Dopiero teraz zauważyłem, że Leoncja zmieniała się zewnętrznie wolniej niż jej mąż, ale wewnętrznie dojrzewała o wiele szybciej, niż mi się dotąd zdawało.
Havig milczał. Wiedziałem, że jego rana już się zagoiła. Pozostała blizna, to oczywiste, ale niezaogniona. Tak się dzieje z wszystkimi ranami w zdrowych ciałach i umysłach.
— Cóż… — Postanowiłem zmienić ten ponury nastrój. — Zjednoczyłeś podobnych sobie ludzi, zwyciężyłeś zło, zaprowadziłeś dobro. Nigdy nie sądziłem, że w moim domu będę gościł króla i królową.
— Co? — Havig zamrugał ze zdziwienia. — Nie jesteśmy parą królewską.
— Jak to? Przecież rządzicie całą przyszłością, prawda?
— Nie. Robiliśmy to przez chwilę, bo ktoś musiał. Ale współpracowaliśmy z najmądrzejszymi ludźmi, jakich mogliśmy znaleźć — i nie tylko z podróżującymi w czasie. Chcieliśmy, żeby to trwało jak najkrócej… I jak tylko było to możliwe, zmieniliśmy strukturę wojskową w system republikański… a teraz w coś na kształt zwykłej gildii.
Leoncja poprawiała palenisko pogrzebaczem. Ogień wesoło iskrzył i odbijał się w jej oczach.
— Czyli spełniliśmy nasze marzenie — powiedziała.
— Nie rozumiem — stwierdziłem po raz kolejny dzisiejszego dnia.
Havig zastanawiał się długo nad tym, co powiedzieć.
— Doktorze, kiedy teraz się z tobą pożegnamy, już nigdy nas nie zobaczysz.
Usiadłem z wrażenia. Drobinki kurzu wiszące w powietrzu odbijały się w promieniach zachodzącego słońca.
Leoncja zarzuciła mi ręce na szyję i pocałowała mnie w policzek. Jej włosy pachniały dymem palonego w kominku drewna.
— Ależ nie, doktorze! — powiedziała. — Nie dlatego, że zaraz umrzesz.
— Nie dlatego…
— Aha! — Havig wreszcie zrozumiał. — Mówiłeś, że nie chcesz znać daty wyrytej na twoim grobie. I z pewnością ci tego nie ujawnimy. Wystarczy, byś wiedział, że masz jeszcze sporo czasu przed sobą. Mówiłem o tym, że Leoncja i ja opuścimy Ziemię. I wątpię, byśmy kiedyś wrócili.
* * *
— Po co istnieją podróżnicy w czasie? — spytał, kiedy przeszliśmy do konkretów.
— No… właśnie — zająknąłem się.
— Żeby kontrolować historię? Garstka ludzi nie jest w stanie tego dokonać. Wallis w to wierzył, ale ty już nie. Jestem pewien. A ja nawet nie sądzę, żeby powinni to robić.
— Cóż… jest jeszcze archeologia, historia, nauka…
— Zgoda. Wiedzy nigdy nie za dużo. Tylko nikt nie powinien znać swojego przeznaczenia, bo to zabija nadzieję. Uczenie się jest przeżyciem estetycznym i może ekstatycznym, ale to wszystko. Inaczej staniemy się samolubni. Nie sądzisz, doktorze, że wiedzę powinno się wykorzystywać?
— Zależy w jakim celu, Jack. Zależy od efektu końcowego.
Leoncja siedziała obok niego w świetle migającego ognia z kominka i żółtawego światła lampki stołowej.
— Dla nas — powiedziała — efekt końcowy oznacza podróż do gwiazd. Dopiero tam podróże w czasie do czegoś się naprawdę przydają.
Havig się uśmiechnął. Zachowywał się powściągliwie, ale czułem jego entuzjazm.
— Jak sądzisz, dlaczego zdecydowaliśmy się na fazę drugą i budowę całego kompleksu, który nazywamy Polaris? Mówiłem ci już, że nie mamy zamiaru rządzić światem. Stworzyliśmy Polaris w celu prowadzenia badań i rozwoju. Jego rola się skończy wraz z zakończeniem budowy pierwszych statków kosmicznych.
— One powstaną — dodała Leoncja. — Widzieliśmy to.
W Havigu pojawiła się pasja. Pochylił się do przodu, ściskając szklankę, o której chyba zapomniał.
