— Bądź gotowa. Przyślę po niego.
Skinęła głową.
— Tak, panie.
Strażnicy wrócili z kajdanami. Arevin z przerażeniem patrzył na brzęczące łańcuchy. Miał nadzieję, że kolejną osobą, która przekroczy próg jego celi, będzie Wężyca. Stał nieruchomo, gdy podchodziła do niego strażniczka.
— Przykro mi — powiedziała.
Opasała go metalową obręczą, założyła kajdany na przegub lewej dłoni, zaczepiła łańcuch o kółko w pasie, po czym założyła kajdany na drugi nadgarstek. Wyprowadzono go na korytarz.
Wiedział, że Wężyca nie zgodziłaby się na coś takiego. Jeżeli zaś tak się stało, to osoba istniejąca w jego umyśle nigdy nie żyła w rzeczywistym świecie. Łatwiej byłoby mu już zaakceptować śmierć uzdrowicielki albo nawet własną.
Może jednak strażnicy po prostu nie zrozumieli polecenia, które dotarło do nich w zniekształconej formie albo zostało wydane im tak szybko, że nikt nie zdążył wspomnieć o łańcuchach. Arevin postanowił znieść to pomyłkowe upokorzenie dumnie i z pogodą ducha.
Strażnicy wyprowadzili go na zewnątrz budynku, gdzie natychmiast oślepiło go słoneczne światło. Kiedy znowu weszli do środka, Arevin nie widział prawie nic, toteż na schodach kilka razy się potknął.
Półmrok panował również w pomieszczeniu, do którego go potem wprowadzono. Zatrzymał się w drzwiach, dostrzegając jedynie zarysy opatulonej kocem postaci, siedzącej w fotelu i odwróconej do niego plecami.
— Uzdrowicielko — powiedział jeden ze strażników. — Oto człowiek, który twierdzi, że jest twoim przyjacielem.
Postać milczała, siedząc dalej bez ruchu. Arevin zamarł ze strachu. Jeśli ktoś ją zaatakował… Jeżeli została zraniona… Jeżeli nie mogła już mówić ani wykonać żadnego ruchu… ani roześmiać się, kiedy zapytano ją o kajdanki… Zrobił jeden niepewny krok w jej stronę, potem kolejny… Chciał do niej podbiec, powiedzieć, że się nią zaopiekuje, choć pragnął również stąd uciec i zapamiętać ją żywą, zdrową i silną.
Zauważył zwisającą bezwładnie rękę i przypadł do postaci w fotelu.
— Wężyco…
Kajdany krępowały mu ruchy. Chwycił jej rękę i pocałował ją.
Kiedy tylko jej dotknął, jeszcze zanim dostrzegł gładką skórę bez żadnych blizn, wiedział, że to nie jest Wężyca. Rzucił się do tyłu z okrzykiem rozpaczy.
— Gdzie ona jest?
Opatulona postać odrzuciła koc i również krzyknęła, tyle że ze wstydu. Uklękła przy Arevinie i wyciągnęła ku niemu ręce. Po policzkach spływały jej łzy.
— Przepraszam — powiedziała. — Wybacz mi, proszę… — Skuliła się na ziemi. Jej piękną twarz okalały długie włosy.
Burmistrz wyszedł, kulejąc, z ciemnego narożnika pokoju. Tym razem Brian pomógł Arevinowi i po chwili kajdany opadły z brzękiem na podłogę.
— Musiałem mieć lepszą gwarancję niż tylko siniaki i pierścienie — rzekł burmistrz. — Teraz ci wierzę.
Arevin słyszał te słowa, ale nie docierało do niego ich znacznie. Wiedział już, że Węźycy tutaj nie ma. Nie zgodziłaby się przecież na udział w tej farsie.
— Gdzie ona jest? — wyszeptał.
— Wyjechała. Do Miasta. Do Centrum.
Arevin siedział na luksusowej kanapie w jednym z gościnnych pokoi burmistrza. W tym samym pomieszczeniu mieszkała wcześniej Wężyca, ale Arevin nie wyczuwał tu jej obecności.
Za rozsuniętymi zasłonami panowała ciemność. Arevin nie poruszył się od chwili, gdy zasiadł w swoim punkcie obserwacyjnym, skąd spoglądał na wschodnią pustynię i na przetaczające się nad nią burzowe chmury. Mordercze wiatry zamieniały ostre ziarenka piasku w śmiercionośną broń. Pośród takiej burzy nie ochroni go ani pustynny strój, ani odwaga czy desperacja. Po kilku sekundach na pustyni będzie już martwy, a kilkadziesiąt minut później zostanie po nim tylko szkielet. Wiosną zaś wszelki ślad po nim zaginie.
Jeżeli Wężyca była jeszcze na pustyni, najpewniej już nie żyła.
