Stanisław Lem - Pokój na Ziemi

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Pokój na Ziemi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Kraków, Год выпуска: 1999, Издательство: Wydawnictwo Literackie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pokój na Ziemi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pokój na Ziemi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Rzecz dzieje się w nieodległej przyszłości, kiedy ziemskie mocarstwa postanowiły wyekspediować swe arsenały i fabryki nowej broni na Księżyc, aby tam ewoluowały samopas, pozostawiając Ziemię w stanie pokoju i dobrobytu. Lęk przed tymi, co się na Księżycu z tych arsenałów urodziło, popycha jednak organizacje międzynarodowe do wysłania na Księżyc Ijona Tichego w supertajnej misji, aby dowiedział się, co na bezludnym globie zaszło. Bohaterowi zdarza się tam osobliwy przypadek: rozcięcie wielkiego spoidła łączącego półkule mózgowe, co sprawa, że staje się psychicznie rozdwojony sam dla siebie i dla otoczenia intrygującą zagadką, a zarazem nosicielem tajemnicy, której nie jest świadom, ale na którą dybią wszystkie ziemskie wywiady. Książka fascynująca zarówno z uwagi na sensacyjną akcję, jak na intelektualną zawartość i prognozy dotyczące przyszłości człowieka.

Pokój na Ziemi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pokój na Ziemi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wnętrze przypominało jaskinię bez sklepienia, co zresztą nie rozjaśniało go z góry ani trochę, boż niebo Księżyca jest czarne jak noc. Także światło słoneczne nie daje się tam dostrzec jako jasny słup, gdy pada przez jakiś otwór, bo nic go nie rozprasza jak powietrze i pył na Ziemi. Słońce zostało na zewnątrz i oświetlało tylko biało pałającą plamą ścianę naprzeciw kąta, w którym stałem. W jej odblasku spoczywały u moich stóp trzy trupy. Tak pomyślałem w pierwszym momencie, bo choć sczerniałe i zniekształcone, miały przecież nogi, ręce, korpusy, a jeden miał nawet głowę. Mrużąc oczy i osłaniając się od słonecznej plamy, żeby mnie nie oślepiała, przykucnąłem nad najbliższym. Nie były to zwłoki ludzkie, co więcej, nie były to niczyje szczątki śmiertelne, bo to, co od powstania martwe, nie może umrzeć. Nawet nie dotknąwszy jeszcze zewłoku na wznak rozkraczonego u moich stóp, poznałem, że to rodzaj manekina, ale chyba nie robota, bo jego rozpruty szeroko kadłub był całkiem pusty. Tkwiło tam tylko trochę odłamków gruzu i piasku. Ostrożnie pociągnąłem go za ramię. Był niezwykle lekki, jak ze styropianu, czarny jak węgiel, bez głowy, ale dostrzegłem ją u ściany. Stała na odszarpniętym karku i patrzała na mnie trzema pustymi oczodołami. Oczywiście zdziwiłem się, czemu właściwie trzema, a