— Chodziłam do niej przez rok, ale dziesięć procent jej programu poświęcano fizjologii, a pozostałe dziewięćdziesiąt elektronice i nie chcę już o tym myśleć. Będzie pan musiał zwrócić się ze swoimi dolegliwościami do kogoś innego.
Pokazał zęby w uśmiechu.
— Ależ skądże znowu! Nie szukam bezpłatnej porady lekarskiej. Martwię się o tubylców. To ludzie zdrowi. Na szczęście, bo zupełnie nie znają sztuki lekarskiej. Jeśli w ogóle któryś z nich jest chory lub ranny, to źle z nim.
— Gdybym spróbowała się nim zająć, byłoby jeszcze gorzej. Tak czy inaczej, pielęgnowanie bandy ciemnych dzikusów to zajęcie nie dla mnie.
— Proszę nie nazywać ich ciemnymi dzikusami! — powiedział ostrym tonem. — Na tej planecie są znacznie bardziej oświeceni od pani.
— W takim razie mogą pielęgnować się sami.
Szli dalej w milczeniu.
Plaża skręciła do zatoki i na łagodnie opadającym stoku nadmorskiego wzgórza ukazała się wioska tubylców. Chaty stały w koncentrycznych kołach, przeciętych szeroką, biegnącą prosto ku szczytowi aleją, zaś pozostałe ulice rozchodziły się promieniście z centralnego, owalnego placu.
Młodsze dzieci bawiły się na plaży, a starsze pływały i łowiły morskie stworzenia. Kiedy dojrzały Horta, wszystkie rzuciły się w jego stronę. Gromada młodszych biegła już przez plażę, a starsze szybko płynęły do brzegu i ruszały ich śladem.
— Airk! Airk! — wrzeszczały.
Młodsze dzieci robiły do niego miny, a on im się odwzajemniał, co kwitowały konwulsyjnym śmiechem. Starsze otoczyły go kołem i grały z nim w jakąś skomplikowaną grę w łapki, w której nie miennie przegrywał, a jego miny i gesty wyrażające świetnie udawany ból, wywoływały salwy śmiechu. Nawet jego ponure spojrzenia, rzucane spod groźnie trzepoczących powiek, sprawiały, że dzieci piszczały z uciechy.
Najwyraźniej kochały tego człowieka i sama jego obecność sprawiała im wielką radość. Po raz pierwszy Talitha spojrzała na Horta z zainteresowaniem i stwierdziła, że jeszcze nie widziała nikogo, komu tak dobrze patrzyło z oczu, jak jemu, oraz że ta twarz, pokryta zabawną brodą, emanowała współczuciem i dobrym humorem.
Pomyślała również, że coś go do głębi nurtuje.
Hort podniósł jakąś małą dziewczynkę i przedstawił ją Talicie.
— To jest Dabbi. Moja najlepsza uczennica. Dabbi, to jest panna Warr.
Dabbi uśmiechnęła się i na powitanie powiedziała coś niezrozumiałego.
Hort odpowiedział Talicie na pytanie, którego nie zdążyła zadać.
— Są dwujęzyczni. To bardzo dziwna sytuacja. Mają jakiś swój język, którego w ogóle nie rozumiem, ale przy tym wielu z nich mówi całkiem płynnie po galaktycku i prawie wszyscy rozumieją tę mowę. Niektórzy młodzi ludzie używają nawet prawie współczesnych wyrażeń gwarowych.
Postawił Dabbi na ziemi i zwrócił uwagę Talithy na morze.
Jakaś łódź myśliwska szybko zbliżała się do brzegu nieopodal wsi. Jej załoga, składająca §ię zarówno z mężczyzn, jak i kobiet, stała na krawędziach burt z łatwością utrzymując równowagę. Hort pomachał im ręką, na co odpowiedzieli w ten sam sposób.
— Dlaczego nazywają swe łodzie myśliwskimi? — spytała Talitha.
— Proszę iść ze mną i zobaczyć, co łowią, to pani zrozumie.
Ujął ją za rękę i pobiegli plażą, pociągając za sobą dzieci. Kiedy dotarli do wsi, załoga wyciągnęła już łódź na brzeg. Hort zaprowadził ją do łodzi.
Rzuciła tylko jedno krótkie spojrzenie. Wstrząsnęło nią tak wielkie obrzydzenie, jakiego nigdy jeszcze nie doznała. Zatoczyła się do tyłu, odwracając twarz — nie wierzyła, nie chciała pamiętać, walczyła z mdłościami.
