie wyrastają na roślinach jednego gatunku — rzekł. — Kiedy widzi się tykwę, bez względu na jej rodzaj, jest to zawsze ta sama roślina. Nie mogę dociec, w jaki sposób coś takiego rozsiewa nasiona czy zarodki na tak dużym obszarze — również w lesie.
— Czy są jadalne?
— Nie, ale poza tym używa się ich do wszystkiego. Robi się z nich dachy domów, naczynia, hamaki, meble, a także naprawdę doskonale bębny i instrumenty muzyczne. Dzieci używają ich do różnych zabaw. Tykwy służą jako estrady dla tancerzy, a połówkę małej można pomalować i otrzymać wspaniałą maskę. Z ich pnączy wydobywa się włókna, z których wytwarza się doskonałe liny i tkaninę. Nadzwyczajne, prawda?
Pochylił się i puknął w jedną z nich — wydała głęboki, huczący dźwięk.
— Czy to już wszystko, co tu można zobaczyć? — spytała.
— To wszystko — odpowiedział wesoło.
— One są naprawdę niesłychanie nadzwyczajne. Dobrze, że nie czekałam z oglądaniem ich do jutra. Dwa takie wstrząsy w jednym dniu, jak te tykwy i miejscowe święto ludowe, mogłyby okazać się zbyt wielkim przeżyciem dla moich nerwów.
Odwróciła się i odeszła. Na zakręcie ścieżki zobaczyła kątem oka, że Hort patrzy za nią, w dalszym ciągu stojąc na środku ścieżki.
Na plaży płonęły dwa ogniska, których ogromny blask nie tylko oświetlał widzów stłoczonych na zboczu wzgórza, ale także kładł się wyraźnymi refleksami aż po fale przy-boju. Między ogniskami jakiś muzyk ustawił swój instrument. Nab, jak go nazywał Arie Hort, zbudowany był z tykwy o kolosalnym obwodzie, dwukrotnie wyższej od samego muzyka. Początkowo Talicie wydawało się, że grał na nim tylko jeden człowiek, a pozostali dwaj siedzą na szczycie instrumentu jedynie po to, by utrzymać go w miejscu. Później, kiedy zaczęli uderzać w pudło piętami, zrozumiała, że byli to perkusiści.
Muzyk wydobył z naba pierwsze tony i rozpoczęło się święto. Przez jakiś czas słychać było wyłącznie rytmiczne bum… bum… bum… strun naba. Potem przyłączył się inny muzyk.
Grał na tym samym instrumencie.
Struny były rozpięte między kabłąkiem na szczycie a drewnianym kołnierzem w dolnej części naba. Nie był to pojedynczy instrument, lecz kilka instrumentów w jednym. Przyłączali się dalsi muzycy, z których każdy grał na oddzielnej grupie strun, aż w końcu Talitha doliczyła się ośmiu grających na nabie. Prawdopodobnie było ich więcej z tyłu instrumentu. Rytm stawał się coraz bardziej złożony.
Wówczas perkusiści zaczęli wybijać nowe figury rytmiczne energicznymi uderzeniami pięt. Wokół naba zbierała się orkiestra złożona z mniejszych bębnów i innych instrumentów strunowych. Następnie pojawili się barwnie ubrani tancerze. Młodzi mężczyźni otoczyli kołem jedno ognisko, a młode kobiety drugie.
Koła tańczących rozerwały się i utworzyły korowody, które przeplatały się ze sobą, podczas gdy obie grupy zamieniały się miejscami. Kręgi rozerwały się ponownie i korowody zaczęły krążyć wśród widzów. Kilka młodych kobiet, mijając Talithę, próbowało zachęcić ją do tańca.
— Nie umiem — przecząco pokręciła głową. Siedzący obok niej Hort podniósł się i ciągnąc ją za rękę próbował zmusić do wstania.
— Niech pani idzie — powiedział. — To obyczaj — tak zapraszają honorowych gości. Po prostu proszę robić to, co one.
Siedzący nieopodal Wembling uśmiechał się do niej zachęcająco. Otaczający ją tubylcy wyglądali na zachwyconych. Ruchy nie wyglądały na trudne, więc ustąpiła i pozwoliła dziewczętom, by poprowadziły ją ze sobą.
