Stanisław Lem - Pokój na Ziemi

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Pokój na Ziemi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Kraków, Год выпуска: 1999, Издательство: Wydawnictwo Literackie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pokój na Ziemi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pokój na Ziemi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Rzecz dzieje się w nieodległej przyszłości, kiedy ziemskie mocarstwa postanowiły wyekspediować swe arsenały i fabryki nowej broni na Księżyc, aby tam ewoluowały samopas, pozostawiając Ziemię w stanie pokoju i dobrobytu. Lęk przed tymi, co się na Księżycu z tych arsenałów urodziło, popycha jednak organizacje międzynarodowe do wysłania na Księżyc Ijona Tichego w supertajnej misji, aby dowiedział się, co na bezludnym globie zaszło. Bohaterowi zdarza się tam osobliwy przypadek: rozcięcie wielkiego spoidła łączącego półkule mózgowe, co sprawa, że staje się psychicznie rozdwojony sam dla siebie i dla otoczenia intrygującą zagadką, a zarazem nosicielem tajemnicy, której nie jest świadom, ale na którą dybią wszystkie ziemskie wywiady. Książka fascynująca zarówno z uwagi na sensacyjną akcję, jak na intelektualną zawartość i prognozy dotyczące przyszłości człowieka.

Pokój na Ziemi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pokój na Ziemi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Podobno będą kłamać, skoro pan przedtem powiedział, że ułożyli już sobie diagnozę z góry…

— Na to wygląda. Nie jestem wszechwiedzący. W każdym razie siłą brać się do pana nie mogą.

— Jak to? Shapiro mówił…

— O tych napadach? Były aranżowane, panie Tichy. Owszem. Ale były tak aranżowane, żeby pan przy tym życia nie stracił, bo wtedy nikt by z tego nic nie miał.

— Kto to robił?

— Różne strony w różnych zamiarach. Najpierw, powiedzmy, spontanicznie i po to, żeby pana mieć, a później, kiedy te próby zostały skontrowane, po to, żeby pana trochę przycisnąć, postraszyć, rozmiękczyć, żebyś pan się rzucił w serdeczne objęcia Shapiry.

— Czekajże, Gramer… więc chciano mnie postraszyć czy nie chciano?

— Zbyt pomału pan myśli. Najpierw ktoś, owszem, chciał, ale się nie udało, a potem zorientowano się w Agencji, że nie trzeba czekać, aż ktoś znów spróbuje. Agencja — to znaczy pion wykonawczy tak zwanej Osłony Misji, urządziła parę małych przedstawień na pańską intencję.

— Niby Agencja najpierw mnie chroniła, a potem napadała? Tak? Najpierw to było autentyczne, a potem wyreżyserowane?

— Właśnie.

— No dobrze. Dajmy na to, że jednak dam się zbadać. Co z tego wyniknie?

— Brydż albo poker.

— Nie rozumiem.

— Zacznie się swego rodzaju rozgrywka. Licytacja. Przewidzieć można tylko sam początek, reszty nie. To, że na Księżycu nie idzie wszystko tak, jak miało iść, jest już jasne. Pozostała alternatywa: czy powstaje tam zagrożenie Ziemi czy nie powstaje? Wszystko wskazuje dotąd na to, że żadnego zagrożenia nie ma i że go nie będzie przez najbliższych paręset lat, w bardzo ostrożnym oszacowaniu. Być może przez tysiące, nawet miliony lat, ale polityki na taki dystans przecież się nie uprawia. Do trzytysięcznego roku można w każdym razie spać spokojnie. Ale kto wtedy będzie chciał spokojnie spać? Nieszkodliwy Księżyc jest właśnie też potrzebny innym grupom nacisku.

— Żeby co robić?

— Żeby oświadczyć: żadne państwo nie ma już tam żadnych arsenałów, nie ma nic, cały projekt księżycowy rozleciał się, genewskie układy straciły wszelki sens, wszelką moc, trzeba wrócić do Clausewitza.

