HaoSzen dawno już stracił zdolność rozumowania. Umiał tylko słuchać rozkazów. Kapitan Slayton żąda. Więc trzeba wykonać rozkaz. Otworzył zasuwę. W tej samej chwili nadszedł Flores. I wrogowie nieoczekiwanie spotkali się we drzwiach. Slayton wepchnął Floresa do kajuty.
Wywiązała się między nimi walka. Przypadkowo Slayton namacał jedwabny szalik, który rozwiązał się Floresowi. Chwycił za szalik i ścisnął przeciwnikowi gardło. Zanim się Flores opamiętał, Slayton wybiegł i zamknął drzwi na zasuwę. Następnie podszedł do Chińczyka, podniósł go do góry i potrząsając mocno, syknął:
— To ma być warta? Przestępca omal nie uciekł. Chodź ze mną.
Chińczyk oprzytomniał i uradowany, że wyszedł cało z opresji, powlókł się za Slaytonem.
W ten sposób Slayton został znów gubernatorem wyspy. A kiedy zjawił się „Napastnik”, posłał Bocco jako parlamentariusza.
Starzec, opowiedziawszy o tych nowinach, spojrzał z lękiem na wyspę i rzekł:
— Ale zagadałem się — i nagle przybrał postawę osoby oficjalnej, oświadczając poważnie: — Gubernator Wyspy Zaginionych Okrętów kazał mi się dowiedzieć, kim jesteście i po co przyjechaliście do nas?
Huttling zamyślił się, a potem kładąc rękę na ramieniu Bocco rzekł:
— Wie pan co, Bocco, niech pan nie rozmawia ze mną takim tonem. Pogadajmy jak starzy przyjaciele. Nie spodziewaliśmy się, że znów zastaniemy tu Slaytona. Wie pan o tym, że rozstaliśmy się z nim niezbyt przyjaźnie. Ale nie żywimy żadnych złych zamiarów wobec mieszkańców wyspy. Przyjechaliśmy tu wraz z moją żoną i profesorem Thompsonem, by zbadać Morze Sargassowe. Przy sposobności postanowiliśmy odwiedzić pana. A skoro już przyjechaliśmy, to odwiedzimy wyspę bez względu na to, czy Slayton zgodzi się, czy nie. Żeby jednak nie sprawiać panu kłopotu pertraktacjami ze Slaytonem, wyślemy mu depeszę drogą radiową. Przecież na wyspie znajduje się odbiornik.
Depesza brzmiała następująco:
Huttlingowie, Simpkins i profesor Thompson chcieliby odwiedzić wyspę. Zasygnalizujcie zgodę białą flagą.
Huttling.
Depesza została widocznie odebrana, wkrótce bowiem rozległ się od strony rezydencji wystrzał karabinowy. Kula trafiła w szalupę i uszkodziła skraj burty.
— Krótko i jasno! — rzekł Huttling. — Wobec tego możemy się nie krępować. Dla uniknięcia rozlewu krwi wyślijmy jeszcze jedną depeszę. A ty, Vivian, zejdź na wszelki wypadek do kajuty.
„Jeżeli natychmiast nie wyrazicie zgody, każę zbombardować wyspę” — brzmiał tekst drugiej depeszy. Odpowiedzią był drugi wystrzał z wyspy.
Huttling chciał już wydać rozkaz strzelania, lecz Thompson zaproponował, by odłożyć działania wojenne do rana.
— Teraz jest już za ciemno, może lepiej będzie poczekać do rana. Wyspa nam nie ucieknie — poparł go kapitan Murray.
Huttling zgodził się. Na pokładzie została straż złożona z kilku marynarzy. Huttling zszedł do kajuty ogólnej. Kapitan Murray, Simpkins, Thompson i Bocco poszli za nim.
Vivian nalewała herbatę. Wszyscy usiedli, Bocco — na brzeżku krzesła. Niezwykłe otoczenie i nowi ludzie wprawiali go w zakłopotanie. Pił gorącą herbatę, parzył sobie usta, czerwieniał i chrząkał.
— A jednak… źle się stało — powiedział zasępiwszy się nagle.
— Co mianowicie? — spytała Vivian.
— No właśnie to: zacznie się strzelanina. Co dobrego z tego wyniknie? Ilu ludzi można skrzywdzić!
— Więc co robić, Bocco? — spytał zdziwiony Huttling. — Przecież sam pan widział, że Slayton nie przyjął naszych pokojowych propozycji.