Nie uronił ani jednej łzy. Gdyby miał pewność, że umarła, bez wątpienia by się rozpłakał. Nie wierzył jednak w jej śmierć. Zastanawiał się, czy nie zachowuje się głupio, uważając, że gdyby Wężyca naprawdę nie żyła, on musiałby o tym wiedzieć. Wcześniej myślał o sobie różne rzeczy, ale nigdy nie uważał się za głupca. Starszy brat Stavina, a zarazem kuzyn Arevina, zawsze wiedział, kiedy któreś z dzieci jest chore; właśnie dlatego wrócił kiedyś ze swoim stadem o cały miesiąc wcześniej. Ze Stavinem łączyły Are-vina więzy rodzinnej miłości, ale nie krwi. Wierzył jednak głęboko, że on sam również posiada takie umiejętności.
Rozległo się pukanie do drzwi.
— Proszę — powiedział niechętnie Arevin.
Do pokoju weszła Larril — służąca, która odegrała rolę Wężycy.
— Dobrze się czujesz?
— Tak.
— Masz ochotę na kolację?
— Myślałem, że ona jest bezpieczna — rzekł Arevin. — Ale jest na pustyni, a właśnie zaczęły się burze.
— Miała dość czasu, żeby dotrzeć do Centrum — odparła Larril. — Wyjechała stąd wiele dni temu.
— Dużo słyszałem o Mieście — powiedział Arevin. — Jego mieszkańcy bywają okrutni. A jeśli jej nie wpuszczą?
— Miała jeszcze czas, żeby tu wrócić.
— Ale nie wróciła. Nikt jej nie widział. Gdyby tu była, wszyscy by o tym wiedzieli.
Arevin uznał, że milczenie służącej oznacza zgodę. Oboje patrzyli ponuro przez okno.
— Może… — zaczęła Larril i urwała.
— Co?
— Może powinieneś odpocząć i poczekać na nią tutaj. Szukałeś już w tylu miejscach…
— Nie to chciałaś powiedzieć.
— Nie…
— Powiedz mi, proszę…
— Jest jeszcze jedna przełęcz, na południu. Nikt już z niej nie korzysta. Ale znajduje się bliżej Centrum niż my.
— Masz rację — odparł powoli, usiłując odtworzyć w myślach wygląd mapy. — Czy ona mogła tam pojechać?
— Pewnie słyszałeś to wiele razy.
— Tak.
— Przepraszam.
— Dziękuję ci — rzekł Arevin. — Albo tę przełęcz odnajdę, albo stracę wszelką nadzieję. Jutro tam pojadę. — Wzruszył ramionami. — Próbowałem już na nią czekać, ale mi się to nie udało. Gdybym jeszcze raz spróbował się na to zdobyć, zamieniłbym się w tego waszego wariata. Jestem ci zobowiązany.
Larril odwróciła wzrok.
— Wszyscy mieszkańcy tego domu mają wobec ciebie dług wdzięczności i nigdy nie zdołają go spłacić.
— Nieważne — powiedział. — Już zapomniałem.
To najwyraźniej ją pocieszyło. Arevin znowu wyjrzał przez okno.
— Uzdrowicielka była dla mnie bardzo dobra, a ty jesteś jej przyjacielem — rzekła Larril. — Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić?
— Nie — odparł Arevin. — Nic.
Zawahała się, odwróciła i wyszła z pokoju. Chwilę później Are-vin zdał sobie sprawę, że nie usłyszał zamykania drzwi. Obejrzał się przez ramię i w tym momencie drzwi się zatrzasnęły.
Szaleniec w dalszym ciągu nie pamiętał — bądź nie chciał pamiętać — swojego imienia.
„A może — pomyślała Wężyca — wywodzi się z takiego samego klanu jak Arevin i nie podaje swojego imienia obcym”.
Wężyca nie umiała sobie wyobrazić tego człowieka w klanie Arevina. Tamci ludzie byli stateczni i opanowani, wariatowi zaś brakowało samodzielności i samokontroli. W jednej chwili dziękował jej za przyrzeczonego węża snu, w drugiej płakał i jęczał, że jest już martwy, bo Północny na pewno go zabije. Uciszanie go nie dawało rezultatu.
Wężyca cieszyła się, że wrócili w góry, gdzie można było podróżować w dzień. Poranek był chłodny i nastrojowy; jechali wąskim szlakiem pokrytym gęstą mgłą, w której konie posuwały się niczym w wodzie. Uzdrowicielka wzięła głęboki oddech, aż zimne powietrze zakłuło w płuca. Czuła zapach mgły, ściółki leśnej i żywicy. Wokół niej rozciągał się zielono-szary świat, a rosnące wyżej wiecznie zielone drzewa wydawały się jeźdźcom wręcz czarne.
Читать дальше