Minęło osiem dni gorączkowej wymiany depesz ze sztabem, zanim Uallman mógł ostatecznie zakończyć negocjacje z tubylcami. Przed ostatnim spotkaniem poprosił o pozwolenie na skontaktowanie się z zatrzymanymi w areszcie załogami i teraz Fornri prowadził go szybkim marszem po krętej, leśnej drodze. Dallman był absolutnie pewien, że obóz aresztantów znajduje się gdzieś w głębi kontynentu, gdy nagle znowu ujrzał brzeg morza. Wiedział tylko, że na początku przepłynęli kawałek łodzią wzdłuż wybrzeża, a potem przeszli parę kilometrów.
Nie dowierzają mi — pomyślał. — Ale właściwie dlaczego mieliby mi wierzyć?
Tuż przy plaży, na opadającej ku morzu łące, zbudowano niewielką osadę. Nigdy przedtem nie oglądał z bliska wioski tubylców i zdurniał się, widząc olśniewająco kolorowe domy o precyzyjnie wymodelowanych dachach, które wyglądały jak uformowane z plastyku.
W osadzie nie było nikogo. Wszyscy jej mieszkańcy znajdowali się na plaży. Niektórzy aresztanci pływali, inni wylegiwali się w słońcu lub bawili z miejscowymi chłopcami. Jakiś młody tubylec uczył żonglowania kulami o dziwnym kształcie, pomalowanymi podobnie jak dachy domów. W wodzie blisko brzegu, nieco od niego starszy chłopiec pokazywał kilku aresztantom, jak się łowi harpunem zwierzęta morskie. Jeden z aresztantów cisnął harpunem w wodę, ale chłopiec krzyknął — Nie, nie tak! — rzucił swój i po chwili wyciągnął wijącego się, metrowego potwora morskiego o koszmarnym wyglądzie. Dalej od brzegu odbywały się zawody wioślarskie między Flotą Kosmiczną a miejscowymi chłopcami, którzy w większości bardziej pękali ze śmiechu niż wiosłowali, z ledwością udając, że walczą zawzięcie. Reprezentanci floty wyłazili ze skóry niewiele osiągając, ale wszyscy świetnie się bawili.
Fornri uśmiechnął się i gestem dał do zrozumienia Dallmanowi, że może czuć się tu swobodnie, po czym usiadł na skraju lasu i czekał.
Dallman zszedł na plażę i zatrzymał się przy jednym ze swych ludzi, leżącym wśród opalających się. Człowiek ten w pierwszej chwili nie poznał swego dowódcy. Poniewczasie próbował wstać, ale Dallman powstrzymał go ruchem ręki.
Aresztant uśmiechnął się z zakłopotaniem.
— Pański widok prawie mnie zmartwił, panie kapitanie — powiedział. — Przypuszczam, że urlop się skończył.
— Jak was traktowano?
— Doskonale. Nie można było lepiej. Świetnie karmią. Mają taki napój, który, mógłbym przysiąc, jest najlepszy w całej galaktyce. Te chaty, które dla nas zbudowali, są bardzo wygodne, a każdy z nas ma swój hamak. Powiedzieli, gdzie wolno nam się poruszać i co nam wolno robić, a potem zostawili nas samym sobie. Poza chłopcami prawie nie widujemy tubylców. Chłopcy przynoszą nam jedzenie i cały czas kręcą się tutaj. Proszę popatrzeć — wskazał na ścigające się łodzie, ginące w oddali — to wprost rozpusta.
— I pewnie na każdego przypadają trzy kobiety — oschle odezwał się Dallman.
— Niestety, nie. Kobiety nie zbliżają się do nas. Gdyby nie to, mógłby pan nazwać tę planetę rajem, panie kapitanie.
Ludzie z załóg statków badawczych mówili mniej więcej to samo.
— Nie zrobili wam krzywdy? — spytał Dallman.
— Nie, panie kapitanie. Zaskoczyli nas i użyli siły tylko po to, żeby nas rozbroić. Jeden z załogi statku Wemblinga zmarł z powodu jadowitego kolca, który wbił sobie w nogę, ale nie z winy tubylców. Chciał się rozejrzeć, czy coś takiego.
Dallman znalazł w końcu komendanta Protza. Usiedli obaj z dala od innych i zaczęli rozmawiać.
— Pól miliona kredytek! Rząd tego nigdy nie zapłaci! — wykrzyknął Protz.
— Pieniądze już przekazano. Co pan wie o tym całym Wemblingu?
— Więcej niż chciałby, żebym wiedział. Rzecz jasna jest to Bardzo Ważny Wielki Biznesmen o ogromnych wpływach w sterach politycznych.
— Co ten człowiek tu robi? — spytał Dallman.
