— Okaż trochę szacunku, kiedy rozmawiasz z burmistrzem.
— Panie — dodała dziewczynka cichym i drżącym głosem.
— Melisso — powiedziała Wężyca. — Wezwano cię tutaj, żeby się dowiedzieć, co chcesz dalej robić.
Ras odwrócił się w jej stronę.
— Co ona chce robić? A niby co to ma znaczyć?
— Uzdrowicielko — odezwał się burmistrz; jego ton stał się jeszcze bardziej stanowczy. — Proszę cię, Ras. Jestem w niezmiernie trudnej sytuacji. I tylko ty, przyjacielu, możesz mi pomóc.
— Nie rozumiem.
— Wiesz, że uzdrowicielka uratowała mi życie i powinienem jej teraz zapłacić. Wygląda na to, że ona i twoje dziecko bardzo się wzajemnie polubiły.
— Co mam w takim razie zrobić?
— Nie prosiłbym cię o tak wielką ofiarę, gdyby nie chodziło tu o dobro naszego miasta. A zdaniem uzdrowicielki tego właśnie życzy sobie twoje dziecko.
— No to czego ona chce?
— Twojego dziecka…
— Melissy — rzekła Wężyca.
— Ona nie ma na imię Melissa — rzucił krótko Ras. — I nigdy się tak nie nazywała.
— To może powiesz burmistrzowi, jak ją nazywałeś!?
— Nazywałem ją bardziej stosownie, a ona uważa się za nie wiadomo kogo. A to imię wymyśliła sobie sama.
— A więc tym bardziej do niej należy.
— Bardzo was proszę — powiedział burmistrz. — Rozmawiamy teraz o opiece na tym dzieckiem, a nie o jej imieniu.
— O opiece? A więc o to tu chodzi? To znaczy, że chcecie, abym ją oddał?
— Ująłeś to dość bezpośrednio, ale również… precyzyjnie.
Ras popatrzył na Melissę, ta zaś w ogóle się nie poruszyła. Następnie spojrzał na Wężycę. Zanim ponownie zwrócił się do burmistrza, na jego twarzy pojawił się wyraz olśnienia i triumfu, który nie uszedł uwagi Wężycy.
— Oddać ją obcej osobie? Jestem jej opiekunem, odkąd skończyła trzy lata. Przyjaźniłem się z jej rodzicami. Gdzie indziej mogłaby być szczęśliwa? I gdzie mogłaby uciec przed natrętnymi spojrzeniami ludzi?
— Tutaj na pewno nie jest szczęśliwa — rzekła Wężyca.
— Natrętne spojrzenia? Dlaczego?
— Unieś głowę — powiedział Ras do Melissy. Nie usłuchała go, a wtedy znowu trącił ją dłonią. Mała powoli uniosła głowę.
Burmistrz nie zareagował tak gwałtownie jak wcześniej jego syn, ale on również się wzdrygnął. Melissa natychmiast spuściła oczy, wlepiła wzrok w podłogę i pozwoliła, by włosy opadły na jej twarz.
— Poparzyła się podczas pożaru w stajni — powiedział Ras.
— Mało co nie umarła. Ja się nią zaopiekowałem.
Burmistrz odwrócił się do Wężycy.
— Uzdrowicielko, może jednak zmienisz zdanie?
— A to, że ona chce ze mną wyjechać, zupełnie się nie liczy?
Wszędzie będzie jej lepiej niż tutaj.
— Chcesz pojechać z uzdrowicielką, moje dziecko? Ras był dla ciebie dobry, prawda? Dlaczego chcesz nas opuścić?
Melissa jeszcze mocniej zacisnęła trzymane na plecach dłonie. Milczała. Wężyca pragnęła, żeby dziewczynka się odezwała, ale wiedziała, że tak się nie stanie. Miała uzasadnione powody, żeby się bać.
— To tylko dziecko — rzekł burmistrz. — Ona nie może podejmować takich decyzji. Odpowiedzialność spada na mnie, a ochroną dzieci z Podgórza zajmuję się już od dwudziestu lat.
— W takim razie rozumiesz, że ja mogę zrobić dla niej więcej niż którykolwiek z was — powiedziała Wężyca. — Jeżeli Melissa tutaj zostanie, to do końca życia będzie musiała ukrywać się w stajni. Pozwólcie jej odejść ze mną, a wtedy taki los na pewno jej nie grozi.
— Ona zawsze będzie się chować przed ludźmi — odezwał się Ras. — Biedne, okaleczone dziecko.
— Postarałeś się już, żeby nigdy o tym nie zapomniała!
— On chyba nie zrobił nic złego, uzdrowicielko — powiedział łagodnie burmistrz.
— Wy widzicie tylko fizyczne piękno! — krzyknęła Wężyca.
Wiedziała, że jej nie zrozumieją.
