— Dobranoc, Gabrielu — powiedziała. — Chciałabym przeżyć raz jeszcze naszą ostatnią noc.
Nieźle poradził sobie z rozczarowaniem i z kłopotliwą świadomością tego, że jest rozczarowany, chociaż wiedział, że Wężyca jest ranna i zmęczona. Kiedy pocałowali się na dobranoc, poczuła nagły przypływ pożądania. Przed zaproszeniem go do łóżka powstrzymywała ją tylko obawa, jak będzie się czuła rano po fizycznych i emocjonalnych stresach tego wieczoru. Kolejna porcja przygód ciała i umysłu, choćby nawet przyjemna, tylko pogorszyłaby sprawę.
— Cholera — powiedziała Wężyca, kiedy Gabriel wychodził z pokoju. — Ten wariat mi za to zapłaci.
Z głębokiego snu zbudziły ją jakieś dźwięki. Pomyślała, że to Larril przyszła w związku z burmistrzem, ale nikt się nie odezwał. Przez krótką chwilę światło z korytarza rozjaśniło pokój, ale potem drzwi się zamknęły i znowu zapanowała ciemność. Wężyca leżała nieruchomo. Przygotowując się do obrony, słyszała bicie własnego serca. Przypomniała sobie, co Melissa mówiła je; o nożu. W obozowisku miała go zawsze pod ręką, choć atak był równie mało prawdopodobny podczas podróży, jak tutaj, w zamku burmistrza. Teraz jednak jej pas i nóż leżały gdzieś na podłodze — tam, gdzie je rzuciła — a kto wie, czy nie w łaźni. Nie mogła sobie przypomnieć. Bolała ją głowa i ranne kolano.
„O czym ja myślę? — dziwiła się. — Nawet nie umiem walczyć nożem”.
— Panienka Wężyca? — Głos był tak cichy, że ledwie go usłyszała.
Wężyca odwróciła się i usiadła na łóżku, w pełni już rozbudzona. Rozluźniła odruchowo zaciśniętą pięść.
— Co takiego? Melissa?
— Tak, panienko.
— Dzięki bogom, że się odezwałaś. Mogłam cię uderzyć.
— Przepraszam. Nie chciałam cię budzić. Chciałam tylko… chciałam się upewnić…
— Czy coś się stało?
— Nie, ale nie wiedziałam, czy tutaj wszystko w porządku.
Zawsze widzę tu światła i pomyślałam, że nie wszyscy jeszcze śpią.
Pomyślałam, że kogoś zapytam… tylko że… Nie mogłam… Lepiej sobie pójdę.
— Nie, zaczekaj. — Oczy Wężycy przywykły już do ciemności i widziała sylwetkę Melissy oraz słabiutkie światło na spłowiałych od słońca pasemkach jej rudych włosów. Czuła też przyjemny zapach siana i czystych koni. — To miło z twojej strony, że przeszłaś całą tę drogę, by o mnie zapytać. — Przyciągnęła dziewczynkę do siebie, pochyliła się i pocałowała ją w czoło. Gęsta, kręcona grzywka nie mogła zupełnie zasłonić znajdującej się pod nią blizny.
Melissa zesztywniała i cofnęła się.
— Nie brzydzi się pani mnie dotykać?
— Melisso, kochanie… — Wężyca podkręciła płomyk lampy, zanim mała zdążyła ją zatrzymać. Teraz dziewczynka się odwróciła. Wężyca wzięła ją za ramię i delikatnie okręciła twarzą ku sobie.
Melissa nie chciała na nią spojrzeć.
— Lubię cię. A ja zawsze dotykam ludzi, których lubię. Inni też by cię polubili, gdybyś tylko dała im szansę.
— Ras mówi co innego. Mówi, że nikt w Podgórzu nie chce oglądać takich brzydul.
— A ja mówię, że Ras jest wstrętnym człowiekiem i że ma inne powody, by wpoić w ciebie strach przed wszystkimi. To przecież jego chwalą za twoją pracę. On tylko udaje, że umie ujeżdżać konie.
Melissa wzruszyła ramionami. Stała ze spuszczoną głową, żeby jej blizny były mniej widoczne.
— A pożar — powiedziała Wężyca. — Co się wtedy naprawdę wydarzyło? Gabriel mówił mi, że Ras uratował konie i tylko ty odniosłaś obrażenia.
— Każdy wie, że ośmioletnie dziecko nie mogło wyprowadzić koni z pożaru — odparła dziewczynka.
— Ależ Melisso…
— To nieważne!
— Na pewno?
— Mam gdzie mieszkać. Dostaję jedzenie. Mogę zajmować się końmi, a im nie przeszkadza…
— Melisso! Bogowie! Dlaczego ciągle tu siedzisz? Człowiekowi potrzeba więcej niż tylko pożywienia i miejsca do spania.
— Nie mogę stąd odejść. Nie mam jeszcze czternastu lat.
