— Czemu więc nie pozwolisz mi tego przeczytać? Zrozumiem wszystko lepiej, widząc słowa. Potem to przedyskutujemy.
Nie ma o czym dyskutować. Zamierzam to zrobić. Mimo wszystko podaję folder Lucii, ponieważ zawsze łatwiej jest zrobić to, o co prosi. Marjory się do niej przysuwa i obie pogrążają się w lekturze. Patrzę na Toma. Unosi brwi i kręci głową.
— Dzielny z ciebie człowiek, Lou. Wiedziałem o tym, ale to…! Nie wiem, czy miałbym tyle odwagi, żeby pozwolić komuś grzebać mi w mózgu.
— Ty tego nie potrzebujesz — mówię. — Jesteś normalny. Masz stałą posadę. Masz Lucie i ten dom. — Nie mogę mu powiedzieć o tym, co jeszcze mam na myśli: że łatwo mu funkcjonować we własnym ciele, że widzi, słyszy, smakuje, wącha i czuje jak inni, dzięki czemu odbierana przez niego rzeczywistość nie różni się od rzeczywistości innych ludzi.
— Jak myślisz, wrócisz do nas? — pyta Tom. Ma smutną minę.
— Nie wiem — odpowiadam. — Mam nadzieję, że nadal będę lubił się fechtować, ponieważ to fajna zabawa, ale nie wiem.
— Masz czas, żeby dzisiaj zostać? — pyta.
— Tak — odpowiadam.
— No to chodźmy na dwór. — Wstaje i prowadzi mnie do pomieszczenia ze sprzętem. Lucia i Marjory zostają, by czytać dalej. W składziku Tom odwraca się do mnie. — Lou, jesteś pewny, że nie robisz tego dlatego, że kochasz Marjory? Ponieważ chcesz być dla niej normalnym mężczyzną? Byłoby to bardzo szlachetne, ale…
Robi mi się gorąco.
— Nie chodzi o nią. Lubię ją. Chcę jej dotykać, obejmować i… robić z nią nieprzyzwoite rzeczy. Ale to jest… — Chwytam się szczytu stojaka na broń, ponieważ zaczynam gwałtownie drżeć i boję się, że mogę upaść. — Wszystko się zmienia — mówię. — Nie jestem już taki sam. Nie mogę się nie zmienić. To tylko… szybsza zmiana. Ale wybrana przeze mnie.
— Zmiana, której się boisz, zniszczy cię; zmiana, którą opanujesz, wzmocni cię — cytuje Tom. Nie znam tej maksymy. Po chwili dodaje lekko kpiącym tonem: — Wobec tego wybierz broń. Skoro nie będzie cię przez jakiś czas, muszę cię jeszcze trochę poturbować.
Biorę ostrza i maskę, po czym zakładam skórzany kaftan. Dopiero wtedy sobie przypominam, że się nie rozgrzałem. Siadam na patio i zaczynam ćwiczyć. Na zewnątrz jest chłodniej; czuję pod sobą twarde i zimne płyty chodnikowe.
Tom siada naprzeciwko mnie.
— Już ćwiczyłem, ale w moim wieku odrobina dodatkowej rozgrzewki nigdy nie zaszkodzi — mówi. Kiedy się pochyla, by dotknąć czołem kolan, widzę, że włosy na czubku głowy ma przerzedzone i że pojawiają się wśród nich siwe pasma. Wyrzuca ramię nad głowę i rozciąga je drugą ręką. — Co będziesz robił po kuracji?
— Chcę polecieć w kosmos — odpowiadam.
— Ty…? Lou, nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać. — Kładzie rękę na czubku głowy i ciągnie się za łokieć. — Nie wiedziałem, że chciałeś polecieć w kosmos. Kiedy to się zaczęło?
— Kiedy byłem mały — mówię. — Ale wiedziałem, że nie mógłbym tego zrobić. Wiedziałem, że to niewłaściwe.
— Kiedy pomyślę sobie o takim marnotrawstwie…! — woła Tom, przyciskając głowę do drugiego kolana. — Lou, bardzo mnie to niepokoiło, ale teraz uważam, że masz rację. Masz w sobie zbyt wielki potencjał, by więzić go do końca życia w niepełnosprawnym ciele. Choć może to zranić Marjory, jeśli się od niej oddalisz.
— Nie chcę skrzywdzić Marjory — zapewniam. — Nie sądzę, żebym się od niej oddalił. — Dziwne wyrażenie; na pewno nie można rozumieć go dosłownie. Jeśli ludzie są ze sobą blisko, to nie mogą się po prostu oddalić.
— Wiem. Bardzo ją lubisz… nie: kochasz ją. To oczywiste. Niemniej, Lou, choć to miła dziewczyna, ty, jak sam twierdzisz, znajdujesz się na progu wielkiej przemiany. Nie będziesz już tym samym człowiekiem.