— Ani on, ani jego załoga nie mówią o tym zbyt wiele. Z przypadkowych, nieostrożnych uwag wywnioskowałem, że coś kombinuje ze zbankrutowanymi korporacjami wydobywczymi. Jeśli znajdzie im nowe złoża rud, zarobi miliard, więc tłucze się po tym nie zbadanym rejonie i szuka planet do złupienia. Innymi słowy, podejrzana sprawa.
— Bardzo podejrzana — zgodził się Dallman. — Prawdę mówiąc, wbrew przepisom.
— Przepisy nie stanowią przeszkody dla Bardzo Ważnych Wielkich Byznesmenów… Jego prawą ręką jest niejaki Hirus Ayns, spryciarz od brudnych interesów, jakiego pan w życiu nie widział. Zaproponował mi, że w ciągu dwóch lat zrobi ze mnie admirała za jakieś nieokreślone usługi, a sądzę, że mówił poważnie. W każdym razie Wembling obszedł prawo organizując ekspedycję naukową, ale ci jego naukowcy to, poza jednym wyjątkiem, sami geologowie i mineralodzy.
— Ten jedyny wyjątek ma być osłoną, gdy go złapią? Jest to dla mnie przykra wiadomość. Właśnie rozpoczynam rozmowy w sprawie traktatu, uznającego tę planetę za niepodległy świat i niech pan zgadnie, kogo gubernator sektora mianował pierwszym ambasadorem?
Protz spojrzał z niedowierzaniem na Dallmana.
— Chyba nie Wemblinga?
— Współczuję tubylcom, którzy wyglądają mi na bardzo przyzwoitych ludzi, ale cóż, muszę wykonywać rozkazy.
Dallman podniósł się.
— Teraz porozmawiam z Wemblingiem — powiedział — a potem zamkniemy tę sprawę.
Kiedy Dallman go odnalazł, Wembling siedział z Ayn-sem na kamieniach w pobliżu wody. Początek ich rozmowy zagłuszyli hałaśliwi wioślarze, kończący właśnie wyścig. Łodzie przemknęły blisko brzegu i Wembling rzucał im gniewne spojrzenia, dopóki hałas nie ucichł. Kiedy już mogli rozmawiać, Wembling spytał z niedowierzaniem:
— Co pan powiedział? Ambasadorem?
— Gubernator sektora pragnie natychmiast mianować ambasadora, żeby już nie mieć kłopotów z ginącymi statkami.
Wembling zachichotał.
— Bzdura! Może panu tak powiedział, ale ja znam tego drobnego krętacza. Po prostu chce zaoszczędzić na kosztach podróży. Ja jestem na miejscu, a jeśli nie zgodzę się przyjąć tego stanowiska, będzie musiał przysłać kogoś innego. Może mu pan powiedzieć, że nie mam czasu na zabawę w ambasadora.
— Polecił mi przekazać panu, że ma pan już teraz więcej pieniędzy niż może wydać, a jeśli zostanie pan ambasadorem, choćby tylko na jakiś czas, to tego tytułu będzie mógł pan używać do końca życia.
Wembling zarechotał donośnie.
— Co wy na to? Ambasador H. Harlow Wembling! Nieźle, jak na syna czyściciela silników rakietowych, który musiał rzucić szkołę, żeby utrzymać rodzinę. Nieźle! Ale nic z tego! Ja po prostu nie mam czasu…
W tym momencie stopa Aynsa przesunęła się o dwa centymetry i trąciła kostkę Wemblinga. Ten odwrócił się, a głowa Aynsa poruszyła się nieznacznie w górę i w dół.
— Chociaż… może jednak będzie lepiej, jak się zastanowię — powiedział Wembling.
— Ma pan na to pół godziny. Jeśli zdecyduje się pan zostać, mam uprawnienia, by przekazać panu kilka budynków z elementów prefabrykowanych dla potrzeb ambasady, wyposażenie ośrodka łączności oraz dostateczne zapasy do czasu przybycia statku kurierskiego. Jeśli zechce pan zatrzymać paru ludzi z pańskiej załogi, w uzasadnionym zakresie gubernator przyzna im status dyplomatyczny. Jak tylko podejmie pan decyzję, proszę mnie zawiadomić.
Dekoracje, wraz z ustawionym pośrodku stołem konferencyjnym i krzesłami, stały jeszcze w cienistym zagajniku nieopodal „Rirgi”. Dallman i Protz spotkali się tam z Fornrim w towarzystwie Dalii, która przedtem przewodniczyła sądowi, oraz Banu, który służył Fornriemu za podręcznik prawa. Oficerowie zasalutowali, a tubylcy odpowiedzieli uniesieniem rak. Potem zasiedli naprzeciw siebie po obu stronach stołu.
Читать дальше