Odezwała się najspokojniej, jak tylko umiała:
— Wycofuję swoją prośbę.
Melissa wstrzymała oddech, ale nie uniosła wzroku. Na twarzy burmistrza malował się wyraz ulgi, a Ras rozsiadł się wygodniej na swoim krześle.
— Pod jednym warunkiem — dodała Wężyca i zrobiła pauzę, żeby znaleźć odpowiednie słowa i powiedzieć tylko to, czego można będzie dowieść. — Pod jednym warunkiem. Gabriel ma wyjechać na zachód, a Melissa pojedzie razem z nim, aż do Śróddroża.
— Nie ujawniła planów Gabriela; to była wyłącznie jego sprawa.
— Mieszka tam świetna nauczycielka kobiet, która przyjmuje każdego, kto poprosi ją o pomoc.
Mała wilgotna plamka powiększyła się na koszuli Melissy. Na szorstki materiał spływały łzy. Wężyca pospieszyła z wyjaśnieniem.
— Pozwólcie Melissie odjechać z Gabrielem. Jej szkolenie może zająć więcej czasu niż zazwyczaj, ponieważ zaczyna w dość późnym wieku. Ale chodzi tu o jej zdrowie i bezpieczeństwo. Nawet jeśli Ras ją kocha… — udławiła się prawie, wymawiając te słowa — …jeśli Ras ją kocha za bardzo, by oddawać ją uzdrowicielom, nie będzie chyba protestował przeciwko takiemu rozwiązaniu.
Czerwonawa twarz Rasa raptownie zbladła.
— Śróddroże? — Burmistrz zmarszczył brwi. — Mamy tu doskonałych nauczycieli. Po co miałaby jechać tak daleko?
— Wiem, że bardzo cenicie piękno — rzekła Wężyca — ale myślę, że cenicie również samokontrolę. Niech Melissa posiądzie tę umiejętność, nawet jeśli będzie musiała znaleźć nauczycielkę gdzie indziej.
— Sugerujesz, że to dziecko nie miało jeszcze nauczycielki?
— Oczywiście, że miało! — krzyknął Ras. — Ta gadka to podstęp, żeby wydobyć małą spod naszej opieki! Ty pewnie myślisz, że gdziekolwiek się pojawisz, możesz dostosowywać innych do swoich wymagań! — Zwracał się teraz do Wężycy. — Myślisz, że ludzie uwierzą w to, co ty i ta mała niewdzięcznica wymyślicie na mój temat. Wszyscy boją się ciebie i twoich oślizgłych gadów, ale nie ja. Napuść na mnie jednego z nich, a ja bez trudu go rozpłaszczę! — Urwał nagle i rozejrzał się wokół siebie, jakby zapomniał, gdzie się znajduje. Nie mógł wykonać żadnego teatralnego gestu na podkreślenie swoich słów.
— Nie musisz się bać moich wężów — powiedziała Wężyca.
Ignorując oboje rywali, burmistrz pochylił się w stronę Melissy.
— Dziecko, byłaś już u nauczycielki kobiet?
Dziewczynka zawahała się, ale w końcu odparła.
— Nie wiem, co to takiego.
— Nikt by jej nie przyjął — rzekł Ras.
— Nie bądź śmieszny. Nasi nauczyciele nikomu nie odmawiają.
Zaprowadziłeś ją do kogoś czy nie?
Ras w milczeniu wpatrywał się w swoje kolana.
— Bez trudu możemy to sprawdzić.
— Nie, panie.
— Nie! Nie? — Burmistrz odrzucił koce i podniósł się z łóżka, ledwo utrzymując równowagę. Stał teraz nad Rasem — ogromny mężczyzna przy drugim ogromnym mężczyźnie, dwóch przystojnych ludzi, jeden siny ze wściekłości, drugi zaś blady ze strachu.
— Dlaczego nie?
— Ona nie potrzebuje nauczycielki.
— Jak śmiesz… — burmistrz pochylił się do przodu, a stajenny jeszcze bardziej wcisnął się w oparcie krzesła. — Jak śmiesz narażać jej życie! Jak śmiesz skazywać ją na niewiedzę i kłopoty!
— Jej nic nie grozi! Ona nie potrzebuje zabezpieczenia. Kto by tam chciał ją dotknąć?
— Ty mnie dotykasz! — Melissa podbiegła do Wężycy i rzuciła się w jej ramiona. Wężyca mocno ją do siebie przytuliła.
— Ty… — Burmistrz wyprostował się i zrobił krok do tyłu.
Natychmiast pojawił się przy nim bezgłośny Brian, który podparł swojego pana, dzięki czemu ten się nie przewrócił. — O czym ona mówi, Ras? Dlaczego ona tak bardzo się boi?
