Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy
Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ostatni z Atlantydy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— A teraz już tak nie uważasz?
— Nie.
Tałanow zamyślił się.
— Czy możesz, Kaziu, skomponować krótką notatkę w ich języku?
Wielkimi literami napisać parę najprostszych pytań. Tak, na wszelki wypadek.
— Postaram się. — Kazimierz podniósł promienne niebieskie oczy na Tałanowa. — Co trzeba napisać? Mam nadzieję, że mój „Ling” szybko wykona zadanie. „Ling” — był to elektryczny analizator językowy, udoskonalony przez Kazimierza, jego duma i radość. Wszyscy wiedzieli, że z tego właśnie powodu Kazimierz zdecydował się na długą rozłąkę z Krystyną, gdyż nie mógł się oprzeć pokusie zbadania właściwości „Linga” na zupełnie nieznanych systemach językowych.
— Myślę, że musimy napisać: „Przylecieliśmy do was z daleka”. Trzeba za pomocą rysunku pokazać, skąd jesteśmy, zaznaczyć drogę od Ziemi. A propos, jak oni nazywają swoją planetę?
— Obawiam się, że słuchowo tego nie uchwycimy. Mają bardzo skomplikowany system fonetyczny. Wszystko zależy od wysokości i modulacji dźwięku. Coś jakby Enirnejen albo Iniemiin.
— A co powiada „Ling”?
— O to właśnie chodzi, że „Ling” nie mówi, tylko pisze — z zażenowaniem odparł Kazimierz. — Wszystko tłumaczy szczegółowo, a ja mimo to nie mogę uchwycić subtelności wymowy. Gdyby usłyszeć żywą mowę…
— Gdyby! — uśmiechnął się Tałanow. — Dobrze, to zanotuj tekst.
Dalej tak: „Chcemy jak najszybciej porozumieć się z wami. Jesteśmy waszymi przyjaciółmi. Dlaczego się przed nami ukrywacie?” Na początek to wystarczy. Zwłaszcza że nie bardzo wiem, gdzie i jak ich zobaczymy.
— No, do dzieła! — zakończył Tałanow. — Pozdrowienia dla „Linga”, a ja zajrzę tymczasem do Wiktora.
Władysław nie miał ochoty oglądać chorych. Zresztą, Wiktor i tak trzymał ich w izolatce i nikogo do nich nie dopuszczał. Nie chciał także oglądać zielonych i czerwonych ogników błyskawicznie migających na białej tablicy rozdzielczej „Linga”. Został w kabinie i odchylił się na oparcie fotela, gdyż poczuł się ogromnie zmęczony. „I tak, psiakrew, nie zdążymy… Więc po co to wszystko?” — pomyślał i nagle przeraził się: „A jeśli jest to już początek choroby?” — Zerwał się na równe nogi i zaczął szybkim krokiem przemierzać kabinę. A potem zdecydował, że trzeba sprawdzić, czy jego ciało nie wydaje mu się obce, i zaczął wykonywać ćwiczenia gimnastyczne. Kazimierz wszedł akurat w chwili, kiedy Władysław z wściekłością zadawał ciosy, mierząc do jakiegoś niewidzialnego celu. Na widok Kazimierza przestał natychmiast i poczerwieniał. Ale Kazimierz nawet nie myślał z niego kpić.
— Ćwiczysz mięśnie? Doskonale! — A potem dodał z tęsknotą w głosie. — Ech, żeby tak być w tej chwili w naszym kochanym Zakopanem. Śnieg się skrzy, a narty same niosą…
— Tak, dobrze by było — westchnął Władysław. — Napisałeś?
— A jakże. „Ling” poradził sobie raz, dwa… W drzwiach zjawił się Tałanow:
— Pokaż, jak ten list wygląda?
— Proszę — odparł Kazimierz, podając mu gruby arkusz papieru, cały zarysowany jakimiś niezrozumiałymi znakami; jeden wiersz był nieco większy, a bezpośrednio nad nim widniał szereg drobniejszych znaczków.
— Mam nadzieję, że będzie to dla nich zrozumiałe. Oczywiście, jeżeli to jest ich język.
— A czyj może być?
— Któż to wie! Może ci, co teraz mieszkają w podziemiach, wyniszczyli wszystkich mieszkańców tej planety — w zamyśleniu ciągnął Kazimierz. — Pozabijali tych, którzy kochają słońce, gdyż sami boją się światła i nienawidzą go.
— Ponury obrazek — powiedział Władysław.
— A ty uroiłeś sobie coś bardziej wesołego? — zainteresował się Kazimierz.
Tałanow w zamyśleniu przyglądał się pismu.
— Dlaczego piszą w dwóch rzędach? — zapytał po chwili.
