Poul Anderson - Nazywam się Joe
Здесь есть возможность читать онлайн «Poul Anderson - Nazywam się Joe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1990, Издательство: Radwan, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Nazywam się Joe
- Автор:
- Издательство:Radwan
- Жанр:
- Год:1990
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Nazywam się Joe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Nazywam się Joe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Nazywam się Joe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Nazywam się Joe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Jak pan chce — powiedział Cornelius. — Nie planowaliście chyba jednak stworzenia gatunku marionetek, prawda?
— Och, na Boga, nie — odparł Viken. — Oczywiście, że nie. Jak się tylko przekonamy, że Joe jest właściwie urządzony, ściągniemy kilku dodatkowych espmenów i damy mu wsparcie w postaci innych pseudo. W końcu na dół wyśle się samice i nie sterowane samce, których wychowaniem zajmą się marionetki. Nowe pokolenie narodzi się już normalnie — no cóż, tak czy owak ostatecznym celem jest nieduża społeczność Jowiszan. Będą myśliwi, górnicy, rzemieślnicy, farmerzy, gospodynie domowe, fabryki. Wywyższą grupę kluczowych członków — rodzaj kapłaństwa. A kapłaństwo to będzie kontrolowane metodami psi, tak jak Joe. Potrzebne jest wyłącznie po to, by wytworzyć narzędzia, zająć się nauką czytania, przeprowadzić eksperymenty i informować nas o tym, na czym nam zależy.
Cornelius pokiwał głową. W sensie ogólnym taki był ów cały jowiszowy projekt, jeśli go dobrze zrozumiał. Mógł ocenić znaczenie swojej misji.
Tylko że nie potrafił wyjaśnić dodatkowego sprzężenia zwrotnego w lampach K.
I co mógł na nie poradzić?
Dłonie miał w dalszym ciągu posiniaczone. O Boże, pomyślał żałośnie już po raz setny, czy to aż tak na mnie wpływa? Czy naprawdę waliłem pięściami w metal, kiedy Joe walczył tam na dole?
Jego oczy rzucały wściekłe spojrzenia na drugi koniec pokoju, w stronę stolika, przy którym pracował Cornelius. Nie lubił Corneliusa, tego ssącego cygaro tłuściocha, który nieustannie gadał i gadał. Przed chwilą postanowił, że daje sobie spokój z sileniem się na uprzejmość wobec tego ziemióra.
Psionik odłożył śrubokręt i rozprostował zdrętwiałe palce.
— Fiu! — Uśmiechnął się. — Zrobię sobie małą przerwę.
Rozebrany na części esprojektor stanowił kiepską zasłonę dla jego obszernego, przelewającego się, żabiego ciała przy warsztacie.
Angleseyowi cholernie nie spodobał się pomysł dzielenia z kimś tego pokoju, nawet tylko kilka godzin dziennie. Ostatnio poprosił, aby przynoszono mu tutaj posiłki i pozostawiano je za drzwiami przylegającej do pokoju łazienko-sypialni. Tkwił tam już dłuższy czas.
A po co miał wychodzić?
— Nie mógłbyś się trochę pośpieszyć? — rzucił oschle.
Corneliusowi krew napłynęła do twarzy.
— Gdyby miał pan złożoną maszynę rezerwową, zamiast luźnych części… — powiedział i zamilkł. Wzruszył ramionami, wyjął niedopałek cygara i przypalił go na nowo; ich zapas musi mu wystarczyć na długo. Anglesey zastanawiał się, czy te kłęby śmierdzącego dymu były wydmuchiwane z ust Corneliusa rozmyślnie. Nie lubię cię, panie Ziemianinie Cornelius, i jest to niewątpliwie uczucie odwzajemnione.
— Nie było potrzeby dopóki nie przylecą inni espmeni — odrzekł ponuro Anglesey. — A instrumenty kontrolne wykazują, że ta jest w doskonałym stanie.
— Niemniej jednak — powiedział Cornelius — w nieregularnych odstępach czasu ulega gwałtownym oscylacjom, od których palą się lampy K. Pytanie brzmi: dlaczego? Chciałbym, aby pan wypróbował tamtą maszynę, jak tylko będzie gotowa. Chociaż, szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby problem w ogóle leżał w elektronice — czy nawet w zjawiskach fizycznych, których nie można przewidzieć.
— A zatem w czym? — Anglesey poczuł się raźniej, kiedy dyskusja przeszła na sprawy czysto techniczne.
— Niech pan uważa. Czym właściwie jest lampa K? Sercem esprojektora. Wzmacnia pańskie naturalne impulsy psi, wykorzystując je do modulowania fali nośnej, i emituje całą wiązkę w dół na Joego. Odbiera też od niego impulsy i wzmacnia je dla pana. Cała reszta to zespoły wzmacniające lampę.