Koluf był olbrzymim stworem, całkowicie wypełniającym sobą łódź. Miał dwa rzędy szponiastych odnóży i ohydne, nakrapiane, rzucające się na wszystkie strony, wielosegmentowe ciało, które wiło się odrażająco tworząc osobliwe łamańce. Olbrzymią głowę przecinał wielki, rozdziawiony pysk, wściekle kłapiący ogromnymi, zakrzywionymi zębami. Zwierzę było unieruchomione w łodzi za pomocą lin i żerdzi.
Talitha odwróciła się i spojrzała na morze, gdzie zobaczyła ledwo widoczne na horyzoncie, kolorowe żagle.
— To oni przepłynęli taki kawał z tym w łodzi?
— Przejażdżka jest cokolwiek urozmaicona — rzekł Hort z uśmiechem — ale można to zrobić jedynie w ten sposób. Gdyby próbowali go holować, to on by ich wyciągnął daleko w morze, lub też jego pobratymcy i krewni rozszarpaliby go na kawałki. Muszą jak najszybciej wciągnąć go do łodzi.
— A co tam robią kobiety?
— To samo, co mężczyźni — łowią kolufy.
Tubylcy wyciągali kolufa z łodzi. Wywlekli go na plażę, ciągnąc za długie, lepkie, bijące płetwy i zręcznie unikając kłapiących zębów, szponiastych odnóży i wymachującego na wszystkie strony, ostrego jak nóż ogona. Zanim łowcy skończyli, kobiety i mężczyźni ze wsi zebrali się wokół nich. Łowcy natychmiast skierowali się do łodzi, spuścili ją na wodę, zwinęli żagiel i odpłynęli wiosłując.
Koluf w dalszym ciągu gwałtownie skręcał się i rzucał, wieśniacy zaś zaczęli zasypywać go piaskiem za pomocą zgarniarek na długich trzonkach. Podczas tego śpiewali jakąś rytmiczną piosenkę we własnym języku. Koluf zaczął miotać się jeszcze gwałtowniej i kilkakrotnie udało mu się wydostać spod piasku, ale tubylcy dalej go zasypywali. W końcu usypali górę, spod której nie mógł już uciec, chociaż wznoszący się miejscami i opadający piasek wskazywał, że jeszcze walczy.
Na plaży pozostało kilku wieśniaków, by dokończyć kopiec i upewnić się, że koluf nie ucieknie. Reszta wróciła do wsi.
— A wuj mówi, że to najsmaczniejsze mięso, jakie kiedykolwiek jadł! — powiedziała Talitha z niedowierzaniem.
— Gdyby w langryjskiej religii istniały panteony bogów — rzekł poważnie Hort — ten stwór byłby ich ambrozją. Jest smaczniejszy ponad wszelkie ludzkie wyobrażenia.
— Szkoda, że go nie spróbowałam przed zobaczeniem — powiedziała Talitha. Doliczyła się ośmiu kopców rozrzuconych po plaży i przeszły ją ciarki.
Szli skrajem wioski, a kiedy znaleźli się w pobliżu leżących na jej obrzeżu chat, Talitha zatrzymała się, by z bliska obejrzeć jedną z nich. Przeciągnęła palcem po barwnym dachu, a potem weń popukała.
— Z czego to jest zrobione?
— Z kawałka tykwy. Piękne, prawda?
— Owszem — znów popukała palcem. — Tykwa? Jeśli to jest tylko kawałek, one muszą być olbrzymie.
— Ogromne — zgodził się Hort. — A kiedy taką skorupę wymoczy się w wodzie morskiej i wysuszy, jest twarda i mocna jak plastyk. Czy zauważyła pani, jak cudownie proporcjonalne są te chaty? Są odpowiednią ozdobą dla pięknej planety, a jednocześnie najlepszym mieszkaniem — w tym klimacie. Niech pani zwróci uwagę na ściany — ta drobna, utkana z włókien siateczka nie tylko chroni przed owadami, ale również przepuszcza powietrze. Jest niewiarygodnie mocna i, co ciekawsze, włókna te robi się z nitek, wydobywanych z korzeni tykwy, a tubylcy używają ich także do plecenia lin…
Talitha straciła nagle całe zainteresowanie — zobaczyła wuja zbliżającego się do wsi ze swoją zwykłą, dziwaczną świtą. Jego sekretarka, Sela Thillow, niosła notatnik elektroniczny, a sekretarz, Kaol Renold, zdawał się czekać na polecenia. Z tyłu szedł za nimi Hirus Ayns, jak zwykle bystrooki, który nic nie mówił, ale wszystko widział. Nie mogła tylko zorientować się, co robili tam tubylcy.
— Idzie wuj — powiedziała.
Читать дальше