— A… A… A… A… A… G… A… A… C… A… A… U…
— Co on usiłuje powiedzieć? Lilith pokręciła głową.
— Nic ważnego…
Postąpiła krok w prawo, gdy ręka narkomana była jeszcze dziesięć centymetrów od jej piersi. Uśmiech na twarzy Gammy zaczął przemieniać się w wyraz zdziwienia; jego litania nabrała pytającego tonu:
— A… U… A… A… A… U… G… A… U… C… A… U… Za nami rozległ się tupot powolnych kroków: nadchodził drugi narkoman. Była to dziewczyna, ubrana w długi, podarty płaszcz. Jej twarz była sina i niemal bezcielesna, oczy prawie zamknięte, skóra błyszcząca od potu. Zatoczyła się w stronę pierwszego narkomana i powiedziała coś zdziwionym tonem. Odpowiedział jak przez sen. Nie rozumiem nic z tego, co mówią. Czy to narkotyk powoduje, że dialekt Gamma staje się niezrozumiały? Kiwnąłem do Lilith, proponując odejście, ale pokręciła przecząco głową.
— Zostaniemy. Popatrzmy na nich.
Narkomani wykonywali groteskowy taniec: dotknęli się palcami, ich kolana unosiły się i opuszczały. Gawot marmurowych posągów, menuet dla słoni. Cofnęli się i zaczęli krążyć wokół siebie; stopy mężczyzny nadepnęły na połę płaszcza dziewczyny, która nie zareagowała, postąpiła krok do przodu, okrycie pękło z trzaskiem i stała naga na środku ulicy. Pomiędzy piersiami zwisał na zielonym sznurze nóż; jej plecy pokrywały liczne blizny. Czy ktoś ją biczuje? Własna nagość podnieca ją — widzę, jak twardnieją i unoszą się jej sutki. Teraz mężczyzna jest już obok niej, unosi z trudem rękę i powoli wysuwa nóż z pochwy. Wolno, bardzo powoli opuszcza nóż do podbrzusza dziewczyny, brzucha, czoła — święty znak. Lilith i ja stoimy przy murze, obok wejścia do gabinetu medycznego; widok noża spowodował, że poczułem się nieswojo.
— Proszę mi pozwolić… — powiedziałem.
— Nie, nie! Pan jest tutaj tylko zwiedzającym, to nie pańska sprawa.
— A więc chodźmy, Lilith…
— Poczekajmy. Proszę patrzeć. Narkoman zaczyna śpiewać.
— U… C… A… U… C… G… U… C… G… Odchylił ramiona w tył, potem pochylił się do przodu; nóż powoli skierował się ku brzuchowi dziewczyny. Po napięciu mięśni widziałem, że uderzy z całych sił. To już nie był krok taneczny — ostrze było zaledwie kilka centymetrów od skóry, gdy rzuciłem się do przodu i wyrwałem mu nóż.
Zaczął jęczeć.
Dziewczyna nawet nie dostrzegła, że została ocalona. Wydała jakiś stłumiony okrzyk i osunęła się na bruk z jedną ręką zaciśniętą na piersi, a drugą na udzie. Powoli zaczęła się wyginać.
— Nie musiał pan interweniować! — powiedziała gniewnie Lilith. — Teraz chodźmy. Lepiej stąd odejść!
— Ależ on by ją zabił!
— Nie pańska sprawa!
Pociągnęła mnie za nadgarstek, odwróciłem się i zaczęliśmy oddalać się od tego miejsca. Kątem oka dostrzegłem, że narkomanka podnosi się, krzyczy coś w stronę szyldu Poseidona Musketeera, a potem dobiegło do naszych uszu stłumione warknięcie. Obejrzeliśmy się — dziewczyna wbiła właśnie nóż w brzuch narkomana i metodycznie rozcinała go na dwoje. Został wybebeszony nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak powoli się to odbywa; wydał z siebie stłumione charknięcie.
— Teraz trzeba naprawdę odejść! — powiedziała Lilith. Pospieszyliśmy ku najbliższemu zaułkowi; gdy tam dotarliśmy, odwróciłem się. Drzwi Alfa Musketeera otworzyły się i chwiejąca się, postać Alfa z czupryną siwych włosów stanęła na progu, po czym ruszyła ku narkomanowi. Czy to ten sławny konował? Dziewczyna klęczała nad swoją ofiarą; na jej ciele lśniła krew. Śpiewała głośno:
— G! A! A! G! A! G! G! A! C!
— Tam! — powiedziała Lilith i weszliśmy w cień. Schodki, odór czegoś suszonego, pajęczyna — zanurzyliśmy się w nieznane. Daleko, daleko od nas połyskiwały żółte światła, a my ciągle jeszcze schodziliśmy w dół.
