— Zawiadomić sztab — powiedział Dallman. — Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, to albo wszystko jest bardzo proste, albo stoimy przed jedną z największych tajemnic kosmosu.
Protz wrócił do sterowni, a Dallman zszedł z trapu i skierował się ku plaży, zachłannie wciągając w nozdrza zapach morza.
— Jak tu pięknie — szepnął. — Gdzież podziewał się ten świat przez całe moje życie?
Za Dallmanem podążał jego radiooficer z przenośnym sprzętem, głęboko wstrząśnięty faktem, że oficer floty nie będzie kierował operacją wojskową ze stanowiska dowodzenia na statku.
— Zgłasza się komandor Protz, panie kapitanie. Dallman podziwiał morze i nawet nie zadał sobie trudu, żeby się odwrócić.
— Posłuchajmy, co mówi — rzekł.
— Proszę, panie kapitanie — powiedział oficer, kierując głos Protza w stronę Dallmana.
— Tubylcy opuścili wieś niedawno — mówił Protz. — Proponuję zwiększyć patrole szperaczy w tym kierunku. Jeśli krajowcy schwytali załogi statków, z pewnością będą mogli nieprzyjemnie zaskoczyć mały patrol.
— Zgoda — odpowiedział Dallman.
Szedł z wolna po plaży, aż dotarł do miejsca, w którym rozstawieni wartownicy „Rirgi” tworzyli granicę bazy. Podążający jego śladem radiooficer oznajmił nagle:
— Panie kapitanie, znaleźliśmy tubylca!
— Chyba „Rirga” powinna poradzić sobie z jednym tubylcem bez zawracania głowy oficerowi dowodzącemu — stwierdził z humorem Dallman.
— Powiedziałbym raczej, że to on nas znalazł, panie kapitanie. Minął po prostu wartowników — żaden z nich go nie zauważył — i mówi, że chce rozmawiać z kapitanem.
Dallman odwrócił się, wytrzeszczając oczy ze zdumienia.
— Chce rozmawiać? Jakim językiem?
— Zna galaktycki, panie kapitanie. Pytają, co mają z nim zrobić.
— Jak sądzę, będziemy musieli udawać, że jest dla nas kimś ważnym. Niech pan im powie, żeby przygotowali jakieś dekoracje i przyjmę go oficjalnie. Czy komandor Protz o tym wie? Radiooficer pośpieszył z odpowiedzią.
— Komandor Protz mówi, że jest to prawdopodobnie miejscowy strażnik przyrody, który przyszedł poskarżyć się, że załogi statków badawczych łowiły ryby bez karty wędkarskiej.
Dallman wrócił na „Rirgę” i przebrał się w galowy mundur przystrojony baretkami. Potem przeszedł do sterowni, by przyjrzeć się tubylcowi widocznemu na ekranie monitora, zanim spotka się z nim osobiście. Młody człowiek wyglądał inteligentnie i mógł uchodzić za wzór doskonałości męskiego ciała. Jego jedynym ubiorem była przepaska na biodrach, wykonana z nieznanego materiału. Jeśli nawet odczuwał jakieś zdenerwowanie przed oczekującym go spotkaniem z kapitanem „Rirgi”, świetnie to ukrywał.
Wszedł Protz i spytał:
— Czy jest pan gotów do wyjścia, panie kapitanie?
— Przyglądam się temu krajowcowi — odpowiedział Dallman. — To niezwykła rzecz znaleźć ludzi żyjących już na tak odległej planecie, prawda? Zaginione kolonie zapomniane z powodu wojny lub jakiejś innej katastrofy, zawsze były ulubionym tematem scenariuszy filmowych, ale jeszcze nie słyszałem, aby coś takiego zdarzyło się naprawdę.
— W każdym azie ta planeta jest na to zbyt odległa — rzekł Protez.
— Tego nie wiem. Historycy uważają, że żadnej grupie kolonistów, niegdyś wysłanych w stanie hibernacji, nie udało się przetrwać, ale może jakiś statek zboczył z kursu i dzięki temu tutaj powstała kolonia. Albo też wylądowała tu jakaś prywatna ekspedycja, która nie mogła lub nie chciała wrócić. Sprzęt, który miała, zużył się, statek rozebrano, by wykorzystać metale, a jeśli koloniści nie znaleźli tutaj żadnych rud, lub nie mieli środków do ich wydobycia i przetopu, ich potomkowie musieli żyć jak ludzie pierwotni. Po kilkuset latach zostaliby takimi samymi tubylcami jak rdzenna ludność. Antropolodzy będą zachwyceni. Czy zawiadomił pan sztab? A więc chodźmy z nim porozmawiać.
