Stella nigdy dotąd nie mogła oddalać się tak bardzo od wynajmowanego przez jej rodziców domku. Teraz odeszła aż na kilkaset kroków. Świat alejki był nowy. Lekko wąchała powietrze; zawsze tak robiła, nigdy jeszcze nie natrafiła na to, co pragnęła odnaleźć.
Słyszała jednak wesołe głosy bawiących się dzieci i było to wystarczająco kuszące. Poszła czerwonymi betonowymi płytami wzdłuż tynkowanej bocznej ściany garażu, otworzyła wahającą się metalową furtkę i zobaczyła troje dzieci rzucających sobie na podwórku napompowaną do połowy piłkę do koszykówki. Przerwały grę i patrzyły na nią.
— Ktoś ty? — Zapytała czarnowłosa dziewczynka, siedmio — lub ośmioletnia.
— Stella — odparła wyraźnie. — A wy?
— Gramy sobie tutaj.
— Mogę zagrać z wami?
— Masz brudną buzię.
— To schodzi, patrz. — I Stella wytarła kurz rękawem, zostawiając plamy na materiale. — Gorąco dzisiaj, co?
Około dziesięcioletni chłopiec spojrzał na nią krytycznie.
— Masz plamy — stwierdził.
— To piegi — odparła Stella. Matka powiedziała jej, że ma tak mówić ludziom.
— Jasne, możesz zagrać — powiedziała druga dziewczynka, także dziesięcioletnia. Była wysoka i miała długie, cienkie nogi.
— Ile masz lat?
— Trzy.
— Nie mówisz na trzy.
— Umiem czytać, i jeszcze gwizdać. Słuchaj. — Zagwizdała dwa tony jednocześnie, patrząc z ciekawością, jakie wywrze wrażenie.
— Jezu — powiedział chłopiec.
Stella czuła dumę wywołaną jego zdumieniem. Wysoka, chuda dziewczynka rzuciła jej piłkę, Stella złapała ją zręcznie i się uśmiechnęła.
— Lubię to — powiedziała, a jej twarz pokrył śliczny odcień jasnego beżu i złota. Chłopiec patrzył na nią z rozdziawionymi ustami, potem usiadł i przyglądał się dziewczynkom grającym na zeschłej letniej trawie. Za biegnącą Stellą ciągnął się miły piżmowy zapach.
Kaye przeszukała gorączkowo wszystkie pokoje i szafy, uczyniła to powtórnie, wołała imię córeczki. Pochłonął ją czytany artykuł czasopisma, kiedy położyła Stellę na drzemkę, i nie usłyszała, jak dziewczynka wyszła. Stella była mądra i Kaye wiedziała, że raczej nie wyjdzie na ulicę ani nie narazi się na oczywiste zagrożenie, ale okolica była biedna, ciągle utrzymywały się w niej silne uprzedzenia wobec takich dzieci jak ona i strach przed chorobami, które niekiedy pojawiały się wraz z przypadkami ciąży SHEVY.
Choroby były prawdziwe; odżywały dawne retrowirusy, niekiedy z groźnymi skutkami. Christopher Dicken odkrył to w Meksyku trzy lata temu; o mało nie przypłacił tego życiem. Niebezpieczeństwo mijało kilka miesięcy po urodzeniu, ale Mark Augustine miał rację. Dary przyrody mają zawsze więcej niż jedno oblicze.
Gdyby policjant zobaczył Stellę, albo ktoś by o niej doniósł, wpadliby w kłopoty.
Kaye zadzwoniła do Mitcha pracującego w punkcie sprzedaży chevroletow, kilka mil dalej, i powiedziała mu, że ma natychmiast wracać do domu.
Dzieci nie widziały nigdy nikogo podobnego do tej dziwnej dziewczynki. Sama jej bliskość sprawiała, że ją lubiły i czuły się dobrze. Nie wiedziały dlaczego i wcale się nad tym nie zastanawiały. Dziewczynki gadały o strojach i piosenkarzach, Stella naśladowała niektórych z nich, zwłaszcza jej ulubionego Salaya Sammiego. Czyniła to niezwykle wiernie.
Chłopiec stał na uboczu, marszcząc brwi w skupieniu.
Młodsza dziewczynka poszła po sąsiedzku zawołać inne dzieci, te z kolei ściągnęły następne i wkrótce podwórko wypełniły dzieciaki obu płci. Bawiły się w dom, chłopcy w policjantów, a Stella zapewniała efekty dźwiękowe i coś jeszcze, uśmiech, swą obecność, jednocześnie kojącą i pobudzającą. Niektóre dzieci musiały wracać do domów, Stella mówiła im, że cieszy się z poznania ich, i wąchała miejsca za uszami, od czego się śmiały i cofały zakłopotane, ale nikt się nie rozgniewał.
