— O Boże — rzucił Oliver.
Maria patrzyła na nich troje z opadłą szczęką.
Po policzkach Stelli Novej przepływały fale bladej żółci i złota; lekko rozszerzyła źrenice, mięśnie wokół oczek i powiek ściągały skórę w delikatne i skomplikowane wzory.
— Nauczy nas mówić — stwierdziła Kaye z dumą.
— Jest niesamowicie oszałamiająca — powiedziała Eileen. — Nigdy nie widziałam piękniejszego niemowlęcia.
Oliver poprosił o pozwolenie na podejście bliżej i pochylił się, aby obejrzeć Stellę.
— Jej oczka naprawdę nie są takie wielkie, jedynie tak wyglądają — powiedział.
— Oliver uważa, że następni ludzie powinni przypominać ufoludki — stwierdziła Eileen.
— Kosmitów? — Rzucił Oliver z pogardą. — Zaprzeczam tym słowom, Eileen.
— Jest w pełni ludzka, w pełni nowa — powiedziała Kaye. — Nie oddzielna, nie odległa, nie różna. To nasze dziecko.
— Oczywiście — zarumieniła się Eileen.
— Przepraszam — powiedziała Kaye. — Za długo już tu jesteśmy, mamy za dużo czasu na myślenie.
— Wiem coś o tym — stwierdził Christopher.
— Ma naprawdę zdumiewający nosek — zauważył Oliver. — Taki delikatny, a jednak szeroki u podstawy. I kształt… Sądzę, że wyrośnie na wyjątkową piękność.
Stella spojrzała na niego uważnie, z bezbarwnymi policzkami, potem znudzona odwróciła wzrok. Próbowała znaleźć Kaye. Ta przysunęła się w pole widzenia dziecka.
— Mama — zaświergotała Stella.
— O mój Boże — powtarzał Oliver.
Wendell i Oliver pojechali do sklepu Little Silver i kupili kanapki. Jedli wszyscy przy stoliku piknikowym ustawionym za przyczepą; było chłodniejsze popołudnie. Christopher mówił bardzo niewiele, uśmiechając się sztywno, gdy słuchał innych. Zjadał swoją kanapkę na paśmie wyschłej na siano trawy, siedząc na rozklekotanym krześle biwakowym.
Mitch podszedł i usiadł przy nim na trawie.
— Stella śpi — powiedział. — Kaye jest z nią.
Christopher uśmiechnął się i pociągnął łyk z puszki 7UP.
— Chciałbyś wiedzieć, co sprowadziło mnie tak daleko — odrzekł.
— No dobrze. To na początek.
— Jestem zdziwiony, że Kaye tak łatwo wybaczyła.
— Przeszliśmy przez wiele zmian — odparł Mitch. — Muszę przyznać, że mieliśmy wrażenie, iż o nas zapomniałeś.
— Ja też przeszedłem mnóstwo zmian — powiedział Christopher. — Usiłuję ustawić wszystko na nowo. Pojutrze jadę do Meksyku. Ensenada, na południe od San Diego. Samodzielnie.
— To nie wakacje?
— Zamierzam przyjrzeć się przekazowi poziomemu starych retrowirusów.
— Bzdura — rzucił Mitch. — Wymyślili to, aby mieć powód do utrzymywania Zespołu Specjalnego.
— Nie, naprawdę coś w tym jest. Jak dotąd pięćdziesiąt przypadków. Mark nie jest potworem.
— Nie jestem pewny. — Mitch wpatrywał się ponuro w pustynię i przyczepę mieszkalną.
— Uważam jednak, że przyczyną może nie być wirus znaleziony przez nich. Przejrzałem stare pliki o Meksyku. Natrafiłem na podobne przypadki sprzed trzydziestu lat.
— Mam nadzieję, że ustalisz to szybko. Było tu miło, ale moglibyśmy dokonać znacznie więcej… W innych okolicznościach.
Kaye wyszła z przyczepy, trzymając przenośny czujnik pilnujący zdalnie dziecka. Maria podała jej kanapkę na papierowej tacce. Kaye dołączyła do Mitcha i Christophera.
— Co sądzisz o moim trawniku? — Zapytała.
— Jedzie szukać choroby meksykańskiej — powiedział Mitch.
— Myślałam, że odszedłeś z Zespołu Specjalnego.
— Odszedłem. Przypadki są prawdziwe, Kaye, ale nie sądzę, aby były bezpośrednio powiązane z SHEVĄ. W tej sprawie było już tyle zwrotów — opryszczka, choroba Epsteina-Barr. Domyślam się, że dostałaś biuletyn CDC o znieczuleniu.