— Zawsze będę ją lubił… kochał — mówię. Nie sądziłem, że stanie się normalnym utrudni to lub wręcz uniemożliwi. Nie rozumiem, dlaczego Tom tak uważa. — Nie wydaje mi się, żeby udawała sympatię do mnie tylko po to, żeby mnie zbadać, niezależnie od tego, co twierdziła Emmy.
— Wielkie nieba, kto to wymyślił? Kim jest Emmy?
— Kimś z Centrum — odpowiadam. Nie chcę rozmawiać o Emmy, więc streszczam to pospiesznie. — Emmy twierdziła, że Marjory jest naukowcem i widzi we mnie obiekt badań, a nie przyjaciela. Marjory powiedziała mi, że bada zaburzenia nerwowo-mięśniowe, stąd wiem, że Emmy nie miała racji.
Tom wstaje. Ja również się podnoszę.
— Ale to dla ciebie wielka szansa.
— Wiem — odpowiadam. — Chciałem… Przyszło mi raz do głowy… Prawie ją zaprosiłem na randkę… ale nie wiem, jak to zrobić.
— Myślisz, że leczenie ci pomoże?
— Mam nadzieję. — Zakładam maskę. — Nawet jeśli nie w tej sprawie, to na pewno w innych. Tak sądzę. I zawsze będę ją lubił.
— Jestem tego pewien, ale to nie będzie już to samo. Nie może być. Jak z każdym systemem, Lou. Gdybym stracił stopę, nadal mógłbym walczyć, ale mój wzór uległby zmianie, prawda?
Nie podoba mi się myśl, że Tom traci stopę, rozumiem jednak, do czego zmierza. Kiwam głową.
— Jeśli więc dokonasz w sobie wielkiej przemiany, ty i Marjory stworzycie inny wzór. Możecie się do siebie zbliżyć albo oddalić.
Teraz już wiem to, czego nie wiedziałem jeszcze parę minut temu: że gdzieś głęboko skrywałem pewną myśl o sobie, Marjory i kuracji. Naprawdę uważałem, że będzie łatwiej. Naprawdę miałem nadzieję, że jeśli stanę się normalny, to możemy być razem jak normalni ludzie, pobrać się i mieć dzieci.
— Nie będzie tak samo, Lou — powtarza Tom spod swojej maski. Widzę błysk w jego oczach. — Nie może być.
Szermierka jest taka sama i nie taka sama. Z każdym pojedynkiem wzory Toma są coraz bardziej przejrzyste, ale moje wzory bezustannie wymykają mi się spod kontroli. Co chwila tracę koncentrację. Czy Marjory wyjdzie na zewnątrz? Czy będzie walczyć? Co ona i Lucia sądzą o informacjach zawartych w pakiecie? Kiedy się skupiam, trafiam Toma bez trudu, ale potem tracę rozeznanie i nie wiem, w którym punkcie swojego wzoru jest w danej chwili, więc on trafia mnie. Jest trzy do pięciu, kiedy na podwórko wychodzą Marjory i Lucia. Ja i Tom właśnie przerwaliśmy, by chwilę odpocząć. Spływamy potem, choć wieczór jest chłodny.
— Cóż — zaczyna Lucia. Czekam. Ale ona milczy.
— Moim zdaniem to niebezpieczne — mówi Marjory. — Całość polega na igraszkach z resorpcją neuronów, a potem z ich regeneracją. Ale nie znam wyników oryginalnych badań.
— Zbyt wiele tam newralgicznych punktów, gdzie coś może pójść niewłaściwie — odzywa się Lucia. — Wirusowe wszczepianie materiału genetycznego to stare dzieje, sprawdzona technologia. Naprawa chrząstki za pomocą nanotechnologii, udrażnianie naczyń krwionośnych, kontrola nad zapaleniami… W porządku. Zaprogramowane chipy w przypadku uszkodzenia rdzenia kręgowego też OK. Ale majstrowanie w genach… Jeszcze nie przewidziano wszystkich niespodzianek. W dodatku całe to zamieszanie ze szpikiem przy regeneracji kości. Oczywiście, to nie nerwy, i chodziło o dzieci, ale…
Nie wiem, o czym mówi, ale nie chcę już słyszeć niczego, co napawa mnie lękiem.
— Najbardziej martwi mnie to, że wszystko odbywa się wewnątrz twojej firmy. Jeśli coś pójdzie źle, nie ujmie się za tobą żaden adwokat. Ta kobieta z Pomocy Prawnej nie ma doświadczenia medycznego… Decyzja jednak należy do ciebie.
— Tak — mówię. Patrzę na Marjory. Nie mogę na to nic poradzić.
Читать дальше