nie dwoma. Trzecie oko jako okrągła jamka ziało poniżej czoła, tam gdzie u człowieka znajduje się nasada kości nosowej, ale ten dziwny manekin nigdy chyba nie miał nosa, co zrozumiałe, bo na Księżycu nie może się na nic przydać. Pozostałe manekiny też były tylko z grubsza człekokształtne. Choć zagłada tych zabudowań mocno je zniekształciła, widziało się na pierwszy rzut oka, że ich człekokształtność i przedtem była tylko przybliżeniem, a nie dokładną kopią ludzkiej anatomii. Miały zbyt długie nogi, bodaj półtora rażą dłuższe od tułowi, zbyt cienkie ręce i do tego wychodziły im nie z barków, lecz dziwacznie, jedna z piersi, a druga z pleców. Tak musiało być, bo eksplozja, fala uderzeniowa i obwał mogłyby powykręcać kończyny jednemu, ale nie wszystkim w ten sam sposób. Mieć jedną rękę z przodu a drugą z tyłu może być, kto wie, w pewnych okolicznościach wygodnie. Przykucnięty naprzeciw ostrej słonecznej plamy w mroku pośród trzech strupieszalców uświadomiłem sobie, że oprócz prędkiego tykotania licznika radioaktywności nie słyszę nic, a przecież już od dobrych paru minut, jeśli nie dłużej, przestał mnie dochodzić głos Wivitcha. Ostatni raz odpowiedziałem mu ze szczytu wydmy górującej nad ruiną, nie mówiąc nic o moim odkryciu, bo chciałem się najpierw upewnić, że to nie omyłka. Wezwałem bazę, ale wciąż tylko szybko, alarmowo terkotał mój Geiger. Radioaktywne skażenie było spore, nie traciłem jednak czasu na jego pomiar, bo i tak jako zdalnikowi nie mogło mi zaszkodzić, aż pomyślałem, że łączność radiową odciął mi jakiś zjonizowany gaz, niewidzialnie wciąż wydzielany przez zgruchotane kamienne osiedle, w każdej chwili mogę też stracić łączność z moim statkiem. Przelękło mnie to porządnie i głupio, bo wydało mi się, że wówczas zostanę tu na zawsze, a przecież gdyby łączność się zerwała, zostałby wśród gruzów i ruin tylko zdalnik, ja natomiast odzyskałbym przytomność na pokładzie. Na razie jednak nie odczuwałem najsłabszych oznak utraty panowania nad zdalnikiem. Mój statek musiał wisieć chyba dokładnie nad osiedlem, bo wędrował na stacjonarnej orbicie, tak żeby znajdować się nade mną zawsze w zenicie.Nikt wprawdzie nie przewidział ani takiego odkrycia, ani takiej sytuacji, ale zenitowa pozycja jest optymalna przy manewrowaniu zdalnikami, ponieważ odległość od sterującego człowieka jest wtedy najmniejsza, toteż najmniejsze jest opóźnienie wszystkich reakcji. Księżyc nie ma atmosfery, a stężenie zjonizowanego gazu, może efektów parowania minerałów po wybuchu, nie było zbyt duże. Czy uszkodziło też łączność bazy z mikropami, nie wiedziałem i nie troszczyłem się o to w tej chwili; chciałem raczej dowiedzieć się, co tu zaszło, a przez to wejść w domysły, po co i dlaczego.