Wszystkie były zafascynowane złotymi i brązowymi cętkami na jej buzi.
Stella wyglądała na ogromnie zadowoloną i szczęśliwą, choć nigdy przedtem nie spotkała się z taką liczbą dzieci naraz. Kiedy dwie dziewięcioletnie dziewczynki, jednakowe w każdym calu bliźniaczki, zadawały jej jednocześnie dwa różne pytania, Stella odpowiadała im obu jednocześnie. Niemal zrozumiały, co powiedziała, potem wybuchły śmiechem i spytały śmieszną, pulchną małą, gdzie się tego nauczyła.
Skupienie starszego chłopca przeszło w postanowienie. Wiedział, co powinien uczynić.
Kaye i Mitch wołali jej imię na ulicach. Nie odważyli się zwrócić o pomoc do policji; Arizona w końcu uznała władzę Urzędu Działań Doraźnych i swe nowe dzieci wysyłała do Iowa na specjalne badania i szkolenie.
Kaye była cała roztrzęsiona.
— Tylko na minutę, mówię ci, tylko…
— Znajdziemy ją — zapewniał Mitch, ale zdradzała go mina.
Dziwnie wyglądał, idąc w granatowym garniturze zakurzoną ulicą między starymi domkami. Gorący, suchy wiatr nasiąkał ich potem. — Mam tego dosyć — rzucił po raz milionowy Mitch. Stało się to jego ulubionym powiedzonkiem, wyrażało tkwiącą w nim gorycz. Przy Stelli czuł się spełniony; Kaye nadal potrafiła cofać go do dawnego życia; ale kiedy zostawał sam, napięcie wypełniało go powyżej uszu, a w myślach powtarzał sobie nieustannie, jak bardzo ma tego dosyć.
Kaye wyciągnęła rękę i powiedziała mu, jak bardzo jest jej przykro.
— To nie twoja wina — zapewnił, ale nadal ogromnie się złościł.
Chuda dziewczynka pokazała Stelli, jak się tańczy. Stella znała mnóstwo muzyki baletowej; Prokofiew był jej ulubionym kompozytorem, trudne partytury odtwarzała mieszaniną szczebiotów, gwizdów i cmoknięć. Jasnowłosy chłopczyk, młodszy od Stelli, trzymał się jej najbliżej, jak tylko mógł, z ciekawością wybałuszając brązowe oczy.
— W co się teraz pobawimy? — Spytała wysoka dziewczynka, kiedy zmęczyły ją próby stawania na puentach.
— Przyniosę monopol — powiedział ośmioletni chłopiec ze zwyczajniejszym rodzajem piegów.
— A może zagramy w othemo? — Zaproponowała Stella.
Szukali już od godziny. Kaye stanęła na chwilę na zniszczonym odcinku chodnika i nasłuchiwała. Alejka biegnąca za ich domami wychodziła na tę boczną uliczkę i Kaye miała wrażenie, że słyszy bawiące się tam dzieci. Mnóstwo dzieci.
Ruszyła szybko z Mitchem między garażami i płotami z desek, starając się wychwycić głos Stelli, albo jeden z wielu wydawanych przez nią głosów.
Mitch pierwszy usłyszał ich córkę. Pchnął metalową furtkę wahadłową i przeszli nią.
Małe podwórko wypełniały dzieci, niby ptaki przy karmniku. Kaye zauważyła natychmiast, że Stella nie stanowi centrum zainteresowania; po prostu jest tam, trochę z boku, grając w othemo taliami kart, które przy naciskaniu wydawały dźwięki. Gdy dźwięki pasowały do siebie albo tworzyły melodię, gracze musieli odrzucić te karty. Wygrywał ten, który pierwszy zostawał z pustymi rękoma. Była to jedna z ulubionych gier Stelli.
Mitch stanął przy Kaye. Córka najpierw ich nie spostrzegała. Gawędziła radośnie z bliźniaczkami i jakimś chłopcem.
— Zabiorę ją — powiedział Mitch.
— Zaczekaj — poprosiła Kaye. Stella wyglądała na ogromnie szczęśliwą. Kaye była gotowa zaryzykować kilka minut, aby potrwało to dłużej.
Potem Stella podniosła wzrok, skoczyła na nogi i wypuściła z rączek muzyczne karty. Zakręciła głową w powietrzu, wąchając.
Mitch dojrzał inne dziecko, chłopca wchodzącego furtką od frontu. Był mniej więcej w wieku Stelli. Kaye też go zobaczyła i natychmiast rozpoznała. Usłyszeli rozpaczliwe krzyki po hiszpańsku jakiejś kobiety i Kaye od razu zrozumiała, co oznaczają.
Читать дальше