— Oszczędź mi wyktadu — burknął Anglesey.
— To tylko powtórka z rzeczy najprostszych — rzekł Cornelius — ponieważ od pewnego czasu dzieje się tak, że najprostsze rozwiązania znajduje się najtrudniej. Może to nie lampa źle się sprawuje. Może to pan?
— Co? — Biała twarz wytrzeszczyła oczy. Fala narastającej wściekłości przeszła po jej wystających kościach.
— To nic osobistego — dodał szybko Cornelius. — Ale wie pan, jaką chytrą bestią jest podświadomość. Załóżmy, wyłącznie jako hipotezę roboczą, że w głębi duszy pan nie chce być na Jowiszu. Mogę sobie wyobrazić, że jest to raczej przerażające środowisko. Kto wie, czy nie wchodzi tu w grę jakiś utajony czynnik freudowski. Albo, całkiem zwyczajnie, pańskiej podświadomości może wydawać się, że śmierć Joego pociągnie za sobą automatycznie pańską śmierć.
— Hm, hm, hm. — Mirabile dictu, Anglesey zachował spokój. Tarł podbródek kościstą dłonią. — Możesz się jaśniej wyrażać?
— Tylko ogólnie — odrzekł Cornelius. — Świadoma część pańskiego umysłu śle impulsy motoryczne do Joego wiązką psi. Jednocześnie część podświadoma, przerażona tą sytuacją, emituje impulsy gruczoło-naczyniowe-sercowo-trzewiowe towarzyszące stanowi lęku. One działają na Joego, którego rosnące podenerwowanie jest przenoszone po wiązce psi z powrotem. Czując fizjologiczne objawy lęku przejawianego przez Joego, pańska podświadomość staje się jeszcze bardziej niespokojna, wzmagając tym samym objawy. Teraz jasne? To dokładnie przypomina zwyczajną neurastenię, z tą różnicą, że ponieważ bierze w tym udział potężny wzmacniacz — lampa K — oscylacje w jednej chwili mogą narosnąć lawinowo. Powinien pan być wdzięczny lampie, że się spala — w przeciwnym razie czekałoby to pański mózg!
Przez chwilę Anglesey milczał. Potem roześmiał się. Był to mocny, okrutny śmiech. Cornelius drgnął, gdy zaczęły mu pękać bębenki.
— Ciekawy pomysł — powiedział espmen. — Ale obawiam się, że nie będzie pasował do faktów. Widzisz, mnie się tam na dole podoba. I lubię być Joem.
Przerwał na moment, a później ciągnął niemiłym, bezosobowym tonem: — Nie osądzaj tego środowiska na podstawie moich notatek. Tam są same idiotyczne rzeczy, takie jak szacowania prędkości wiatru, wahań temperatury, zasobów mineralnych — bez znaczenia. To czego nie potrafię wyrazić słowami, to obraz Jowisza w czułych na podczerwień oczach Jowiszanina.
— Całkiem odmienny, jak sądzę — zaryzykował Cornelius po chwili nieprzyjemnej ciszy.
— I tak, i nie. To trudno powiedzieć. Ja niektórych rzeczy nie potrafię, bo człowiekowi brakuje pojęć. Chociaż… nie, nie jestem w stanie tego opisać, sam Szekspir by nie umiał. Proszę tylko nie zapominać, że wszystko co dla nas na Jowiszu jest zimne i trujące, dla Joego jest dobre .
Anglesey stopniowo ściszył głos, jakby zaczął mówić do samego siebie.
— Wyobraź sobie spacer pod rozjarzonym fioletowym niebem, tam gdzie ogromne rwące obłoki omiatają cieniem ziemię, a pod nimi wielkimi susami pędzi ulewa. Wyobraź sobie spacer po stokach góry niczym szlifowany metal, kiedy czysty czerwony płomień wybucha ci nad głową i śmieje się ustami ziemi. Wyobraź sobie zimny szalejący potok i niskie drzewa o ciemnych, miedzianych liściach, i wodospad metanospad, jeśli sobie życzysz — skaczący w przepaść, a gwałtowny, żywy wiatr rozwiewa jego grzywę, całą w tęczy! Wyobraź sobie wielki las pogrążony w ciemności i oddychający głęboko, a tu i ówdzie miga ci bladoczerwony błędny ognik, który jest promieniowaniem życia jakiegoś zwinnego, nieśmiałego zwierzaka i… i…
Anglesey zachrypiał i umilkł. Wpatrywał się w swoje zaciśnięte dłonie, po jakimś czasie zamknął mocno oczy, a po twarzy pociekły mu łzy.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Nazywam się Joe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Nazywam się Joe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Nazywam się Joe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.