Wywlokłem idąc tyłem przez wyrwę w murze największe zwłoki, te z całą głową. Nazywam je zwłokami, choć nimi nie były, ale to wrażenie samo mi się narzucało.

Łączności radiowej nie odzyskałem i na zewnątrz, pragnąłem jednak przede wszystkim zbadać biedaka, który nigdy wprawdzie nie żył, lecz robił tyleż okropne co żałosne wrażenie swoim wyglądem. Miał chyba ze trzy metry wzrostu, może nieco mniej, był smukły, głowę miał bardzo silnie wydłużoną, trój oka, ani śladu nosa czy ust, szyję długą, chwytne ręce, ale palców nie policzyłbym, bo materiał, z którego został utworzony, stopił się najmocniej tam, gdzie, jak u rąk, członki były cienkie. Całego pokrywał smolisty żużel. Porządna tu musiała panować temperatura, pomyślałem, i wtedy dopiero błysnęło mi, że mogło to być osiedle z rodzaju tych, jakie budowało się ongiś na Ziemi, żeby badać skutki wybuchów jądrowych, w Nevadzie i gdzie indziej, z domami, ogródkami, sklepami, ulicami, i tylko ludzi zastępowały tam różne zwierzęta, bodajże owce i kozy, a też świnie, bo mają skórę nie owłosioną jak my a przez to podobnie reagują oparzeniami na udar termiczny. Czy nie mogło tu zdarzyć się coś podobnego? Gdybym znał pierwotną moc ładunku nuklearnego, który zmiażdżył to osiedle i wbił je w gruz, mógłbym na podstawie aktualnej promieniotwórczości ustalić, jak dawno nastąpiła eksplozja, a może nawet ze składu izotopów i teraz jeszcze fizycy potrafiliby to stwierdzić, więc na wszelki wypadek włożyłem do nakolanowej kieszeni skafandra trochę miałkiego gruzu i znów już ze złością wspomniałem, że przecież nie wrócę na pokład. Ustalenie daty tego wybuchu było jednak konieczne choćby w przybliżeniu. Postanowiłem wycofać się ze skażonej strefy, odzyskać łączność z bazą i przekazać wiadomości, a potem zostawić zadanie fizykom. Niech się sami domyśla, jak przeprowadzić analizę próbek, które zebrałem. Nie całkiem wiedząc po co, podniosłem żałosnego nieboszczyka, bez trudu zarzuciłem go sobie na plecy, bo nie ważył tu więcej niż osiem czy dziesięć kilogramów, i rozpocząłem dość kłopotliwy taktyczny odwrót. Długie nogi niesionego wlokły się po gruncie, zaczepiały o kamienie, więc musiałem iść bardzo powoli, żeby nie runąć razem z nim. Zbocze nie odznaczało się zbytnią stromizną, ale sam nie wiedziałem, czy poręczniej stąpać po miejscach śliskich, skały zakrzepłej w glazurę, czy po gruzie, który rozsuwał się i poczynał płynąć razem ze mną przy każdym kroku. Przez tę mordownię zmyliłem obrany kierunek i zamiast na wydmę, z której przyszedłem, dostałem się jakieś ćwierć mili bardziej ku zachodowi między duże, obłe głazy, podobne do kamieni-monolitów, zwanych „świadkami” przez ziemskich geologów. Złożyłem niesionego na płaskim gruncie i sam usiadłem, żeby odsapnąć, nim wezmę się do wzywania Wivitcha. Rozglądałem się za mikropami, ale nigdzie nie było ani śladu ich roziskrzonej chmurki, głosów żadnych też nie słyszałem, choć właściwie powinny by już mnie dochodzić. Tykot czujnika w hełmie stał się tak rzadki, jakby na membranę padały pojedyncze ziarnka piasku. Usłyszawszy niewyraźny głos, pomyślałem, że to baza i wsłuchawszy się weń zdrętwiałem. Z chrypliwego bełkotania doszły mnie najpierw dwa słowa: „Bracie rodzony… rodzony bracie…” Chwila ciszy i znów: „Bracie rodzony… rodzony bracie…”

„Kto mówi?” — chciałem krzyknąć, ale nie ważyłem się. Siedziałem skurczony, czując jak pot występuje mi na czoło, a ten obcy głos znów wypełnił mi hełm. „Chodź, bracie rodzony. Rodzony bracie, chodź do mnie. Zbliż się bez obawy. Nie chcę nic złego, bracie rodzony. Chodź do mnie. Nie będziemy z sobą walczyli. Rodzony bracie, zbliż się. Nie bój się. Nie chcę walczyć. Musimy się zbratać. Tak, bracie rodzony. Pomóż mi. Ja też tobie pomogę, bracie rodzony”. Coś trzasło i ten sam głos, ale całkiem innym tonem, krótko, warkliwie, ostro rzucił: „Złóż broń! Złóż broń! Złóż broń! Rzuć broń, bo cię spalę. Nie próbuj uciekać! Odwróć się tyłem! Podnieś ręce! Obie ręce! Tak! Obie ręce na kark! Stój i nie ruszaj się! Nie ruszaj się! Nie ruszaj się!”

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pokój na Ziemi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pokój na Ziemi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż dwudziesta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż dwunasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż jedenasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Ananke
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Příběhy pilota Pirxe
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Pokój na Ziemi»

Обсуждение, отзывы о книге «Pokój na Ziemi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x