— Co robić? Właśnie myślę o tym, co robić. A do zrobienia jest tylko jedno. Muszę wrócić na wyspę i szepnąć na ucho naszym wyspiarzom: nie słuchajcie kapitana Slaytona, nie strzelajcie. Proszę powiedzieć pańskim marynarzom, żeby spuścili mnie na wodę… żegnajcie, dziękuję za herbatę!
Tej nocy na „Napastniku” nikt nie spał. Huttling chodził po pokładzie, wsłuchując się w ciszę nocy. Co będzie z Bocco? Czy wyspiarze posłuchają go? Czasami zdawało mu się, że słyszy stłumiony szum głosów, skrzypienie desek na wpół przegniłych pokładów. A może to wiatr wiejący przed świtem szumi wśród złamanych rei i masztów, szarpie strzępy żagli, kołysze statkami, a one skrzypią i jęczą jak starzy ludzie we śnie, skarżący się na swe dolegliwości? Gdyby przynajmniej była widna księżycowa noc! Jak dręczy ta ciemność!
Na godzinę przed wschodem słońca znów rozległ się hałas na wyspie. Teraz nie było wątpliwości. Coś się tam działo. Wyraźnie słychać było głosy; kilku ludzi z latarniami w ręku przebiegło przez wyspę i wróciło powoli do rezydencji gubernatora.
„Czyżby biedny Bocco zginął?” — myślał zdenerwowany Huttling.
Na chwilę przed wschodem słońca wszyscy pasażerowie „Napastnika” wyszli na pokład. A kiedy słońce wzeszło, wydarł się z wszystkich piersi okrzyk zdumienia — na wysokim maszcie przed rezydencją gubernatora powiewała wielka biała flaga.
— Kapitan Slayton skapitulował! — zawołał Huttling.
— Popatrzcie, tam stoi Bocco — pokazała Vivian.
Bocco, drepcząc na starych nogach, kłaniał im się, wymachiwał ręką i z daleka wołał przez tubę:
— Możecie zejść na wyspę. Kapitan zgodził się.
Spuszczono szybko szalupę, w której zajęli miejsca Huttlingowie, Thompson wraz z asystentami — Tammem i Mullerem, Simpkins oraz czterej marynarze.
Bocco powitał przybyłych niskim ukłonem.
— Kapitan zaprasza państwa do swej rezydencji.
— Nic się panu nie stało, Bocco? Martwiliśmy się o pana! — rzekła Vivian ściskając jego dłoń.
— Co u was na wyspie zaszło tej nocy? — spytał Huttling.
Bocco uśmiechnął się tajemniczo i powtórzył:
— Gubernator zaprasza państwa do siebie. Sam wszystko wyjaśni.
Z głębokim wzruszeniem stanęła Vivian po raz drugi na Wyspie Zaginionych Okrętów. Szła po chwiejnych mostkach przerzuconych między statkami, przypominając sobie, że szli tak samo podczas swego pierwszego pobytu. Lecz wtedy byli ofiarami katastrofy, bezbronnymi jeńcami zmierzającymi na spotkanie nieznanej przyszłości. Obecnie znajdowali się pod ochroną „Napastnika”.
Huttling poprosił Vivian, by powróciła na statek.
— Kto wie, może Slayton zastawia na nas pułapkę?
Lecz Bocco uspokoił go:
— Nie ma się czego obawiać, nic państwu nie grozi.
Ruszyli naprzód. Huttling udzielał wyjaśnień Thompsonowi, opowiadając o różnych wydarzeniach z czasów pierwszego pobytu na wyspie. Znaleźli się wreszcie przed rezydencją gubernatora. Widać było, że czekano już na nich.
Murzyn błysnął białymi zębami w szerokim uśmiechu.
— Oto jeden z byłych kandydatów do ręki Vivian — przedstawił go Huttling z uśmiechem.
— Gubernator prosi do siebie — powiedział Murzyn.
Dobrze znanymi schodami zeszli na dół i znaleźli się w gabinecie gubernatora, który stał przy biurku i powitał ich przyjaznym skinieniem głowy.
— Serdecznie witam państwa.
— Flores! — zawołała zdumiona Vivian.
— Do usług — rzekł Flores ściskając ręce gości. — Proszę mi wybaczyć mój wygląd.
Miał siną twarz, spuchniętą szyję, a na skroni dużą szramę, z której sączyła się krew.
— Pan jest ranny? — spytała Vivian. — Może zrobić panu opatrunek?
— Nie, dziękuję pani — odparł Flores przykładając chusteczkę do skroni. — Zwykłe zadraśnięcie.
— Proszę nas nie dręczyć, Flores, niech nam pan powie, gdzie jest Slayton? Czy żyje?… — zapytał niecierpliwie Simpkins.
Читать дальше