— Ale z tego wynika, Gramer, że tak czy owak źle się wszystko skończy? Jeżeli grozi inwazja, trzeba się zbroić przeciw Księżycowi, a jeżeli nie grozi, trzeba się zbroić po staremu, po ziemsku, tak?

— Owszem. Już jesteś pan uświadomiony. Tak wygląda bilans.

— To mi ładny bilans. Toż w takim razie cała tajemnica schowana w mojej głowie jest funta kłaków niewarta…

— Tu się pan myli. Podług tego, co oznajmią jako wynik badań pańskiej osoby, będzie można ułożyć rozmaite wzory.

— Jakie wzory?

— Według naszej komputerowej symulacji, co najmniej ze dwadzieścia różnych, bo to będzie zależało od wyniku badań, nie rzeczywistego wyniku, ale tego, co ogłoszą jako wynik.

— I pan tego nie wie?

— Nie, bo oni sami też jeszcze nie wiedzą. Ekipa Shapiry też nie jest jednolita. Tam też są reprezentowane sprzeczne interesy. To nie jest tak, Tichy, że oni ogłoszą stuprocentowe czyste kłamstwo. Nie dadzą rady, przecież mogliby to zrobić tylko, gdyby stanowili absolutnie murowaną, pewną konspirację zwyczajnych płatnych fałszerzy, ale przecież tak nie jest. Oni nawet nie mogą wykluczyć z góry ewentualności, że pan, w toku badań, niczego się nie dowie o tym, co zawiera pański prawy mózg, a mimo to pan się naraz włączy do pokera.

— Jak?

— Nie bądź pan dzieckiem. Jak to, nie może pan potem napisać do „New York Times” albo do „Zurcher”, albo gdzie pan chce, że oni ogłosili podmalowaną diagnozę? Że coś dosztukowali albo fałszywie zinterpretowali? Wtedy zrobiłby się porządny skandal. Wystarczy, aby pan tylko zakwestionował ich diagnozę, zaraz znajdą się wybitni fachowcy, co staną przy panu murem, żądając nowych badań, kontrolnych. Wtedy już sam diabeł się na tym nie wyzna.

— Skoro pan to tak dobrze widzi, to czemu nie widzą tego tak samo faceci Shapiry?

— A co oni mogą w powstałej sytuacji robić innego, niż namawiać pana do poddania się auskultacjom? Wszyscy, chociaż na różnych pozycjach, tkwią w sytuacji przymusowej.

— A gdyby mnie zabito?

— Też bardzo niedobrze. Nawet gdyby pan popełnił autentycznie samobójstwo, podejrzenia, żeś pan został zamordowany, rozlecą się po całym świecie.

— Nie wierzę, żeby nie można było powtórzyć tego, co mi się udało na Księżycu. Shapiro wprawdzie mówił, że już próbowali i nic stąd nie wyszło, ale mogą ponawiać przecież takie wyprawy.

— Tak, pewno że mogą, ale i to jest labirynt. Pan się dziwi?

Tichy, zostało nam już niewiele czasu. Powstał kompletny pat w światowej skali, nie ma żadnych ruchów gwarantujących zachowanie pokoju, są tylko różne rodzaje ryzyka.

— A co pan mi radzi jako mój anioł stróż?

— Radzę panu nie słuchać niczyich rad. Moich też nie musi pan brać pod uwagę. Reprezentuję określone interesy, nie ukrywani tego, nie przysłał mnie do pana ani sam Pan Bóg, ani Opatrzność, tylko strona, której na wznowieniu zbrojeń nie zależy.

— Powiedzmy. I cóż mam uczynić wedle zaleceń tej strony?

— Na razie nic. Nic, zupełnie. Niech pan tu siedzi. Niech pan nie telefonuje do Shapiry. Niech się pan widuje z tym starym wariatem Gramerem w ciągu najbliższych paru tygodni, a może dni tylko, zobaczy się, co dalej.

— Dlaczego mam panu wierzyć?