— Górny rząd z drobnymi znaczkami oznacza wysokość i modulację dźwięku. Mają widocznie dużo samogłosek i różane sposoby ich wymawiania, co zmienia sens słowa. Prawdopodobnie obdarzeni są bardziej subtelnym i precyzyjnym słuchem niż my. Bez tego górnego wiersza nie można zrozumieć, o czym jest mowa w tekście zasadniczym.
Ale za to zasadniczych znaków jest bardzo niewiele.
— Nonsens — zauważył Władysław. — Prościej byłoby mieć więcej znaków podstawowych.
— W naszych ziemskich językach też jest do licha nonsensów — odparł Kazimierz.
— A czyś ty w ich książkach nigdzie nie spotykał wzmianki o podziemiach, o korytarzach pod miastem? — zapytał Tałanow.
— Nie. Zresztą, przecież dotąd bardzo mało przeczytałem.
— No, dobrze. Jedziemy, Władku!
Z wielką szybkością pędzili drogą biegnącą pomiędzy wzgórzami.
Krzewy, którymi były porośnięte strome zbocza, uderzały swymi giętkimi różowoczerwonymi gałęziami o boki wszędołazu. Już było widać w oddali miasto o charakterystycznych i dziwnych dla ziemskiego oka ślimakowych ulicach, z okrągłymi albo owalnymi domami bez okien i drzwi, z nieco wyblakłymi, świecącymi malowidłami na ścianach. Białe i bladozielone jak niebo, słomkowe i jasnobrązowe budynki wznosiły się wśród bujnie rozrośniętych, zdziczałych drzew, krzewów i pnączy, wijących się po ścianach i kopułach dachów. Całe miasto było jak gdyby zalane krwią, która gęstniała i nabierała ciemniejszego odcienia na wielkim placu, pośrodku którego widać było biały owalny gmach z okrągłym dachem i lekko świecącymi ścianami, podobny do gigantycznego srebrzystego jaja.
Drzewa, posadzone w pewnej odległości od budynku, ciemnopąsowymi gałęziami z wzorzystą purpurą liści dosięgały już świecących się, obłych ścian. W dole, od pasa krzewów ciągnęły się chwytliwe szkarłatne pędy; kołysząc się w powietrzu, bezskutecznie starały zaczepić się o nieskazitelnie gładkie ściany, a osiągnąwszy gałęzie drzew, oplatały się dookoła nich.
Tałanow i Władysław wysiedli na głównym placu z wszędołazu.
— Oczywiście, wszystko musiało się wydarzyć stosunkowo niedawno — powiedział Tałanow przyglądając się drzewom i krzewom. — Herbert powiada, że tutejsze drzewa i krzaki rosną mniej więcej tak szybko, jak u nas w klimacie umiarkowanym. To znaczy, że nie mają więcej niż pięć — dziesięć lat. No, gdzieś to zobaczył? Pokaż!
— Przecież ja właściwie nic nie widziałem — odparł Władysław, krocząc po owalnie wygiętych szerokich stopniach. — Wydawało mi się po prostu, że ktoś nas śledzi. Nawet nie wiem, dlaczego. Już panu mówiłem: nic określonego.
Weszli do wielkiej jasnej sali. Fantastycznie wygięte cienie gałęzi kładły się na mgliście srebrzącej się podłodze.
— Czyś wyczuł to tylko na dole? A tutaj, na górze, nie miałeś takiego wrażenia? — zapytał Tałanow.
— Tylko na dole. Tak jak gdyby ktoś na nas patrzył. A później — słabiutki szmerek, jakby z oddali. Ale patrzyli z bliska. Nie potrafię tego wytłumaczyć.
— Chodźmy na dół — powiedział Tałanow.
Owalny otwór ciemniał w głębi sali. Pokrywa była uchylona.
— Tak już było. Inaczej nie zauważylibyśmy tego wejścia. — Nagle Władysław zatrzymał się. — Zresztą… Pamięta pan, po raz pierwszy byliśmy tu razem z panem. Jestem zupełnie pewien, że wtedy przechodziłem w tym miejscu i nic nie zauważyłem.
— Jesteś pewien?
— Jak najbardziej. A i Karel był wtedy razem ze mną. Karel… Może jednak pamięta…
— No dobrze, chodźmy na dół.
Tałanow zaczął schodzić po stopniach, włączywszy latarkę wiszącą na piersi. Zrobili parę kroków wzdłuż podziemnej galerii. Srebrzyste tafle sufitu i ścian świeciły w mroku jaśniej i Tałanow zgasił latarkę. Postali chwilę, żeby przyzwyczaić wzrok. Nagle Władysław szepnął:
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.