— Jeszcze nie rozumiem szczegółów naukowych ani inżynieryjnych. Między innymi dlatego musimy powrócić do przyszłości. Fizycy mówią o matematycznych tożsamościach między podróżami w czasie a podróżami z szybkością większą od prędkości światła. Uważają, że można stworzyć teorię, która to wszystko wyjaśni. I może kiedyś naprawdę im się to uda. Wiem, że w Polaris tego nie dokonają. Może jednak w odległej przyszłości Ziemi lub gdzieś na innej planecie… W ostateczności to nie ma znaczenia. Jeżeli my będziemy stanowić załogę, statki mogą się poruszać wolniej niż światło. Rozumiesz. Ich podróż może trwać całe wieki. Dla nas, przenoszących się w przyszłość w trakcie lotu, będą to minuty czy godziny. Nasze dzieci nie będą tego potrafiły, ale przynajmniej już tam się urodzą. Otworzymy przed ludzkością drogę do nieskończoności.
Gapiłem się w okno, ale widok gwiazd zasłaniały odbijające się płomienie z kominka.
— Rozumiem — odezwałem się wreszcie. — Wielka, szczytna wizja. To pewne.
— Ale konieczna — odparł Havig. — A bez nas, i koniec końców bez naszych wrogów, byłoby to niemożliwe. W swoim szczytowym okresie Federacja Mauraiów mogłaby zebrać odpowiednie środki do wznowienia lotów kosmicznych, ale tego nie uczyniła. Ich zakaz używania pewnych źródeł energii był bardzo potrzebny na początku i stał się podstawą odbudowy planety. Potem jednak to zamieniło się w fetysz, jak wiele dobrych pomysłów w historii… i tak kultura nie miała szans na ruszenie w kosmos.
— Myśmy to zrobili pierwsi — wtrąciła Leoncja. — Władcy Gwiazd są naszymi ludźmi.
— A także tymi, którzy ożywili Ziemię — dodał Havig. — Jak szybko gnuśnieje i popada w stagnację cywilizacja zapatrzona tylko w siebie? Jak szybko zacznie się usztywniać, zmieniać w system kastowy, biednieć i dziczeć? Nie można skupiać się tylko na myśleniu, jeżeli nie ma się o czym myśleć. A taki bodziec musi przyjść z zewnątrz, prawda? Wszechświat jest nieskończenie większy niż dowolny umysł.
— O ile rozumiem — powiedziałem, starając się ukryć zazdrość — to przyszła cywilizacja ucieszy się z przybycia gwiezdnych podróżników.
— Oczywiście! Bardziej z ich idei i myśli niż z towarów, które mogliby ofiarować. Idee, sztuka, doświadczenia i wizje zrodzone na tysiącach światów pomiędzy tysiącami różnych gatunków istot. Ziemia wnosi swój wkład w tę społeczność. Ma własnych mistyków i filozofów. Oni myślą — i czują, szukają sensu, zadają niepokojące pytania. — Havig zaczął mówić podniesionym głosem. — Nie wiesz, dokąd nas zaprowadzi ta komunia z nimi. Może do jakiegoś wyższego stanu dusz? Ale wierzę, że to będzie coś dobrego, i w tym właśnie celu myśmy się urodzili jako podróżnicy w czasie.
Leoncja postanowiła nas sprowadzić nieco na ziemię.
— Głównie chodzi nam o więcej frajdy z życia. Jack, zejdź nieco ze swoich proroczych wizji i zajmij się drinkiem.
— Oboje chcecie więc znaleźć się wśród pionierów — stwierdziłem niechętnie.
— Zasłużyliśmy na to prawo — powiedziała.
— Mhm. Wybaczcie pytanie. W końcu to nie mój interes, ale skoro dzieci nie odziedziczą po was tych zdolności…
— Może znajdziemy jakąś Nową Ziemię, żeby tam je wychować. Nie jesteśmy jeszcze za starzy… — Zerknęła na męża. — A może będziemy podróżować w kosmosie aż do śmierci. To też jest dobry cel w życiu.
Zapadła cisza. Zegar na gzymsie kominka zatykał głośniej, bo wiatr za oknem nagle przycichł.
Zabrzęczał dzwonek u drzwi. Wstałem, żeby otworzyć. Trzy małe postacie stały na progu. Klown, astronauta i niedźwiadek wyciągali papierowe torebki, wołając zwyczajowe: „Cukierek albo psikus!”.
* * *
Minął rok od czasu, kiedy pożegnałem się z Jackiem Havigiem i Leoncją. Często o nich myślę. Oczywiście z reguły zajęty jestem zwykłymi codziennymi sprawami, jednak wykrajam sobie godzinkę, żeby ich powspominać.
Читать дальше