— Nie jestem pechowcem i całym sercem pragnę pozostać przy życiu — przerwał mu Carewe.
— Mówiłem już, że tak tylko sobie pomyślałem.
— Rozumiem, ale nie nazwałbym pechowym zdarzeniem próby otrucia ani napaści z nożem w ręce.
— Wyciągnęliśmy poduszkowiec z rzeki — powiedział Kendy marszcząc brwi i wyraźnie nie mając ochoty na omawianie niczym nie potwierdzonego zamachu na życie.
— No i?
— Stwierdzono brak trzpienia w czujniku wysokości. Kiedy trzpień wypadł, dla czujnika był to sygnał, że pojazd został zaparkowany albo dotyka ziemi, no i — co zupełnie zrozumiałe — silnik zgasł.
— Zupełnie zrozumiałe.
— Tak czy owak trzeba to uznać za pechowy przypadek, bo naprawdę nie wiem jak trzpień mógł wypaść w określonym z góry punkcie podróży.
Carewe zaczerpnął tchu, chcąc ją dalej przekonywać, ale w końcu postanowił zaczekać z wyjaśnieniem sprawy do jutra rana, kiedy spotka się z Kendym, koordynatorem ekipy Współnarodów.
Carewe przejechał palcem po wzorach ułożonych z fałd pościeli.
— Nie znam konstrukcji waszych poduszkowców — rzekł — ale wyobrażam sobie, że kiedy przejeżdża się przez rzekę, to czujnik wysokości zanurz; się w wodzie.
— To nieuniknione.
— A gdyby ktoś usunął prawdziwy trzpień i na jego miejsce wstawił inny wykonany powiedzmy z gordonitu?
— A co to jest gordonit?
— Stop, który rozpuszcza się niemal natychmiast przy zetknięciu z wodą Kendy westchnął z teatralną przesadą.
— I znów wracamy do tajemniczego spisku na pańskie życie. Wysuwa pan przypuszczenie, że w bazie przebywa niedoszły morderca.
— Wcale nie! — Carewe poczuł nowy przypływ gniewu. — Takie przypuszczenie wysuwałem wczoraj, dziś stwierdzam to z całą pewnością.
— Sprawdziłem członków wszystkich ekip i nie znalazłem w bazie nikogo ze świeżą raną na twarzy — powiedział Kendy i wstał.
— A ten skrawek ziemi wokół bazy, który, o ile się nie mylę, nazywacie Afryką?
Kendy uśmiechnął się.
— Podoba mi się pańskie poczucie humoru, panie Carewe. Jest taki bardzo stary angielski kawał, o tym, jak król Dariusz rano przy śniadaniu spotyka się z Dawidem, którego poprzedniego dnia wtrącił do jaskini lwów. Król pyt; „Jak ci się spało?” „Źle — odpowiada Dawid — jeśli mam być szczery przeszkadzały mi lwy”. Na to król prycha z pogardą i mówi: „Widocznie sam je sprowadziłeś, a to już nie moja wina”.
Carewe uśmiechnął się niepewnie.
— To miał być dowcip?
— Ja też się nad tym dłuższy czas głowiłem. Ale potem, a trzeba pan wiedzieć, że interesuję się literaturą dziewiętnastego i dwudziestego wieki odkryłem, że to ostatnie zdanie, włożone w usta króla, miały w zwyczaj wypowiadać angielskie gospodynie odnajmujące pokoje, ilekroć jakiś lokator narzekał na pchły w łóżku.
— Mimo wszystko to nie jest specjalnie śmieszne. Chciałem pana spytać, c to znaczy Beau Geste, ale doszedłem do wniosku, że nie warto.
— Chodziło mi tylko o to, że jeżeli ktoś naprawdę dybie na pańskie życie to nie ma to nic wspólnego z bazą Współnarodów, że musiał się pan komuś narazić przed przybyciem tutaj.
Carewe już miał się temu sprzeciwić, ale nie przyszedł mu do głowy żaden sensowny argument. Odprowadził Kendy’ego wzrokiem, aż jego barczysta sylwetka zniknęła za drzwiami, i próbował połączyć wydarzenia minionych kilku dni w jakąś logiczną całość. Jedyny ogólny wniosek, do jakiego doszedł, był taki, że całe jego życie piekielnie się pogmatwało mniej więcej od chwili, gdy dowiedział się o E.80. Barenboima i Pleetha niepokoiła możliwość szpiegostwa przemysłowego. Być może starannie obmyślane kroki, jakie podjęto dla utrzymania w tajemnicy ich wspólnych poczynań, okazały się wbrew oczekiwaniom nie dość skuteczne — na przykład kiedy wylał na Rona Ritchiego swoją whisky, tamten robił obraźliwe aluzje do jego związków z Barenboimem. Przypuśćmy jednak, że wieść o E.80 dotarła do uszu potężnych i bezwzględnych konkurentów, to w jaki sposób próbowaliby się dowiedzieć czegoś więcej? Czy nie zechcieliby porwać go żywego, żeby go przesłuchać i przebadać? No bo czego można się dowiedzieć od trupa? I czy nie interesowałaby ich także Atena?