— Co to za miejsce?
— Tunel bezpieczeństwa. Zbudowano go podczas wojny, dwieście lat temu — stanowi część systemu, obejmującego całe podziemia Sztokholmu. Gammy zamieszkują tutaj.
Usłyszałem krótki śmiech, okruchy rozmów; tam w dole znajdowały się sklepy z przysłoniętymi drzwiami, za którymi dymiły i skwierczały lampy. Gammy przechodziły, niektóre z nich robiły znak jeden-dwa-trzy, gdy nas mijały. Pchana obawą, której nie rozumiałem, Lilith jak szalona parła do przodu. Skręciliśmy za pierwszy prawy róg i weszliśmy w kolejny tunel. Obok nas przeszła trójka narkomanów; samiec Gamma, z twarzą poplamioną czerwoną i niebieską farbą zatrzymał się, by zaśpiewać — być może na naszą intencję:
Kogo poślubię?
Kto mnie poślubi?
Ogień w cuchnącej Kadzi
Ogień, który wyzwala
Moja głowa moja głowa moja głowa
Moja głowa.
Po chwili przyklęknął i zwymiotował; jakiś niebieski płyn wylewał mu się z ust, kapiąc pod nogi. Poszliśmy dalej, ścigani powtarzającymi się jak echo okrzykami:
— Al-fa! Al-fa! Al-fa! Al-fa!
Dwoje Gamma spółkowało w ściennej niszy, ich ciała pokrywał lśniący pot. Wbrew sobie spojrzałem w tę stronę i usłyszałem szelest trących o siebie ciał. Dziewczyna uderzała pięściami w plecy swego partnera; czy sprzeciwiała się gwałtowi, czy też jest to objaw namiętności? Nie dowiem się tego nigdy, gdyż z cienia wynurzył się kolejny narkoman i nagle przewrócił się wprost na spółkującą parę. Lilith pociągnęła mnie za rękę — nagle zapragnąłem jej. Pomyślałem o jej twardych piersiach pod okryciem, o jej wilgotnym, pozbawionym owłosienia łonie. Znajdźmy sobie jakiś ciemny kąt, by się pokochać pomiędzy Gammami… Położyłem rękę na jej pośladku, twardym i napiętym podczas marszu.
— Nie tu — powiedziała. — Nie tu. Musimy zachować dystans.
Spod sklepienia opada świetlny blask, błyszczą i szybują czerwone kule. Kilkanaście Gamm wychodzi z przejścia i zatrzymują się, strwożone widokiem dwóch Alf, po czym kłaniają się z szacunkiem i oddalają się biegiem, pokrzykując, śmiejąc się, podśpiewując.
Och, stopię cię i ty mnie stopisz
I my ich stopimy i będziemy szczęśliwi
Clot! Clot! Clot! Clot!
Grig!
— Wyglądają na szczęśliwych — stwierdziłem.
Lilith pokiwała głową.
— Są wypchani jak ostrygi — powiedziała. — Założę się, że idę na orgię promieniowania.
— Co takiego?
Struga jakiegoś żółtawego płynu wyciekała spod zamkniętych drzwi, ostry zapach. Uryna androidów? Drzwi otworzyły się i kobieta Gamma o rozszerzonych oczach, lśniących piersiach i z siną szramą na brzuchu wybucha śmiechem. Skłania się głęboko, z szacunkiem.
— Milady, milordzie… Czy chce się pan ze mną pieprzyć? — Wybucha śmiechem, pochyla się, kołysze, uderza piętami o pośladki wykonując coś w rodzaju chwiejnego tańca; wygina plecy, wypina piersi, rozchyla nogi. Zielone i złote światło wypływa z pomieszczenia, z którego przed chwilą wyszła. Naraz pojawia się jakaś sylwetka.
— Kto to, Lilith?
Wzrost normalny — dwa razy wyższy niż przeciętny Gamma — i tors pokryty grubym, ciężkim futrem. Małpa? Twarz ludzka. Podnosi ręce: małe, krótkie palce z błoną pławną niczym u żaby! Wciąga dziewczynę do środka i drzwi zamykają się za nimi.
— To odpad — mówi Lilith. — Pełno ich tutaj.
— Odpad czego?
— Niestandardowy android. Błąd genetyczny, może zanieczyszczenie w Kadzi. Niekiedy nie mają rąk, czasem nóg, głowy, brak im tego czy tamtego…
— Nie niszczy ich się od razu w fabryce? Lilith uśmiechnęła się.
Читать дальше