A właściwie to co ty takiego przeskrobałeś? — spytał Parma, kiedy ciężarówka wjechała na leśną drogę i drzewa po obu stronach zwarły się, rzucając na nią cień.
— Nic. Zupełnie nic.
— Ach tak — mruknął zaskoczony Panna. — Pytam dlatego, że lubię wiedzieć zawczasu, kiedy pakuję się w jakieś nieprzyjemności.
— Przepraszam cię, Feliksie — odparł Carewe, nagle pojmując, jak daleko się posunął, wykorzystując ich niezmiernie krótką znajomość. Nie próbowałem się wykręcić od wyjaśnień. Ja naprawdę nic nie zrobiłem, chyba że uznasz za wykroczenie niewypełnienie poleceń lekarza.
— Czemu tak ci zależy, żeby być tam, kiedy przyleci wahadłowiec?
— Zależy mi nie tylko, żeby tam być, ale żeby nim odlecieć — wyjaśnił Carewe i dodał po chwili: — Jak myślisz, da się to zorganizować?
— Ale tu gorąco — rzekł ponuro Parma. — Trzeba było zabrać ze sobą parę baniek piwa.
— No więc, jak będzie? — dopytywał się Carewe.
— Przypierasz mnie do muru, Willy. Ja też pracuję dla Farmy, a szef transportu nie powinien szmuglować ludzi razem z ładunkiem.
— Nie chcę, żeby mnie szmuglowano. Wpisz mnie na listę przewozową, czy jak tam to się nazywa, i nic więcej.
Parma westchnął i wypełniający kabinę odór piwa zmieszany z wonią potu stał się prawie me do wytrzymania.
— Co masz przeciwko podróży samolotem zamówionym dla ciebie przez doktora Reddinga?
— Nic. I dlatego właśnie nie chcę nim lecieć.
— Co? — spytał Panna i zaklął, bo ciężarówka podskoczyła na wyboju i zarzuciło nią. Mocując się z kierownicą wyprowadził woź z powrotem na drogę.
— Jest w bazie ktoś, kto dybie na moje życie, i może się posunąć do tego, że podłoży w samolocie bombę.
Słysząc to Panna ryknął śmiechem, aż zjeżył mu się srebrzysty zarost na pokrytych czerwonymi żyłkami policzkach.
— Ach ty głąbie — tak mówią w Glasgow zamiast kapuściany łbie — komu zależy na twojej śmierci?
— Tego właśnie chciałbym się dowiedzieć.
— Willy, jedyni ludzie w tych okolicach, mający coś przeciwko tobie, to ci byli naturyści, których wczoraj ostudziłeś, a oni nie mogą się nawet zbliżyć do bazy — powiedział Parma, parskając radosnym śmiechem.
Carewe zapanował nad irytacją ogarniającą go z powodu faktu, że sprawy, które dla niego były sprawami życia i śmierci, u innych wywoływały najwyżej śmiech lub powątpiewanie.
— To się zaczęło jeszcze przed moim udziałem w ekspedycji — wyjaśnił. — A zeszłej nocy jakiś człowiek wszedł na salę w szpitalu i chciał mnie zadźgać nożem.
— To był sen, normalna sprawa po tym, co się wydarzyło w ciągu dnia.
— To nie był sen. Zostałem zaatakowany — powiedział Carewe, po czym szczegółowo opisał napastnika, uświadamiając sobie jednocześnie, że płuco zaczęło mu się ocierać o żebra, zgodnie z rytmem podskakującej na nierównościach ciężarówki. — Mógłbyś jechać trochę wolniej? Znów mi rezonuje płuco.
— Oczywiście — odparł Parma zwalniając i spoglądając ze współczuciem na klatkę piersiową Carewe’a. — Widzę, że naprawdę chcesz się stąd wydostać za wszelką cenę. Nie znam nikogo, kto pasowałby do rysopisu, który przedstawiłeś, ale możliwe, że dostał się do bazy ktoś obcy.
— Tak właśnie sobie pomyślałem. No więc, jak będzie? Wsadzisz mnie na ten wahadłowiec czy nie?
Przez chwilę Parma ugniatał palcami czerwony perkaty nos.
— Wiesz, Willy, podoba mi się, jak radzisz sobie z piwem, ale gdyby nie to…
— Dziękuję ci, Feliksie. Gdzież ten mój sakwojaż?
