Hort przerwał swój wykład i oboje wyszli mu naprzeciw. Kiedy zbliżali się, szeroko uśmiechnięci tubylcy rozbiegli się nagle we wszystkie strony, a Wembling wykrzykiwał za nimi ostatnie uwagi.
— Pamiętajcie, duże kłody!
— Co wy tu robicie? — spytała go Talitha.
— Próbujemy nauczyć tubylców, jak buduje się tratwę — odrzekł.
— Po co im tratwa? — zdziwił się Hort. Talitha odwróciła się i popatrzyła nań. Tylko niewielu ludzi ośmielało się mówić do jej wuja takim tonem. Wydawało się, że Wembling tego nie zauważył.
— Potrzebują tratwy do połowów — powiedział.
— Zdaje się, że nieźle sobie radzą bez niej — zauważyła Talitha.
Wembling potrząsnął głową.
— Czy widziałaś, w jaki sposób łowią? Kiedy tylko złapią jednego z tych potworów, załoga musi przetransportować go na brzeg. Za każdym razem tracą godzinę cennego czasu, który mogliby poświęcić na łowienie. Popatrz na to! Zaczął liczyć kopce na plaży.
— Sześć, siedem, osiem. To nieźle, jak na początek całodziennych połowów, ale równocześnie oznacza to, że łodzie przepłynęły już osiem razy tam i z powrotem między brzegiem a łowiskami. To tak, jakby jedna łódź z załogą przez osiem godzin nie brała udziału w połowach, a jeśli choć jedna łódź wiezie kolufa na brzeg, zmniejsza to sprawność całej floty. Zmniejsza też o jedną załogę liczbę ludzi, którzy mogą wyciągać kolufy z wody. Gdyby zakotwiczyli wielką tratwę blisko łowisk, mogliby trzymać na niej złowione kolufy, a wieczorem za jednym zamachem przyholować całodzienny połów do brzegu. Wieś tej wielkości zaoszczędziłaby kilkaset roboczogodzin dziennie i łowiłaby znacznie efektywniej. Pozwoli to również łowić więcej kolufów i poprawić wyżywienie. Zapisałaś to, Sela?
— Zapisałam — odpowiedziała, szybko przebierając palcami po klawiaturze elektronicznego notatnika.
— Powiedziałeś poprawić wyżywienie? — spytała Talitha. — Nigdy nie widziałam zdrowszych ludzi.
— Rzeczywiście są zdrowi, ale mają bardzo małą rezerwę żywności. Kiedy tylko połowy są słabe, grozi im bez mała śmierć głodowa. Trzeba bardzo wielu kolufów, żeby wyżywić ludność planety, jeśli nawet nie jest zbyt liczna. Chciałem nauczyć ich kilku sposobów przechowywania nadwyżek mięsa. Nie umiałem im wytłumaczyć, o co mi idzie. Okazało się, że nie rozumieli, bo te nadwyżki są tak znikome. Tratwa zwiększyłaby dziennie połowy i pozwoliłaby zmagazynować żelazny zapas. Dobrze mówię, Hort?
— Już panu powiedziałem, co myślę — rzekł Hort. — Podstawy egzystencji tubylców są niepewne, uwzględniając ekologię wrogiego im środowiska. Jakakolwiek ingerencja może zachwiać równowagę i doprowadzić do ich zagłady.
Wembling uśmiechnął się krzywo i powiedział jak gdyby nigdy nic:
— Hort, już pan u mnie nie pracuje. Nie widzi pan nic poza pańskimi książkami. Zwiększona efektywność połowów pozwoli im zachować tę niepewną równowagę.
— Zwiększona efektywność połowów może doprowadzić do zmiany sposobu zdobywania pokarmu przez kolufy lub do zmniejszenia liczebności zwierząt zdolnych do rozrodu. W wyniku tego będzie mniej kolufów i tubylcy zaczną umierać z głodu.
— Zanim do tego dojdzie, z powodzeniem zdążymy wymyślić coś innego. O, jest Fornri.
Zbliżyła się grupa młodych tubylców, a jeden z nich, zapewne przywódca, podszedł do Wemblinga i z miejsca przeszedł do rzeczy nie tracąc czasu.
— Ekscelencjo! Nie będziemy mogli używać tej tratwy.
— Dlaczego? — spytał Wembling.
— Koluf musi być zakopany w piasku. Wembling zwrócił się do Horta.
— Czy ten wykręt ma coś wspólnego z religią?