— Powiedziałem, że wcale nie musi mi pan wierzyć, przedstawiłem panu tylko ogólną sytuację w zarysie. Jedyna rzecz, jaką się zrobiło, to wyłączenie głównego stanowego transformatora na godzinkę, a teraz zabiorę moje elektroniczne łachy i pójdę spać, bo przecież jestem milionerem w depresji, nie wie pan? Do widzenia, Jonatanie.

— Do widzenia, Adelajdo — odparłem. Gramer poraczkował ku drzwiom, uchylił je, ktoś tam stał w korytarzu, zdawało mi się, że dał mu jakiś znak. Gramer wstał i wychodząc, zamknął za sobą drzwi cicho, a ja siedziałem z mrowiącymi nogami, aż znów zapłonęło światło.

Zgasiłem je i położyłem się na łóżku. Tam, gdzie siedział przedtem Gramer, leżało coś błyszczącego, jak przypłaszczony pierścionek. Obejrzałem to z bliska. W środku tkwiła malutka skręcona karteczka papieru. Rozwinąłem ją.,W razie czego” — głosiły krzywo, jakby w pośpiechu wypisane litery. Odłożyłem zmięty papierek i spróbowałem wsadzić na palec obrączkę. Była szara, o słabym metalicznym połysku, dziwnie ciężka, chyba ołowiana? Z jednej strony wybrzuszona w rodzaj fasolki z małym otworkiem, jak od nakłucia ostrą igłą. Nie mieściła mi się na żadnym palcu prócz małego. Nie wiem czemu ta obrączka niepokoiła mnie bardziej niż obie wizyty. Do czego mogła służyć? Spróbowałem zarysować nią szybę okna, lecz nie zostawiła na szkle śladu. W końcu polizałem ją nawet. Była jakby słona.

