W Kanadzie, w prowincji Quebec, w mieście Montrealu mieszkał właściciel przedsiębiorstwa okrętowego Robert Hortvan, którego statki przewoziły ładunki i pasażerów po Rzece Świętego Wawrzyńca. Hortvan miał dwóch synów. Starszy nazywał się Abraham, młodszy Edward. Bracia byli całkowicie do siebie niepodobni. Młodszy, Edward, był dobrym synem, dobrym człowiekiem i wybitnie utalentowanym muzykiem.
Starszy, Abraham, prowadził lekkomyślny tryb życia. A ponieważ ojciec był wielkim skąpcem, Abraham pewnego razu wykradł pieniądze z ojcowskiego biurka. Mało tego. Kiedy kradzież została ujawniona, zwalił winę na brata. Jednak ojciec nie uwierzył Abrahamowi, który zresztą po pijanemu przyznał się do wszystkiego. A więc ojciec wydziedziczył go, zapisując cały majątek młodszemu synowi. Wkrótce starzec umarł ze zgryzoty i jak się zdaje wskutek otłuszczenia serca. Edward stał się bogatym spadkobiercą. W tym czasie ukończył konserwatorium i przygotowywał się do koncertów w Europie. Z dobrego serca oddał znaczną część spadku bratu. Lecz ten przehulał wszystko i znów został bez pieniędzy. Wówczas Abraham ułożył plan zdobycia całego majątku brata.
Otrzymawszy dzięki szantażowi kilka tysięcy dolarów od pewnego bankiera w Montrealu, puścił pieniądze w ruch. Przekupił lekarzy, kilku urzędników sądowych i uzyskał to, że Edward został uznany za chorego umysłowo, a Abrahama wyznaczono jego opiekunem. Nieszczęśliwego muzyka zamknięto w szpitalu dla wariatów, a Abraham, zagarnąwszy majątek brata, wrócił do hulaszczego trybu życia. Ale wkrótce powinęła mu się noga. Nie umiał rozliczyć się przed radą opiekuńczą. A nie udało mu się dlatego, że w związku z wyborami do parlamentu znaleźli się w radzie nowi ludzie, z którymi nie zdołał ubić targu. Abrahamowi groziło ujawnienie jego wszystkich machinacji. Na dobitkę w szpitalu dla umysłowo chorych zaczął pracować nowy lekarz — który nie brał łapówek. Lekarz ten, po zbadaniu Edwarda, stwierdził, iż jest on zdrowy. Wówczas Abraham postanowił przenieść brata gdzieś dalej, aż sprawa ucichnie. Doszedł do porozumienia z pewnym lekarzem, który miał prywatne sanatorium na Wyspach Kanaryjskich. Podczas podróży rozpętała się burza i zagnała ich na Wyspę Zaginionych Okrętów. Tylko trzy osoby zdołały uratować się w łodzi: Abraham, Edward i sanitariusz, który wkrótce zginął — zapewne Slayton pomógł mu rozstać się z tym padołem. Abraham pozostawił brata na Nowej Wyspie, gdzie się pierwotnie znaleźli, sam zaś przedostał się w nocy na łodzi na Wyspę Zaginionych Okrętów i oświadczył jej mieszkańcom, że tylko on sam ocalał. Edward, pozbawiony łodzi, nie mógł dotrzeć do wielkiej wyspy. Lecz Abraham widocznie odwiedzał go od czasu do czasu, by sprawdzić, co się z nim dzieje.
— A dlaczego nie zabił go? — zapytał Huttling.
— Testament został sporządzony w taki sposób, że na wypadek śmierci Edwarda cały majątek przechodził na własność uniwersytetu, w którym Edward studiował. Więc Slayton postanowił uczynić tak: zatrzymać brata na Nowej Wyspie do czasu, aż całkowicie zdziczeje. Wówczas choroba psychiczna Edwarda nie budziłaby wątpliwości. Oto dlaczego Slayton nigdy nie organizował wycieczek na Nową Wyspę. Zebrawszy ogromne bogactwa, znacznie przewyższające majątek brata, Abraham pozostawił Edwarda na łasce losu…
Tylko jednej rzeczy nie udało mi się ustalić: czy Edward jeszcze żyje. Teraz już znamy prawdę i możemy uratować tego nieszczęśliwca. Czy warto było w imię tego zajrzeć do cudzego biurka?
— Przecież pan nie wiedział, co pan tam znajdzie — odparł Huttling.
— Nie potrzeba mi cudzej własności, jestem człowiekiem bezinteresownym. Muszę teraz tylko złapać Slaytona. A to nie jest trudna rzecz. Już go znalazłem po żmudnych poszukiwaniach.