Przez pewien czas sądziła, że całkiem nieźle sobie radzi, chociaż taniec stawał się coraz bardziej skomplikowany. Dziewczęta otoczyły kołem ognisko, a potem utworzyły korowód i zaczęły przeplatać się ze sznurem młodych mężczyzn. Arie Hort uśmiechnął się do Talithy, kiedy się mijali — młodzi mężczyźni wciągnęli go do tańca.
Mężczyźni powrócili i otoczyli kołem dziewczęta. Wówczas Talitha znalazła się w parze z Hortem. Taniec nabierał szybkości, kroki stawały się coraz trudniejsze, ale jakoś sobie dawali radę, aż do zupełnego wyczerpania. Śmiejąc się i sapiąc, wrócili na swoje miejsca, słaniając się na nogach. Kiedy Talitha złapała oddech popatrzyła wokół siebie na oczarowany tłum tubylców. Trąciła łokciem Horta.
— Dlaczego Fornri i Dalia nie tańczą?
— Jak już pani mówiłem, Fornri jest przywódcą. Wydaje się, że ślubował celibat. On i Dalia kochają się, ale nie tańczą. Dalia nie jest zbytnio szczęśliwa z tego powodu, ale nie przyjmuje zaproszeń od innych.
— A cóż to mat- wspólnego z tańcem? — dopytywała
się Talitha.
— To taniec zaręczynowy. Popatrzyła nań zdumiona.
— Zaręczynowy? To znaczy… pan i ja…
— Tylko na Langri — odrzekł z największą obojętnością.
Ze złością wymierzyła mu siarczysty policzek i popędziła w ciemności nocy. Na szczycie wzgórza obejrzała się. Pulsujący rytm muzyki, połączenie barw i zawiłych ruchów — wszystko chwytało ją za serce i napawało radością.
Wówczas zobaczyła Arica Horta, jak szukał jej rozglądając się niespokojnie, i roześmiała się wesoło.
Leżąc na plaży z brodą opartą na dłoni i patrząc w zamyśleniu na morze, powzięła decyzję. W perspektywie miała tylko senne, letargiczne dni, których spokój nazbyt często przerywały długie monologi wuja i Arica Horta. Wuja pochłaniały nowe, wspaniałe projekty, jakie raz po raz wymyślał. Hort obsesyjnie zajmował się jedną banalną zagadką po drugiej.
Wuj był zdecydowany pomóc tubylcom, a oni najwyraźniej nie chcieli tej pomocy. Hort zamierzał przeprowadzić nad nimi badania, a oni nie chcieli być przedmiotem badań. Pragnęli jedynie, by pozostawiono ich w spokoju, co jej całkowicie odpowiadało.
Słyszała tubalny głos wuja i charakterystyczny, pożegnalny chórek jego miejscowej świty. Wstała zrezygnowana, podniosła płaszcz kąpielowy, na którym leżała, i z determinacją ruszyła w kierunku biura ambasady.
Kiedy otworzyła drzwi, wszyscy — wuj, Hirus Ayns i Arie Hort — odwrócili głowy w jej stronę. Mieli właśnie wznieść toast i w uniesionych dłoniach trzymali kieliszki.
Wuj przywitał ją uśmiechem.
— Akurat zdążyłaś, Tal. Napełnił jeszcze jeden kieliszek.
— Świętuj z nami. Fornri zgodził się na moją propozycję w sprawie rowów odwadniających. Rano zaczną je kopać.
Podał jej kieliszek, a ona cisnęła nim o ziemię w nagłym wybuchu złości.
— Wy głupcy! — krzyknęła.
Ayns i Hort stali jak skamieniali z podniesionymi kieliszkami. Wuj patrzył na nią osłupiały.
— Czy nie widzicie, że tubylcy śmieją się z was!? — wykrzyknęła. — Pracujecie od świtu do nocy, wprost padacie z nóg, żeby im pomóc, a oni, gdy w końcu raczą wyrazić zgodę na jakąś propozycję, oddają wszystko dzieciom do zabawy, jak te wasze nieocenione promy. Teraz pewnie chcecie, żebym pozowała wam do zdjęć w tych rowach odwadniających!
Читать дальше