Poul Anderson - Nazywam się Joe
Здесь есть возможность читать онлайн «Poul Anderson - Nazywam się Joe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1990, Издательство: Radwan, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Nazywam się Joe
- Автор:
- Издательство:Radwan
- Жанр:
- Год:1990
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Nazywam się Joe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Nazywam się Joe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Nazywam się Joe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Nazywam się Joe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Trzynaście miesięcy! Cornelius wzdrygnął się. To będzie długie i zimne czekanie, a honorarium i dodatki gromadzące się dla niego były słabą pociechą tu, siedemset siedemdziesiąt milionów kilometrów od Słońca.
— Wspaniałe miejsce do badań naukowych — ciągnął Viken. — Same udogodnienia, dobrana paczka kolegów, spokój i cisza — oraz, oczywiście… — Wycelował kciukiem w planetę i odwrócił się do wyjścia.
Cornelius ruszył w ślad za nim, kołysząc się niezgrabnie.
— To bardzo ciekawe, niewątpliwie — mówił sapiąc. — Fascynujące. Ale doprawdy, doktorze Viken, gnać mnie taki kawał drogi i kazać mi spędzać rok z hakiem w oczekiwaniu na najbliższy statek — żeby wykonać robotę, która może mi zająć kilka tygodni…
— Jest pan pewien, że to takie proste? — zapytał grzecznie Viken. Obejrzał się za siebie i w jego oczach było coś takiego, co zmusiło Corneliusa do milczenia. — Po tych wszystkich latach spędzonych tutaj pragnąłbym zetknąć się kiedyś z taką sprawą, choćby najbardziej zagmatwaną, która nie okaże się jeszcze bardziej zagmatwana, gdy podejdzie się do niej we właściwy sposób.
Przeszli przez śluzę i tunel łączący ją z wejściem do Stacji. Niemal wszystko znajdowało się pod ziemią. Pokoje, laboratoria, nawet korytarze odznaczały się pewnym luksusem — we wspólnej sali był nawet kominek z prawdziwym ogniem! Bóg jeden wie, ile to musiało kosztować! Zastanowiwszy się nad ogromną zimną pustką, w jakiej kryła się królewska planeta, i nad swoim rocznym wyrokiem, Cornelius doszedł do wniosku, że takie luksusy były rzeczywiście biologiczną koniecznością.
Viken zaprowadził go do przyjemnie urządzonego pokoju, który miał być odtąd jego własnością. — Niedługo przyniesiemy bagaże i wyładujemy pański sprzęt psioniczny. Teraz wszyscy albo rozmawiają z załogą statku, albo czytają listy.
Cornelius skinął w roztargnieniu głową i usiadł. Krzesło, jak wszystkie meble na niską grawitację, było po prostu pająkowatym szkieletem, ale podtrzymywało jego cielsko całkiem wygodnie. Sięgnął do kieszeni płaszcza w nadziei, że uda mu się przekupić tego człowieka, by dotrzymał mu przez chwilę towarzystwa. — Cygaro`? Przywiozłem trochę z Amsterdamu.
— Dzięki. — Viken przyjął je z przykrą dla Corneliusa obojętnością, skrzyżował długie chude nogi i dmuchał szarymi kłębami dymu.
— Hm… pan jest tu szefem?
— Niezupełnie. Nikt tu nie jest szefem. Mamy za to jednego administratora kucharza — do załatwiania niewielkiej ilości spraw tego rodzaju, jakie się mogą wyłonić. Proszę nie zapominać, że to jest stacja naukowa, zawsze i wszędzie.
— Wobec tego czym się pan zajmuje?
Viken skrzywił się.
— Proszę innych nie wypytywać tak bezceremonialnie, doktorze Cornelius — przestrzegł go. — Woleliby raczej pogawędzić sobie z przybyszem jak najdłużej. To rzadka okazja obcować z kimś, kogo wszelkich najdrobniejszych odpowiedzi się nie… och, nie musi pan przepraszać. Nie ma sprawy. Jestem fizykiem specjalizującym się w ciałach stałych pod ultrawysokim ciśnieniem. — Skinął głową w stronę ściany. — Jest ich dużo do przebadania — tam!
— Rozumiem. — Cornelius przez chwilę paląc w milczeniu cygaro. Następnie rzekł: — Mam się zająć kłopotami z psioniką, ale szczerze mówiąc, nie widzę na razie powodu, dla którego wasze maszyny miałyby się źle sprawować, jak doniesiono.
— Chodzi panu o to, że… hm, że na Ziemi lampy K mają wyższą stabilność?
— A także na Księżycu, na Marsie, na Wenus — widocznie wszędzie, tylko nie tutaj. — Cornelius wzruszył ramionami. — Naturalnie wszystkie wiązki psi są kapryśne i czasem dochodzi do niepożądanych sprzężeń, kiedy się… Nie, najpierw pozbieram fakty, a potem zacznę teoretyzować. Kim są wasi espmeni?