Dallman zszedł z trapu, a kiedy zbliżając się do dekoracji zauważył, że kompania honorowa z trudem zachowuje powagę, sam omal się nie uśmiechnął. Kapitan floty w pełnej gali ceremonialnie przyjmujący tubylca w przepasce na biodrach — był to widok tak absurdalny, że aż godny zastanowienia.
Dekorację stanowiły siedzenia i oparcia mebli tapicerskich z sali klubowej „Rirgi”. Ustawiono je kołem w zacienionym miejscu w niewielkiej odległości od statku. Pośrodku stały krzesła i stół konferencyjny. W leśnej scenerii całość wyglądała dziwnie nic na miejscu, ale Dallman miał nadzieję zaskarbić sobie w ten sposób przychylność tubylca, jeśli by tego wymagała sytuacja.
Na widok zbliżającego się Dallmana kompania honorowa sprezentowała broń. Tubylec stał spokojnie w otoczeniu duszących się ze śmiechu oficerów. Spoważnieli, gdy kapitan rzucił im karcące spojrzenie.
Tubylec zrobił kilka kroków w jego kierunku i rzekł:
— Witam pana. Nazywam się Forniri.
— Jestem kapitan Dallman — odpowiedział Dallman, wyprężył się i zasalutował. Potem odsunął się w bok na pół kroku i z gracją wskazał Fornriemu drogę. Jeden z oficerów otworzył zaimprowizowane drzwi w dekoracji, a Forniri, za którym podążał Dullman z Protzem, wszedł i odwrócił się. Zignorował wskazane mu krzesło i z godnością stanął przed Dallmanem.
— Mam przykry obowiązek poinformować pana — oznajmił — że pan i personel pańskiego statku jesteście aresztowani.
Dallman usiadł jak podcięty. Popatrzył pustym wzrokiem na Protza, który uśmiechnął się i mrugnął do niego. Ton tubylca był stanowczy, a oficerowie stojący za dekoracją konali ze śmiechu.
Oto półnagi tubylec, uzbrojony jedynie w tępy harpun, spokojnie przychodzi i nakłada areszt na „Rirgę”. Można to tylko opowiadać jako dowcip, bo inaczej nikt by nie uwierzył.
— Przestańcie! — warknął Dallman. — To poważna sprawa!
Spoważnieli. Dallman zwrócił się do Fornriego:
— Co nam zarzucacie?
Tubylec recytował beznamiętnie:
— Lądowanie poza miejscem do tego przeznaczonym, bez załatwienia formalności wjazdowych; lądowanie na zakazanym terenie; uchylanie się od odprawy celnej i kwarantanny; podejrzenie o przemyt; bezprawne noszenie broni. Proszę za mną, zaprowadzę panów do miejsca odosobnienia.
Dallman ponownie zwrócił się do swych oficerów.
— Zechcą panowie łaskawie przerwać te idiotyczne śmiechy — warknął. Śmiech ustal.
— Ten człowiek reprezentuje władzę cywilną — mówił dalej Dallman. — Jeśli nie ma specjalnych zarządzeń, personel wojskowy podlega prawu cywilnemu. — Potem spytał tubylca: — Czy istnieje tu jakiś rząd centralny?
— Istnieje — odpowiedział tubylec.
— Czy trzymacie w areszcie personel statków badawczych?
— Trzymamy.
— Mogę prosić o pozwolenie na poinformowanie moich zwierzchników o stawianych nam zarzutach?
— Tak, ale pod warunkiem, że cała broń, którą zabraliście ze statku, będzie uważana za skonfiskowaną i że nikomu poza panem, nie będzie wolno wrócić na statek.
— Mógłbym prosić o niezwłoczne przeprowadzenie rozprawy sądowej?
— Oczywiście.
Dallman zwrócił się do Protza:
— Niech pan wyda ludziom rozkaz złożenia broni w miejscu, które on wskaże.
— Chyba nie mówi pan tego poważnie!? — wykrzyknął Protz z nutą histerii w głosie. — Co by się stało, gdybyśmy tak wszystko spakowali i odlecieli?
— Prawdopodobnie nic — rzekł Dallman — ale kilkaset niepodległych światów podniosłoby wściekły raban, gdyby to się do nich doniosło. Wiele traktatów zawiera zobowiązania Federacji wobec każdego niepodległego świata.
Читать дальше