Z niedowierzaniem Wężyca zapytała:
— Co jeszcze każe ci robić?
— Powiedział, że później nie będzie już boleć, ale nie przestało…
Dziewczynka wcisnęła twarz między kolana.
Dopiero po chwili Wężyca zrozumiała to, co mała próbowała jej powiedzieć. Ogarnęła ją litość i uczucie zniesmaczenia. Objęła Melissę, poklepała ją i głaskała po włosach. Dziewczynka — jakby w obawie, że ktoś to zobaczy i przerwie — objęła uzdrowicielkę i rozpłakała się, wtulona w jej ramię.
— Nie musisz mi już nic mówić — rzekła Wężyca. — Teraz już rozumiem. Och, Melisso. To nie tak ma wyglądać. Nikt nigdy ci o tym nie opowiadał?
— Powiedział mi, że mam szczęście — wyszeptała Melissa. — Mówił, że powinnam mu być wdzięczna za to, że mnie dotyka. — Ogarnął ją gwałtowny dreszcz.
Wężyca kołysała ją łagodnie.
— To on miał szczęście — stwierdziła. — Miał szczęście, że nikt się o tym nie dowiedział.
Otworzyły się drzwi i Gabriel zajrzał do środka.
— Wężyco? O, tutaj jesteś.
Kiedy do niej podchodził, światło odbijało się od jego złotej skóry. Wystraszona Melissa wbiła w niego wzrok. Gabriel zatrzymał się nagle, a na jego twarzy pojawił się wyraz szoku i przerażenia. Dziewczynka znowu schowała głowę i jeszcze mocniej przytuliła się do Wężycy. Była roztrzęsiona i z całej siły próbowała zdusić w sobie płacz.
— Co…?
— Wracaj do łóżka — powiedziała szorstkim głosem Wężyca. Zamierzała zwrócić się do niego łagodniej, ale i tak nie wyraziła w ten sposób niechęci, którą w tym momencie w niej wywoływał.
— Co się tutaj dzieje? — zapytał płaczliwie. Zmarszczył czoło i spojrzał na Melissę.
— Idź stąd! Jutro porozmawiamy.
Zaczął protestować, ale gdy zauważył minę Wężycy, urwał w pół zdania i wyszedł z pokoju. Siedziały potem jeszcze długo z Melissą, nic już nie mówiąc. Oddech dziewczynki był teraz wolniejszy i bardziej regularny.
— Widziałaś, jak ludzie na mnie patrzą?
— Tak, kochanie. Widziałam.
Po reakcji Gabriela Wężyca nie mogła już roztaczać pięknych obrazów ludzkiej tolerancji. Teraz jednak, nawet bardziej niż wcześniej, chciała, żeby Melissa stąd wyjechała. Każde inne miejsce będzie dla niej lepsze. Każde.
Złość Wężycy wzrastała powoli, niebezpiecznie, nieubłaganie. Okaleczona, skrzywdzona i przerażona dziewczynka miała takie samo — albo i większe — prawo do inicjacji seksualnej jak każde piękne i pewne siebie dziecko. Małą Melissę spotkała jednak jeszcze większa krzywda i teraz bała się nawet bardziej. Do tego była upokorzona. Wężyca dalej ją kołysała. Dziewczynka przylgnęła do niej, jakby była zupełnie małym dzieckiem.
— Melisso…
— Tak, panienko.
— Ras jest złym człowiekiem. Uczynił ci krzywdę, jakiej nie zrobiłby ci żaden dobry człowiek. Obiecuję ci, że już więcej tak się nie stanie.
— Co za różnica, czy zrobi to on, czy ktoś inny?
— Pamiętasz, jak bardzo dziwiło cię to, że ktoś chciał mnie okraść?
— Ale to był wariat, a Ras nie jest szalony.
— Na świecie jest więcej wariatów niż ludzi takich jak Ras.
— Tamten drugi też jest jak Ras. Musiałaś być z nim razem.
— Nie, nie musiałam. To ja go zaprosiłam. Istnieją rzeczy, które ludzie robią dla siebie nawzajem…
Melissa uniosła wzrok. Wężyca nie umiała stwierdzić, czy w wyrazie jej twarzy było więcej ciekawości czy zatroskania. Blizny po poparzeniu zbyt zniekształcały jej oblicze. Wężyca po raz pierwszy zauważyła, że blizny nie kończą się na szyi. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
— Co się stało, panienko?
— Powiedz mi coś, kochanie. Jak poważne są twoje poparzenia? Dokąd sięgają blizny?
Melissa przymknęła lewe oko. Jedynie w ten sposób dawało się poznać, że marszczy brwi.