Carewe nacisnął guzik wzywający pielęgniarkę.
— Kiedy mam być stąd odesłany? — spytał, gdy się zjawiła.
— Doktor Redding zamówił na dziś wieczór pionowzlot przystosowany do przewożenia noszy. Poleci pan prosto do Lizbony.
Ton jej głosu zdradzał, że nie wybaczyła mu jeszcze zakłócenia jej rozkładu zajęć zeszłej nocy.
— Ach tak… i zostało to załatwione normalnymi kanałami? Wszyscy wiedzą, kiedy i czym odlatuję?
— Nie wszyscy — odparła chłodno pielęgniarka. — Mało kogo to interesuje.
Carewe odprawił ją gestem ręki.
— Dziękuję, to wszystko. Zawołam panią, jeżeli znów ktoś mnie zaatakuje.
— Proszę się nie trudzić.
Kiedy sobie poszła, wziął z nocnego stolika komunikator i powiedział, łechce rozmawiać z szefem transportu Farmy. Po krótkiej zwłoce uzyskał połączenie.
— Tu Parma z Farmy. — Głos Parmy z charakterystycznym szkockim akcentem brzmiał nieufnie. — Z kim mówię?
— Tu Will Carewe. — Carewe spojrzał na drzwi sali, upewniając sit, czy są zamknięte. — Gdzie teraz jesteś, Feliks?
— W klubie. Właśnie piję swoje litrowe śniadanie.
— Jedziesz dziś na spotkanie wahadłowca?
— Tak, przylatuje za jakieś pięćdziesiąt minut, nie wiem, czy zdążę.
— Zdążysz, a poza tym weźmiesz mnie za sobą.
— Ale przecież… — głos Farmy zamarł ze zdumienia.
— To dla mnie bardzo ważne. Mógłbyś po drodze wziąć z mojego domku bagaż i podjechać tu po mnie za pięć minut? — spytał Carewe, dokładając starań, zęby jego słowa zabrzmiały możliwie dramatycznie. — I nic nikomu o tym nie powiesz?
— No dobrze. Ale co się stało?
— Opowiem ci później, przyjeżdżaj jak najprędzej.
Carewe odłożył komunikator i ostrożnie wstał z łóżka. Przeszukał sąsiadującą z nią szafkę, ale nie znalazł w niej ubrania, w którym mógłby stąd wyjść. Stanął przy oknie i wyglądał przez nie, aż zobaczył uważnie prowadzoną ciężarówkę jadącą przez główny plac. Odczekawszy, aż podjedzie do wejścia, szybko znalazł się przy drzwiach i wyszedł z sali. Kiedy szedł, wiszące mu w piersiach prawe płaco podchwyciło rytm jego kroków i zaczęło się lekko obijać o żebra. idąc dalej równym tempem, niepostrzeżenie opuścił budynek, a potem wsiadł do czekającej na niego ciężarówki. Mimo ulgi, jaka go ogarnęła, w niewytłumaczalny sposób czuł się urażony faktem, że nikt nie zauważył jego ucieczki.
— Nie zrozum mnie źle — powiedział Parma, rozsiewając w kabinie odór piwa. — Jak wszyscy lubię się rozerwać, zwłaszcza w takiej zapadłej dziurze, ale czy przypadkiem nie powinieneś leżeć w łóżku?
— Jedźmy już — ponaglił go Carewe, spoglądając niespokojnie na drzwi szpitala.
— No dobrze, Willy, ale to mi się nie podoba — oznajmił Parma raptownie puszczając sprzęgło, aż koła zawirowały w miejscu wzbijając kurz, a potem ciężarówka ruszyła przez plac z piskiem i zgrzytem podwozia i karoserii, protestujących przeciwko takiemu traktowaniu. — I powiem ci od razu, że nie jest to wymarzony samochód do ucieczki.
— Ujdzie.
Ciekawe rozejrzał się uważnie dookoła, szukając jakichś oznak zainteresowania jego niezwykłym odjazdem. Ale w prażonej słońcem bazie panowała ciemność i widać było jedynie dwóch mężczyzn w niebieskich uniformach Współnarodów, bijących się w cieniu markizy. Całkiem możliwe, że to ci sami których widział poprzedniego ranka dokładnie w tym samym miejscu. Żaden z nich nawet się nie obejrzał za ciężarówką, która minęła ich wlokąc za sobą wir pyłu i suchych liści.
Читать дальше