— Nasza lekarka dostała — wyjaśnił Mitch.
— Inaczej mogliśmy stracić Stellę — dodała Kaye.
— Teraz rodzi się coraz więcej niemowląt SHEVY. Augustine musi się z tym zmierzyć. Chcę tylko trochę oczyścić przedpole przez sprawdzenie, co się dzieje w Meksyku. Wszystkie przypadki miały miejsce właśnie tam.
— Sądzisz, że może istnieć inne źródło? — Zapytała Kaye.
— Chcę to zbadać. Mogę już trochę chodzić. Wynająłem asystenta.
— Jak? Nie jesteś bogaty.
— Otrzymałem dotację od bogatego ekscentryka z Nowego Jorku.
Oczy Mitcha się rozszerzyły.
— Chyba nie od Williama Daneya!
— We własnej osobie. Oliver i Brock mają zamiar zadać cios dziennikarski. Uważają, że mogę zdobyć dowody. To wyzwanie, i do diabła, wierzę w nie. Zobaczenie Stelli… Stelli Novej… Naprawdę dało mi kopa. Po prostu brakowało mi wiary.
Od strony dębu nadeszli Wendell i Maria. Packer z papierowej torebki wyciągnął numer czasopisma.
— Sądzimy, że chętnie rzucisz na to okiem — powiedziała Maria, wręczając je Kaye.
Kaye spojrzała na egzemplarz i wybuchnęła głośnym śmiechem. Na jaskrawopomarańczowej okładce „WIRED” wydrukowano czarną sylwetkę skulonego płodu z zielonym znakiem zapytania w środku. Wielki napis głosił: „Człowiek 3. 0: Nie wirus, ale wersja poprawiona?”
Dołączył do nich Oliver.
— Widziałem to — powiedział. — „WIRED” nie ma obecnie większych wpływów w Waszyngtonie. Wiadomości są niemal bez wyjątku przygnębiające, Kaye.
— Wiemy — przyznała Kaye, poprawiając kosmyk włosów porwany przez wietrzyk.
— Ale są i dobre. Brock mówi, że „National Geographic” i „Nature” zakończyły recenzowanie jego artykułu o neandertalczykach z Innsbrucku. Ma zostać wydrukowany w obu razem za sześć miesięcy. Brock zamierza ogłosić, że to potwierdzony przykład działania ewolucji, wspomni też o SHEVIE, choć tego nie podkreśli.
— Czy Christopher powiedział ci o Daneyu?
— Kaye przytaknęła.
— Zamierzamy zacząć ostatnie okrążenie — powiedział Oliver; jego oczy błyszczały. — Christopher musi jedynie wyśledzić wirusa w Meksyku i przechytrzyć siedem laboratoriów narodowych.
— Jesteś w stanie — zapewnił Mitch Christophera. — Byłeś pierwszy, nawet przed Kaye.
Goście zbierali się przed długą drogą przez północne pustkowia i poza rezerwat. Mitch pomógł Christopherowi usiąść na miejscu pasażerskim. Podali sobie ręce. Gdy Kaye, trzymając śpiącą Stellę, ściskała się z pozostałymi, Mitch zobaczył półciężarówkę Jacka jadącą zakurzoną drogą.
Sue nie było z nim. Hamulce zazgrzytały, gdy Jack zatrzymał się na podjeździe, tuż obok furgonetki. Mitch podszedł, aby porozmawiać, gdy Jack otworzył drzwiczki. Nie wysiadł.
— Co z Sue?
— Jeszcze się trzyma — odparł Jack. — Chambers nie może użyć żadnych lekarstw, aby pomóc jej urodzić. Doktor Galbreath wszystkiego pilnuje. Możemy tylko czekać.
— Chcielibyśmy się z nią zobaczyć — powiedział Mitch.
— Nie jest w dobrym humorze. Warczy na mnie. Może jutro. Teraz muszę przeszmuglować twoich przyjaciół starą drogą płukaczy złota.
— Jesteśmy ci wdzięczni, Jack — powiedział Mitch.
Jack zamrugał i opuścił usta. Odpowiadało to u niego wzruszeniu ramionami.
— Dziś po południu odbędziemy specjalne zebranie — oznajmił.
— Kobieta z Cayuse znowu na nas naskoczyła. Część pracowników kasyna utworzyła grupkę. Są wściekli. Mówią, że kwarantanna nas zrujnuje. Nie zechcą mnie słuchać. Mówią, że jestem stronniczy.
— Co możemy zrobić?
— Sue nazywa ich zapaleńcami, ale zapalają się nie bez przyczyny. Chciałem was tylko powiadomić. Wszyscy musimy być przygotowani.
Читать дальше