— Prawdopodobnie jest to konieczne — rzekł Hort — Większość rzeczy w tym świecie jest trująca dla człowieka. Zakopywanie kolufów w piasku może w jakiś sposób neutralizować truciznę.
— Po złowieniu trzeba je jak najszybciej zakopać w piasku — powiedział Fornri — i pozostawić tam przez dzień i noc. W przeciwnym razie mięsa jeść nie można.
Wembling pokiwał głową.
— Aha. Ale czy nie dałoby się naładować piasku na tratwę i na niej zakopywać kolufy?
— Piasek musi być suchy. Czy to możliwe, jeśli tratwa będzie na morzu? A zakopywanie kolufów jest niebezpieczne. Potrzeba do tego dużo miejsca.
Wembling znów pokiwał głową. Był gorzko rozczarowany, ale nie chciał tego pokazać po sobie.
— Muszę o tym pomyśleć. Umierający koluf rzeczywiście trochę podskakuje. A żeby piasek był suchy — przemyślę to.
Odwrócił się i odszedł, a towarzyszące mu osoby ruszyły za nim szeregiem. Pozostał tylko Fornri z jakąś młodą kobietą i Hort dokonał prezentacji.
— Fornri, to jest Talitha Warr, córka siostry ambasadora.
Fornri uśmiechnął się i podniósł ramię w miejscowym pozdrowieniu. Talitha zawahała się i niezgrabnie spróbowała go naśladować.
— A to jest Dalia — rzekł Hort.
Kobieta przywitała się z Talitha bardzo serdecznie.
Fornri zwrócił się do Horta:
— To bardzo ciekawa propozycja. Czy ambasador jest wściekły?
— Chyba raczej sfrustrowany. Moglibyście rozważyć możliwość zbudowania jakiejś niedużej tratwy, aby mu po prostu pokazać, że cały ten pomysł jest do niczego.
— To on wtedy powie, że próba się nie powiodła, bo tratwa jest za mała — rzekł Fornri grzecznie się uśmiechając. — A i tak nic z tego nie wyjdzie, żeby tratwa była nie wiem jak duża. Za każdym razem, gdybyśmy wciągali na nią kolufa, wraz z nim dostawałoby się dużo wody i piasek w tak niewielkiej ilości szybko by zmókł, o ile by nie spłynął. Uważam więc, że nie będziemy budowali tratwy.
Para tubylców pożegnała się uniesieniem rąk i zniknęła w lesie.
— Ze wszystkich znanych mi obserwacji ludów pierwotnych — powiedział zamyślony Hort — wynika, że zawsze rządzili u nich i podejmowali decyzje starsi. Wydaje się, że tutaj przewodzą młodzi, a właściwie robią to, co powie im Fornri. On wszystko rozważa i mówi, co należy zrobić i to jest święte. Jeśli coś jest naprawdę skomplikowane, prosi o zwłokę i prawdopodobnie radzi się wówczas innych, ale mimo wszystko to ogromna odpowiedzialność jak na tak młodego człowieka.
— Pasują do siebie — rzekła Talitha. — Czy są małżeństwem?
— To jeszcze jedna tajemnica. Otóż nie są. Jego rówieśnicy mają już żony, a wielu z nich nawet dzieci. Podejrzewałbym, że jest młodym arcykapłanem, który musi przestrzegać celibatu, gdyby nie fakt, że niewątpliwie się kochają. Zachowują się jak zaręczeni.
Wembling rozmawiał na plaży z grupą tubylców, a teraz zawołał do Horta i Talithy:
— Wracamy łodzią. Płyniecie z nami? Talitha spojrzała pytająco na Horta.
— Niech pani idzie — powiedział — Ja mam lekcję z miejscowymi dziećmi.
— Naprawdę? A czego pan ich uczy?
— Czytania i pisania.
Zdziwiona patrzyła na niego przez chwilę, a potem wy-buchnęła śmiechem.
— Po co? Do czego im to będzie potrzebne, jak już się nauczą?
— Kto wie? To bardzo inteligentne dzieci. Może kiedyś na Langri stworzą swoją własną, wielką literaturę? Niech pani płynie z wujem. Wrócę pieszo po lekcji.
Talitha podeszła do wuja. Kończył już rozmowę z tubylcami — chyba o rowach odwadniających. Czekając na niego przyglądała się Aricowi Hortowi. Pędziły do niego dzieci z Dabbi na czele, wołając:
— Airk! Airk!
Hort klęczał w pobliżu wsi na płaskim kawałku plaży, gdzie piasek był ubity. Powiedział słowo „dumny”, a dzieci powtórzyły za nim. Przeliterował je:
Читать дальше