Ras pokręcił głową.
— Niech on to powie! — krzyknęła Melissa, patrząc na burmistrza kątem oka. — Każ mu to powiedzieć!
Burmistrz pokuśtykał do dziewczynki i pochylił się nad nią niezręcznie. Popatrzył jej prosto w oczy. Żadne z nich się nie poruszyło.
— Wiem, że boisz się go, Melisso. Dlaczego on tak bardzo boi się ciebie?
— Bo panienka Wężyca mi wierzy.
Burmistrz wciągnął powietrze do płuc.
— Chciałaś go?
— Nie — wyszeptała.
— Niewdzięczny bachor! — krzyknął Ras. — Złośliwa brzydula! Kto oprócz mnie chciałby ją dotknąć?
Burmistrz zignorował stajennego i ujął w dłonie rękę Melissy.
— Uzdrowicielka jest od teraz twoją opiekunką. Możesz z nią jechać.
— Dziękuję. Dzięki ci, panie.
Burmistrz znowu się wyprostował.
— Brianie, odszukaj w miejskich rejestrach dokumenty tej małej… Usiądź, Ras. Aha, Brianie, wyślij do miasta posłańca. Do naprawiaczy.
— Ty handlarko niewolnikami! — zawył Ras. — A więc tak kradniesz dzieci. Ludzie będą…
— Zamknij się, Ras. — Burmistrz był najwyraźniej wyczerpany, i to nie tylko swoją krótką przechadzką. Jego twarz zbladła. — Nie mogę cię stąd wypędzić. Moim obowiązkiem jest ochrona innych ludzi, innych dzieci. Twoje problemy są teraz moimi i trzeba je jakoś rozwiązać. Porozmawiasz z naprawiaczami?
— Nie potrzebuję naprawiaczy.
— Wolisz udać się do nich dobrowolnie czy życzysz sobie procesu?
Ras usiadł powoli na krześle i po chwili skinął głową.
— Dobrowolnie — powiedział.
Wężyca wstała, cały czas obejmując Melissę, ta zaś trzymała się jej kurczowo, ukrywając głowę w taki sposób, żeby nie było widać blizn. Ruszyły w stronę wyjścia.
— Dziękuję ci, uzdrowicielko — powiedział burmistrz.
— Do widzenia — rzuciła Wężyca i zamknęła za sobą drzwi.
Poszły potem korytarzem w kierunku drugiej wieży.
— Bardzo się bałam — odezwała się Melissa.
— Ja też. Przez kilka chwil myślałam nawet, że będę musiała cię wykraść.
Dziewczynka uniosła wzrok.
— Zrobiłabyś coś takiego?
— Tak.
Melissa przez moment milczała.
— Przepraszam — powiedziała.
— Przepraszasz? Za co?
— Powinnam ci ufać, a nie ufałam. Ale od teraz już będę. I nie będę się już bać.
— Miałaś prawo się bać, Melisso.
— W tej chwili nie czuję strachu i już nigdy go nie poczuję.
Dokąd pojedziemy?
Po raz pierwszy odkąd rozmawiały o Wiewiórze, w głosie małej pojawił się entuzjazm i pewność siebie. Rzeczywiście już się nie bała.
— No cóż — odparła Wężyca. — Powinnaś pojechać do ośrodka uzdrowicieli. Na północ, do domu.
— A ty, panienko?
— Ja przed powrotem do domu muszę jeszcze coś załatwić.
Nie martw się, połowę drogi przebędziesz z Gabrielem. Zabierzesz ze sobą list, no i dostaniesz Wiewióra. Dzięki temu będą wiedzieli, że to ja ciebie przysyłam.
— Wolałabym jechać z tobą.
Wężyca zatrzymała się, widząc, że dziewczynka jest cała roztrzęsiona.
— Uwierz mi, ja też wolałabym cię ze sobą zabrać, ale muszę udać się do Centrum, a tam może być niebezpiecznie.
— Nie boję się żadnych wariatów. A jeśli będziemy razem, możemy na zmianę trzymać straż.
Wężyca zapomniała już o szaleńcu i słowa Melissy sprawiły, że znowu się zaniepokoiła.
— Tak, ten wariat to kolejny problem. Z drugiej strony nadchodzą burze, mamy prawie zimę. Nie wiem, czy uda mi się na czas wrócić. — Poza tym lepiej by się stało, gdyby Melissa zadomowiła się w ośrodku jeszcze przed powrotem Wężycy, gdyż wyprawa do Centrum mogła się przecież nie udać. Gdyby Wężyca musiała opuścić potem ośrodek, dziewczynka mogłaby w nim zostać.
Читать дальше