— Jest tylko Anglesey, ale on wcale nie ma formalnego przygotowania; zajął się tym po wypadku i wykazał takie wrodzone zdolności, że z miejsca go tutaj wysłano, kiedy się zgłosił na ochotnika. Tak trudno dostać kogokolwiek na Piątego, iż nie jesteśmy drobiazgowi co do stopni. A jeśli już o tym mowa, to Ed daje sobie radę z prowadzeniem Joego równie dobrze, jak doktorzy psioniki.
— Ach, tak. Waszego pseudojowiszanina. Tej sprawie również muszę się przyjrzeć bardzo dokładnie — powiedział Cornelius. Mimo wszystko, zaczynało go to interesować. — Może źródłem kłopotów jest coś w biochemii Joego. Kto wie? Zdradzę panu pewną matą, dobrze strzeżoną tajemnicę, doktorze Viken: psionika nic jest nauką ścisłą.
Tamten uśmiechnął się szeroko
— Ani fizyka — powiedział. Po chwili dodał poważniej: — W każdym razie, moja gałąź fizyki. Mam nadzieję uczynić ją ścisłą. Dlatego w ogóle tu jestem, jak pan się domyśla. Dlatego wszyscy tu jesteśmy.
W pierwszej chwili widok Edwarda Angleseya przyprawiał o lekki szok. To była głowa, dwoje ramion i para niepokojących, intensywnie niebieskich, wytrzeszczonych oczu. Cała reszta była nieważnym szczegółem, schowanym w pojeździe na kółkach.
— Z zawodu biofizyk — powiedział Viken Corneliusowi. — Zajmował się zarodnikami atmosferycznymi na Stacji Ziemia, kiedy byt jeszcze młody — nagle wypadek, przywaliło go poniżej klatki piersiowej, praktycznie wszystko ma tam zmiażdżone. Typ ponuraka, musi się pan z nim obchodzić jak z jajkiem.
Posadzony na wąskim krześle w sterowni projektora psi, Cornelius doszedł do wniosku, że Viken odmalował prawdę w zbyt jasnych barwach.
Anglesey mówił z pełnymi ustami, nieelegancko, każąc czułkom przy fotelu sprzątać za sobą okruszki. — Ja muszę — wyjaśnił. — W tym kretyńskim miejscu obowiązuje czas ziemski, GMT, a na Jowiszu nie. Muszę tutaj tkwić, kiedykolwiek Joe się budzi, gotów na jego przejęcie.
— Nie może pana ktoś zastępować? — spytał Cornelius.
— Ba! — Anglesey wbił nóż w kromkę proteidu i pogroził nią przybyszowi. Ponieważ był to dla niego język rodzony, złorzeczył po angielsku — w języku powszechnie używanym na Stacji — ze straszną zawziętością. — Słuchaj, no! Stosowałeś kiedy terapię pozazmysłową? Nie sam podsłuch czy nawet dwustronny kontakt, tylko prawdziwy nadzór wychowawczy?
— Nie. Na to trzeba specjalnych, wrodzonych zdolności, takich jak pańskie. Cornelius uśmiechnął się. Jego krótka i przymilna wypowiedź została przełknięta, bez większej uwagi ze strony zaciętej twarzy naprzeciwko. — O ile dobrze rozumiem, chodzi o przypadki analogiczne do, hm, przywracania sprawności systemowi nerwowemu dziecka dotkniętego paraliżem?
— Tak, tak. Niezły przykład. Czy próbował ktoś zgnieść kiedy osobowość dziecka, przejąć ją w najbardziej dosłownym sensie?
— Mój Boże, nie!
— Nawet w charakterze eksperymentu naukowego? — Anglesey wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Czy którykolwiek operator esprojektora chlusnął kiedy energią i zalał dziecięcy mózg własnymi myślami? Dalejże, Cornelius, nie sypnę cię!
— No cóż… to nie moja branża, jak pan wie. — Psionik ostrożnie odwrócił głowę, napotkał łagodne oblicze tarczy zegarowej i utkwił w niej wzrok. — Słyszałem, hm, coś nie coś… No cóż, owszem, były próby w pewnych przypadkach patologicznych, przebicia się… zniszczenia przemocą złudzeń i iluzji pacjenta…
— I nie wyszło — odrzekł Anglesey. Roześmiał się. — To się nie może udać, nawet na dziecku, nie mówiąc już o dorosłym z całkowicie ukształtowaną osobowością. Przecież trzeba było dziesięciu lat udoskonaleń — prawda? — nim udało się maszynę usprawnić do tego stopnia, aby psychiatrzy mogli choć „podsłuchiwać” mimo naturalnych różnic między ich wzorcami myślowymi a pacjentów mimo różnic wywołujących interferencje mieszające pacjentom w głowach. Maszyna musi dostosowywać się automatycznie do różnic między poszczególnymi osobnikami. Między gatunkami przerzucać mostów nie potrafimy w dalszym ciągu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Nazywam się Joe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Nazywam się Joe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Nazywam się Joe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.