— Znalazł pan? Naprawdę?! — zawołali słuchacze.
— Tak, znalazłem, z narażeniem własnego życia — odpowiedział skromnie Simpkins.
W tym samym czasie kiedy Simpkins śledził Slaytona, usiłując w miarę możności schwytać go bez przelewu krwi, Thompson ze swymi asystentami i Lüders przeprowadzali dokładne badania Morza Sargassowego. Zorganizowali kilka wypraw podwodnych opuszczając się na dno morza w skafandrach nurków.
Udało im się uzyskać dość dokładne dane o Wyspie Zaginionych Okrętów. Lüders z zapałem pracował nad wykresem i pewnego razu, gdy wszyscy siedzieli przy wieczornej herbacie, zjawił się z wielkim arkuszem.
— Proszę popatrzeć — rzekł, uroczyście rozwijając rulon. — Wyspa Zaginionych Okrętów znajduje się na podwodnym ściętym wierzchołku góry pochodzenia wulkanicznego. Dokoła wyspy — u stóp góry — głębokość sięga tysiąca pięciuset metrów, a od wierzchołka góry do powierzchni oceanu jest zaledwie sto metrów. Całą tę przestrzeń wypełniają zatopione okręty, tworząc jak gdyby piramidę.
— Pomnik nad grobem — rzekł Huttling.
— Tak, pomnik tysięcy ofiar morza. Lecz ta piramida, jak się okazało, jest jednocześnie miastem zamieszkałym przez podwodnych mieszkańców.
— Jak to, więc są jeszcze podwodni mieszkańcy wyspy? — spytała Vivian.
— Małże, sepie, ośmiornice. Wątpię, czy na kuli ziemskiej znalazłoby się inne tak wielkie skupisko tych stworzeń. Można zrozumieć dlaczego. Na wpół zniszczone statki stały się niezwykle wygodnymi mieszkaniami dla ośmiornic. Wpełzają przez dziury i wyglądają przez otwory iluminatorów czekając na zdobycz.
— Ale spuszczać się na dno w takim miejscu — powiedziała Vivian — to rzecz niebezpieczna!
— Jeszcze by! Trzeba poprzestać na wyprawach podwodnych do miejsc otwartych i trzymać się blisko jeden drugiego. Ale za to jakie się widzi ciekawe obrazy! Niedawno byliśmy świadkami niezwykłego widowiska. Ośmiornica schwytała kraba i zaczęła się nim bawić. Krab stawiał opór, usiłował wyzwolić się z chwytliwych macek, lecz szybko opadł z sił. A ośmiornica długo jeszcze bawiła się wywijając nim w różne strony. Czasami puszczała swą ofiarę i natychmiast chwytała znów.
Nie zbadaliśmy tylko jeszcze głębokowodnej części wyspy. Stwierdziliśmy między innymi, że im głębiej, tym prąd morski jest silniejszy. Widocznie właśnie ten prąd przyprowadza uszkodzone statki do Wyspy Zaginionych Okrętów. Chcemy jutro zająć się zbadaniem tego prądu. Niech się pan wybierze z nami, panie Huttling, pan jeszcze nie opuszczał się na dno morza — zaproponował Lüders.
Vivian z obawą spojrzała na męża. Thompson pochwycił to spojrzenie i rzekł:
— Proszę się nie obawiać, tam nie ma ośmiornic. Opuścimy się wprost z „Napastnika” na otwartym miejscu w strojach nurków. Posiadają one zasobniki z zapasem sprężonego powietrza. Poza tym mamy liny, przy których użyciu można nas w każdej chwili wyciągnąć na powierzchnię, nie ma więc żadnego niebezpieczeństwa.
— Nie ma żadnego niebezpieczeństwa? Wobec tego idę z panami — oświadczyła zdecydowanie Vivian. Thompson był trochę zakłopotany nieoczekiwanym obrotem sprawy. Lecz znał już charakter Vivian i nie spierał się. Huttlingowi również nie udało się przekonać Vivian.
— Przecież pani nie da sobie rady ze skafandrem — wtrącił Lüders. — Czy pani wie, że on waży na powietrzu dwieście kilogramów?
— Lecz w wodzie będzie znacznie lżejszy! — odrzekła Vivian. — Jestem bardzo silna. Proszę się o mnie nie martwić.
Nazajutrz wczesnym rankiem Huttlingowie, Lüders, Thompson i jego asystenci przebrali się w stroje nurków.
Za każdym razem przed zanurzeniem Thompson wyjaśniał marynarzom na statku i nurkom znaczenie sygnałów.
Читать дальше