— Czy on ci powiedział, że jesteś jego niewolnicą? Niewolnictwo jest w Podgórzu zakazane.
— Nie jestem niewolnicą — odrzekła zirytowana Melissa. — Mam dwanaście lat. A myślałaś, że ile?
— Myślałam, że koło dwunastu — powiedziała Wężyca, nie chciała bowiem przyznać, że uważała ją za jeszcze młodszą. — Co za różnica?
— A ty mogłaś iść tam, gdzie chciałaś, gdy miałaś dwanaście lat?
— Tak, oczywiście, że mogłam. Miałam szczęście przebywać w miejscu, którego nie chciałam opuszczać. Ale mogłam wyjechać.
Melissa zamrugała.
— Tak… Tu jest inaczej. Jeśli odejdziesz, pójdzie za tobą twój opiekun. Już raz to zrobiłam i właśnie tak się stało.
— Ale dlaczego?
— Bo ja nie mogę się ukrywać — odparła rozzłoszczona Melissa. — Mówiłaś, że ludziom to nie przeszkadza, ale powiedzieli Rasowi, gdzie jestem, i on zabrał mnie z powrotem…
Wężyca dotknęła jej dłoni. Melissa milczała.
— Przepraszam — rzekła Wężyca. — Nie to chciałam powiedzieć. Chodzi mi tylko o to, że nikt nie ma prawa zmuszać cię do przebywania tutaj wbrew twojej woli? Dlaczego musiałaś się ukrywać? Nie mogłaś po prostu odebrać zapłaty i pójść tam, gdzie miałaś ochotę?
Melissa zaśmiała się gorzko.
— Jakiej zapłaty? Dzieciom się nie płaci. A Ras jest moim opiekunem. Muszę robić, co mi każe. Muszę z nim zostać. Takie jest prawo.
— To prawo jest straszne. Wiem, że on cię krzywdzi. Prawo nie może nakazywać ci przebywania z kimś takim jak on. Pozwól mi porozmawiać z burmistrzem. Może jakoś to urządzi i będziesz mogła robić, co zechcesz.
— Panienko, nie! — Melissa przypadła do łóżka i klęcząc, chwyciła się posłania. — Kto mnie weźmie? Nikt! Zostawią mnie u niego, ale będę musiała powiedzieć o nim niedobre rzeczy. A wtedy on będzie jeszcze podlejszy. Proszę cię, niczego nie zmieniaj!
Wężyca podniosła ją z klęczek i objęła, ale Melissa skuliła się i wyrwała z ramion uzdrowicielki. Kiedy zaś Wężyca, puszczając dziewczynkę, przesunęła ręką po jej łopatce, mała rzuciła się nagle do przodu i krzyknęła z bólu.
— Co się stało?
— Nic!
Wężyca podciągnęła koszulę Melissy i popatrzyła na jej plecy. Bito ją pasem albo kijem — czymś, co sprawia ból, lecz nie zostawia krwawych śladów. I nie czyni Melissy niezdolną do pracy.
— Jak… — urwała. — Niech to cholera! Ras był na mnie wściekły, prawda? Nakrzyczałam na niego, a teraz masz przeze mnie kłopoty. Zgadza się?
— Panienko Wężyco. On bije, kiedy chce. On tego nie planuje.
Tak samo traktuje mnie i konie. — Cofnęła się i popatrzyła na drzwi.
— Nie idź. Zostań tu na noc. Jutro pomyślimy, co dalej.
— Nie, panienko, proszę. Jest dobrze. Nic się nie stało. Spędziłam tu całe życie i wiem, jak sobie radzić. Nic nie rób. Proszę.
Muszę już iść.
— Poczekaj…
Ale Melissa wyśliznęła się z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Kiedy Wężyca wyszła z łóżka i poczłapała za dziewczynką, ta była już w połowie drogi do schodów. Wężyca oparła się o futrynę i wychyliła się na korytarz.
— Musimy o tym porozmawiać! — krzyknęła, ale Melissa zbiegła w milczeniu po schodach i zniknęła.
Wężyca, utykając, wróciła do swojego luksusowego łóżka, wsunęła się pod ciepłe koce i przykręciła światło lampy, myśląc o Me-lissie pogrążonej w ciemnej i chłodnej nocy.
Budząc się powoli, Wężyca leżała nieruchomo. Chciałaby przespać cały dzień i mieć go już za sobą. Tak rzadko zdarzało się jej chorować, że kiedy już się to zdarzyło, nie umiała spokojnie przyjąć tego do wiadomości. Biorąc pod uwagę surowe wykłady, które robiła burmistrzowi, ośmieszyłaby się teraz, gdyby nie skorzystała z własnych rad. Westchnęła. Mogła ciężko pracować przez cały dzień, mogła odbywać długie podróże pieszo lub konno — i czułaby się dobrze. Obecnie jednak wściekłość, adrenalina i zaciętość stoczonej bójki sprzysięgły się przeciwko niej.
Читать дальше