Włożyć na palec czy nie włożyć? W końcu włożyłem, nie bez trudu, i spojrzałem na zegarek. Minęła północ, sen jednak nie nadchodził. Doprawdy nie wiedziałem już, którym z kłopotów zająć myśli w pierwszej kolejności. Niepokoiło mnie nawet to, że lewa ręka i noga tak spokojnie się zachowują, i w półśnie wydawała mi się już ich bierność następną zasadzką, tym razem nastawioną na mnie od środka. Jak to nieraz bywa, śniło mi się, że nie mogę zasnąć, albo też, zasnąwszy, sądziłem, że czuwam. Przez niewiadomy czas usiłowałem rozeznać się w tym, czy śpię czy nie śpię i wielce mozoliłem się nad owym pytaniem, aż zrobiło się nieco jaśniej. Świta, pomyślałem, skoro tak, to jednak udało mi się przespać kilka godzin, lecz blask nie szedł od strony zasłoniętego okna. Sączył się przez szparę drzwi wychodzących na korytarz, był jednak zdumiewająco silny, jakby tuż przy podłodze ktoś potężny reflektor skierował na próg mego pokoju, więc usiadłem na łóżku. Coś wsączało się po podłodze, nie była to woda, lecz jakby rtęć. Toczyła się maleńkimi kuleczkami po parkiecie, rozlała się w płaską kałużę, z trzech stron dotarła do małego dywanika przed moim posłaniem, a tymczasem wciąż w owym blasku idącym ze szpary pod drzwiami wciekały dalsze strużki tej dziwnej metalicznej cieczy. Już prawie cała podłoga lśniła jak cienka tafla rtęciowego lustra. Zaświeciłem lampkę na stoliku. To chyba nie była jednak rtęć, miała raczej barwę pociemniałego od starości srebra. Było jej już tyle, że dywanik poruszał się jak podmywany, a zarazem światło za drzwiami zgasło. Siedziałem pochylony, patrząc wielkimi oczami na to, co się działo z sy ropo watą, metaliczną cieczą. Rozpadała się na mikroskopijne kropelki, całymi grudami krople te sklejały się w rodzaj grzyba, a potem spuchło to niby rosnące ciasto i tężejąc podnosiło się w górę. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że to sen, rzekłem sobie, mimo jednak tak kategorycznego ustalenia nie miałem najmniejszej ochoty dotknąć bosą stopą owej rtęci, ogłupiały, a zarazem nie tyle nawet zdziwiony, co jakby pełen satysfakcji, że termin „żywe srebro” tak dobrze odpowiada owemu zjawisku. Gdyż TO istotnie poruszało się jak coś żywego, ale nie zamierzało stać się ani rośliną, ani zwierzęciem, ani już sam nie wiem jakim rodzajem monstrum, bo to przemieniało się w pusty kokon, w coraz bardziej człekokształtny pancerz, a raczej nieporządnie wykonany odlew pancerza ze sporymi dziurami, ziejący z przodu podługowatą szczeliną; kiedy, ale daleko później, usiłowałem sobie odtworzyć w pamięci ową metamorfozę, za najlepsze przybliżenie uznałem rodzaj odwróconego filmu: jakby ktoś najpierw sporządził dziwaczną odmianę zbroi, a potem poddał ją działaniu wysokiej temperatury, aby stopiła się w płynny metal, tyle że działo się to w moich oczach na odwrót. Najpierw płyn, potem wyrosłe z niego wydrążone ciało, bo to jednak nie było pancerzem, już nie lśniło, lecz matowiało i przypominało wielki manekin, rodzaj wystawowej lalki, z głową bez włosów, z twarzą bez ust i nosa, chociaż z okrągłymi otworami miast oczu, i wreszcie poczęła się z tego w moim zamęcie robić kobieta nadnaturalnej wielkości, źle mówię, pusty w środku i ziejący, bo otwarty jak szafa, posąg kobiecy, który, niech mnie diabli wezmą, wydzielał z siebie odzież, najpierw bowiem pokrył się bielą, jak bielizną, potem pojawiła się na tej bieli jasna zieleń sukni, i już uspokojony tym, że to na pewno mi się śni, wstałem z łóżka i zbliżyłem się do widziadła. Wtedy suknia z zielonej zrobiła się znów biała, przypominając szpitalny kitel, a twarz coraz dokładniej się formowała. Jednocześnie na głowie zakrył jasne włosy biały pielęgniarski czepek w otoku karminowej aksamitki. Już dość tego, postanowiłem, trzeba się zbudzić, bo zbyt idiotycznie mi się śni, ale nie chciałem dotknąć wyśnionego stworzenia. Patrząc dokoła, widziałem cały pokój w świetle lampy z nocnego stolika, biurko, zasłonę, foteliki, niezdecydowany stałem długą chwilę, aż znów popatrzyłem na zjawę. Była bardzo podobna do pielęgniarki Didy, którą nieraz widywałem w ogrodzie i u doktora Housa, lecz znacznie od niej większa i wyższa. Powiedziała: „Wejdź do mnie, to wyjdziesz stąd, weźmiesz toyotę doktora, wyjedziesz, bo brama jest otwarta, tylko ubierz się najpierw i weź pieniądze, kupisz sobie bilet i polecisz od razu do Tarantogi. No, nie stój jak bałwan, jako pielęgniarki nikt cię nie zatrzyma…” „Ale ona jest większa od ciebie…” wybełkotałem, osłupiały nie tylko od jej słów, ale od tego, że wcale nie mówiła ustami. Głos dobywał się z jej ciała, które razem z białym płaszczem rozwarło się tak, żem doprawdy mógł wejść do środka. Inna rzecz, czy należało to zrobić? Nagle zacząłem bardzo sprawnie myśleć, w końcu to chyba nie musiał być sen, skoro istniała technika molekularnej telefery styki, toż sam jej doświadczyłem, może była to rzeczywistość? Lecz w takim razie kto wie, czy nie pułapka?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pokój na Ziemi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pokój na Ziemi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż dwudziesta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż dwunasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż jedenasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Ananke
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Příběhy pilota Pirxe
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Pokój na Ziemi»

Обсуждение, отзывы о книге «Pokój na Ziemi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x