— Moja twarz. — Cofnęła się i dotknęła swojego obojczyka, trochę na lewo od szyi. — Tutaj. — Przesunęła ręką po klatce piersiowej, a potem nieco w bok. — To kończy się w tym miejscu.
— Niżej nic już nie ma?
— Nie. Bardzo długo miałam sztywną rękę. — Pokręciła lewym ramieniem, które rzeczywiście nie było w pełni sprawne. — Miałam szczęście. Gdyby stało się jeszcze gorzej i nie mogłabym jeździć konno, nikt nie chciałby utrzymywać mnie przy życiu.
Wężyca odetchnęła z ulgą. Widziała wcześniej ludzi z takimi poparzeniami, że o seksie w ogóle nie mogło być mowy — nie funkcjonowały im narządy i nie mogli odczuwać żadnej przyjemności. Podziękowała bogom wszystkich ludów świata za to, czego się właśnie dowiedziała. Ras wprawdzie ją skrzywdził, ale bolało ją tylko dlatego, że była jeszcze dzieckiem, on zaś dużym i brutalnym mężczyzną. Poparzenia nie pozbawiły jej zatem zdolności do odczuwania innych uczuć niż ból.
— Ludzie mogą być ze sobą w taki sposób, że każdemu z nich jest przyjemnie — rzekła Wężyca. — To dlatego widziałaś mnie z Gabrielem. Chciałam, żeby mnie dotykał, a on chciał dotykać mnie. Ale gdy ktoś dotyka innej osoby i nie przejmuje się jej odczuciami… Kiedy robi to wbrew jej woli… — Urwała, bo nie umiała zrozumieć tych wszystkich dziwnych ludzi, dla których seks łączy się z przemocą. — Ras jest złym człowiekiem — powtórzyła.
— A ten drugi cię nie skrzywdził?
— Nie. I jemu, i mnie było bardzo dobrze.
— Rozumiem — powiedziała niechętnie Melissa.
— Mogę ci pokazać…
— Nie! Proszę! Nie!
— Nie martw się już — rzekła Wężyca. — Nie martw się. Od teraz nikt nie zrobi ci nic, czego byś nie chciała.
— Panienko Wężyco, ty go nie powstrzymasz. Ja też nie. Ty stąd odejdziesz, a ja zostanę.
„Wszędzie byłoby lepiej niż tu — pomyślała Wężyca. — Wszędzie. Nawet na wygnaniu”. Odpowiedź pojawiła się zupełnie nagle, jak treść opierającego się przypomnieniu snu. Roześmiała się i sama siebie zbeształa za to, że nie wpadła na to wcześniej.
— Pojechałabyś ze mną, gdybyś mogła?
— Z tobą?
— Tak.
— Panienko Wężyco!
— Uzdrowiciele adoptują dzieci, nie wiedziałaś? Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że już od dawna kogoś takiego szukam.
— Ale mogłabyś wybrać inne dziecko.
— Chcę ciebie, jeśli ty zgodzisz się na mnie.
Melissa znowu się do niej przytuliła.
— Oni nie pozwolą mi odejść — wyszeptała. — Mam blizny.
Wężyca pogłaskała małą po włosach. Wyjrzała przez okno, za którym widać było rozrzucone pośród ciemności światełka bogatego, pięknego Podgórza. Jakiś czas później, zasypiając już, Melissa powtórzyła:
— Mam blizny.
Wężyca obudziła się wraz z pierwszymi promieniami szkarłatnego słońca. Melissa zniknęła. Wróciła pewnie do stajni i Wężyca zaczęła się o nią bać.
Rozprostowała kości i wróciła do swojego pokoju z kocem zarzuconym na ramiona. W wieży było cicho i chłodno, a jej sypialnia okazała się pusta. Nie zmartwiła się nieobecnością Gabriela, bo chociaż była na niego zła, to nie na nim pragnęła wyładować swój gniew. On na to nie zasługiwał, a istniał przecież ktoś, o kim nie można było tego powiedzieć. Umyła się, ubrała i spojrzała na dolinę, zacienioną jeszcze przez góry na wschodzie. Gdy tak patrzyła, ciemność odsuwała się od stajni oraz układających się we wzorki i otoczonych białym płotem wybiegów dla koni. Wszędzie panowała cisza.
W pewnej chwili z cienia wyłonił się jakiś koń. Z jego kopyt wyrastał niezwykle długi cień, który maszerował niczym olbrzym przez lśniącą trawę. Był to ten ogromny srokaty ogier, a siedziała na nim Melissa.
Читать дальше