— Ona mnie potrzebuje — rzekł Ras. — Zgadza się, mała?
Kto inny zająłby się tobą tak jak ja? A teraz chcesz mnie opuścić.
— Potrząsnął głową. — Nie rozumiem. Dlaczego ona chce stąd odejść? I dlaczego ty chcesz ją ze sobą zabrać?
— To jest znakomite pytanie, uzdrowicielko — powiedział burmistrz. — Dlaczego chcesz dostać to dziecko? Ludzie zaczną pewnie mówić, że przestaliśmy sprzedawać dzieci piękne, ale pozbywamy się istot zdeformowanych.
— Ona nie może przez całe życie się ukrywać — rzekła Wężyca. — Jest uzdolniona, bystra i odważna. Mogę zrobić dla niej więcej niż ktokolwiek z was. Pomogę jej zdobyć zawód. Pomogę jej stać się kimś, kogo nie będzie się osądzać tylko po bliznach.
— Pomożesz jej zostać uzdrowicielką?
— Być może, jeśli ona będzie tego chciała.
— Wynika z tego, że chcesz ją adoptować.
— Tak, oczywiście. Cóżby innego?
Burmistrz zwrócił się teraz do Rasa:
— Podgórze wiele by na tym zyskało, gdyby jedna z jego mieszkanek została uzdrowicielką.
— Ona tylko tutaj może być szczęśliwa.
— Czy nie chcesz zrobić tego, co dla tej małej jest najlepsze?
Głos burmistrza był łagodniejszy, jakby próbował przypochlebić się stajennemu.
— Czy wyrzucenie jej z domu jest dla niej najlepszym rozwiązaniem? Czy wyrzuciłbyś swojego… — Ras urwał nagle i zbladł.
Burmistrz spokojnie leżał na swoich poduszkach.
— Nie. Nie wyrzuciłbym z domu własnego dziecka. Ale gdyby sam pragnął stąd odejść, nie zatrzymywałbym go. — Uśmiechnął się smutno do Rasa. — Mamy podobny problem, przyjacielu. Dziękuje za przypomnienie. — Złożył dłonie za głową i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w sufit.
— Nie możesz pozwolić jej odejść — powiedział stajenny. — To tak samo jakbyś sprzedał ją do niewoli.
— Ras, przyjacielu — zaczął burmistrz łagodnym głosem.
— Nie mów mi, że jest inaczej. Już ja wiem swoje i inni też będą to wiedzieć.
— Ale korzyści…
— Naprawdę wierzysz, że pozwolono by jej zostać uzdrowicielką? To niedorzeczność.
Melissa rzuciła ukradkowe spojrzenie na Wężycę, jak zwykle ukrywając swoje emocje. Potem znowu spuściła oczy.
— Nie lubię, gdy ktoś nazywa mnie kłamcą — odezwała się Wężyca.
— Uzdrowicielko, Ras wcale nie miał tego na myśli, to tylko tak zabrzmiało. Spróbujmy się uspokoić. Rozmawiamy nie tyle o rzeczywistości, ile o pozorach. Pozory są bardzo istotne, bo ludzie w nie wierzą, a ja muszę to brać pod uwagę. Sprawowanie mojej funkcji wcale nie jest łatwe. Niejeden młody podżegacz, a nawet kilku starszych, wyniosłoby mnie z mojego domu, gdybym tylko dał im choć cień szansy. I to niezależnie od moich dwudziestoletnich już rządów. Zarzuty o trzymanie niewolników… — Potrząsnął głową.
Wężyca widziała, że burmistrz sam siebie przekonuje do decyzji odmownej. Czuła się bezradna, nie wiedziała, jak namówić go do przyjęcia jej propozycji. Ras doskonale przewidział, jakie argumenty do niego trafią, podczas gdy Wężyca zakładała, że to ją uzna za osobę godną zaufania. Z drugiej strony nałożenie na miasto interdyktu przez uzdrowicieli mogło stanowić poważne zagrożenie, zwłaszcza w świetle ich rzadkich wizyt w tych okolicach.
Gdyby burmistrz zaakceptował jej ultimatum, Wężyca nie mogła zaryzykować wprowadzenia go w życie. Nie mogła pozwolić sobie na pozostawienie Melissy z Rasem choćby przez jeden dzień, choćby przez kolejną godzinę. Niebezpieczeństwo było zbyt wielkie. Poza tym kiedy już ujawniła swoją niechęć do stajennego, także burmistrz mógł nie uwierzyć w jej słowa. Nawet gdyby dziewczynka go oskarżyła, nie istniały przecież żadne dowody. Wężyca próbowała rozpaczliwie wymyślić inny sposób oswobodzenia Melissy. Liczyła na to, że nie pogrzebała jeszcze ostatniej próby osiągnięcia swego celu na drodze oficjalnej.
Читать дальше