Carewe przeczołgał się na tył ciężarówki i zdjął z siebie piżamę. Pocieszyło go, że opatrunek na piersiach jest mały i dobrze się trzyma. Szamocząc się z ubraniem, włożył je i ledwie wrócił na fotel obok kierowcy, kiedy gromki huk ustawionych pionowo silników odrzutowych zagłuszył warkot ciężarówki Parmy. W zasięgu ich wzroku przeleciał srebrzysty samolot, zadarł dziób dc góry i znikł im z oczu za drzewami.
— Masz swój wahadłowiec, trochę się pośpieszył — rzekł Parma.
— Nie wiedziałem, że tak hałasuje.
— Wszystkie samoloty pionowego startu i lądowania hałasują. To ich cecha konstrukcyjna, ale ty normalnie słyszysz je tylko, jak startują i lądują w wyciszonych tunelach — wyjaśnił Parma pociągając głośno nosem. — Tutaj nikt nie zawraca sobie głowy takimi wymysłami.
— A co z pilotem? Będzie robił z mojego powodu jakieś trudności?
— Raczej nie — odparł Parma spoglądając na zegarek. Był to przestarzały model radiowy, ale — jak z żalem zauważył Carewe — działał on tam gdzie jego tatuaż odpierający fale radiowe okazywał się nieprzydatny. — To pewnie Colleen Bourgou. Kiedy znajdzie się w naszych stronach, zawsze przylatuje przed czasem, żeby się trochę poopalać. Zdążyłem dość dobrze ją poznać.
— Czy to ta, z którą tu przyleciałem?
— Zgadza się, zapomniałem o tym. — Parma szturchnął Carewe’a w bok. — Wpadła ci w oko, co?
— Owszem.
Carewe wrócił myślami do ciemnowłosej dziewczyny, która na jego oczach tak niedbale zdjęła bluzkę. Ogarnęło go wówczas podniecenie zmieszane z poczuciem winy, ale było to niczym wobec prymitywnej żądzy, którą zapłonął teraz na samą myśl o jej obnażonym biuście. Nie pomylili się co do tego E.80, pomyślał, wcale nie jestem ostudzony. W kilka minut później ciężarówka wjechała na zalane światłem lądowisko. Pilotka, która siedziała już na przednich schodkach, ze zwinnością dzikiego zwierzęcia, łyskając opalonym ciałem, wciągnęła bluzkę.
— Jest — szepnął Parma i, po raz pierwszy robiąc aluzję do wyglądu Carewe’a wskazującego na jego stan, dodał: — Przeżyłeś, Willy, kilkadziesiąt dobrych lat. Niczego nie żałujesz?
— Trochę tak — odparł Carewe — ale być może nie tego, o czym myślisz.
— Dzień dobry, Colleen! — krzyknął Parma. — Nie przerywaj sobie opalania z mojego powodu.
Mrużąc zalane słońcem oczy pilotka uniosła głowę i zajrzała do kabiny ciężarówki.
— Przestaję się opalać nie ze względu na ciebie, ale na siebie — odparła. — Im prędzej zrobisz sobie zastrzyk, Feliksie, tym lepiej dla wszystkich.
— Miła jesteś — powiedział Parma urażonym tonem. — Oto mi podziękowanie za to, że się konserwuję w stanie gotowości.
— Ciekawe co to za środek konserwujący?
— Jak dla mnie, to masz dziś za ostry język — rzekł Parma i wysiadł z ciężarówki, a zaraz za nim Carewe. — Znasz już Willy’ego Carewe’a, prawda?
— Tak — odparła pilotka, spoglądając na Carewe’a.
Spostrzegł, że źrenice jej oczu, w których odbijały się promienie słońca, błyszczą jak dwie złote monety.
— Chciałem cię prosić, żebyś podrzuciła go do Kinszasy. Spieszy mu się do domu.
— Tak? Szybko pan stąd ucieka.
— Willy dostał nożem między żebra od naturysty — pośpieszył z wyjaśnieniem Parma. — Właściwie to nie powinien nawet wstawać z łóżka, ale, jak powiedziałem, ma powody, żeby czym prędzej stąd wyjechać.
Dziewczyna popatrzyła na Carewe’a z zainteresowaniem, ale kiedy się odezwała, w jej głosie zabrzmiało powątpiewanie. — Mogę zmienić listę przewozową, jeśli sobie życzysz, ale pamiętaj, że ja nie latam samolotem sanitarnym. Co będzie, jak mi zemdleje w czasie lotu?
— Coś ty, taki duży i silny chłop miałby zemdleć? Zdradzę ci sekret, Colleen, ten młody człowiek…
Читать дальше