Po raz pierwszy w pełni pojęła, jak bardzo musiała doskwierać mu samotność przez te minione trzy lata, z jakimi spotykał się reakcjami i jak oceniał sam siebie. Westchnęła ze smutkiem i wyciągnęła ku niemu rękę, gładząc koniuszkami palców jego ciało i tym samym powoli go budząc. Żegnała się w ten sposób z wahaniem i niepokojem.
Wężyca schodziła po urwisku ze swoją torbą na węże. Musiała ponownie spotkać się z kilkoma pacjentami, a popołudnie przeznaczyła na dalszy ciąg szczepień. Gabriel został w domu ojca, gdzie pakował się i przygotowywał do podróży.
Wiewiór i Strzała lśniły po wyszczotkowaniu. Stajennego o imieniu Ras nigdzie nie było widać. Wężyca wprowadziła Wiewióra do boksu, chcąc rzucić okiem na jego nowe podkowy. Podrapała go za uszami i powiedziała, że będzie musiał się trochę rozruszać, bo w przeciwnym razie grozi mu wypadek. W sianie nad jej głową coś zaszeleściło, ale Wężyca nie doczekała się niczego innego.
— Poproszę stajennego, żeby pogonił cię trochę po wybiegu zwróciła się do kucyka i znowu zamieniła się w słuch.
— Ja się tym zajmę, panienko — wyszeptało dziecko.
— Skąd mam wiedzieć, że umiesz jeździć?
— Umiem.
— Zejdź na dół, proszę.
Dziewczynka powoli wysunęła się z otworu w suficie, zawisła na rękach i wylądowała tuż przy Wężycy. Stała ze spuszczoną głową.
— Jak ci na imię?
Dziewczynka wymruczała dwie niewyraźne sylaby. Wężyca przyklękła i chwyciła ją łagodnie za ramiona.
— Przepraszam. Nie usłyszałam.
Mała uniosła oczy, zniekształcone przez okropną bliznę. Siniec z drugiego policzka powoli znikał z jej twarzy.
— M… Melissa.
Wymówiła to imię bardzo defensywnie, jak gdyby skłaniając Wężycę do zaprzeczenia. Uzdrowicielka była ciekawa, czy to samo powiedziała za pierwszym razem.
— Melissa — powtórzyło dziecko, przeciągając dźwięki.
— Ja jestem Wężyca, Melisso. — Wymieniły uścisk dłoni. — Pojeździsz na Wiewiórze?
— Tak.
— Może trochę wierzgać.
Melissa chwyciła górną krawędź drzwi do boksu i podciągnęła się aż po brodę.
— Widzisz tamtego?
Stał tam ogromny srokaty koń, wysoki na ponad siedemnaście dłoni. Wężyca zauważyła go już wcześniej — kulił uszy i odsłaniał zęby, kiedy ktoś koło niego przechodził.
— Jeżdżę na nim — rzekła Melissa.
— Wielcy bogowie! — powiedziała Wężyca ze szczerym uznaniem.
— Tylko ja to potrafię. No i jeszcze ktoś.
— Kto? Ras?
— Nie — odparła z pogardą dziewczynka. — Nie on. Ten z zamku. Z żółtymi włosami.
— Gabriel.
— Chyba. Ale on tu rzadko przychodzi, no i ja jeżdżę jego koniem. — Melissa zeskoczyła na ziemię. — Jest świetny. Ale twój konik też jest fajny.
Widząc, że dziewczynka jest kompetentna, Wężyca nie wysuwała już żadnych zastrzeżeń.
— W takim razie dziękuję. Z przyjemnością przekażę go komuś, kto wie, co robi.
Melissa weszła na żłób i już miała zniknąć na swoim stryszku, zanim Wężyca zdążyła wymyślić inny interesujący dla dziecka temat. Zatrzymała się jednak i odwróciła do uzdrowicielki.
— Panienko, powiesz mu, że mam pozwolenie? — Z jej głosu zniknęła pewność siebie.
— Oczywiście, że powiem.
Melissa zniknęła.
Wężyca osiodłała Strzałę i wyprowadziła ją na zewnątrz. Spotkała tam stajennego.
— Melissa zajmie się moim Wiewiórem — rzekła Wężyca. — Pozwoliłam jej na to.
— Kto?
— Melissa.
— Ktoś z miasta?
— Twoja pomocnica w stajni — odparła Wężyca. — Ruda dziewczynka.
— Masz na myśli Brzydulę? — zaśmiał się stajenny.
Wężyca poczuła, jak czerwieni się najpierw z zaskoczenia, a potem ze złości.
— Jak śmiesz naigrawać się z tego dziecka?
— Naigrawać się? Mówiąc jej prawdę? Nikt nie chcę na nią patrzeć i lepiej, żeby o tym pamiętała. Sprawiła ci jakiś kłopot?
Wężyca wsiadła na konia i popatrzyła z góry na stajennego.
— Lepiej ćwicz swoje pięści na kimś o takich rozmiarach jak twoje.
Przycisnęła obcasy do boków Strzały, która wyrwała się do przodu, zostawiając za sobą stajnię, Rasa, zamek i burmistrza.
Dzień minął szybciej, niż się tego spodziewała. Kiedy w Podgórzu dowiedziano się o przybyciu uzdrowicielki, do miasta ściągnęli ludzie z całej doliny. Przyprowadzali do niej dzieci i starców, choć tym ostatnim — podobnie jak wcześniej chorej na artretyzm Grum — nie mogła pomóc, jeśli ich dolegliwości miały chroniczny charakter. Nadal jednak jej się szczęściło, bo chociaż zdarzyło się kilku pacjentów z poważnymi infekcjami, guzami, a nawet chorobami zakaźnymi, żaden z nich nie był w stanie agonalnym. Mieszkańcy Podgórza byli równie zdrowi, jak piękni.
Przez całe popołudnie Wężyca pracowała w parterowym pomieszczeniu położonej w centrum miasta gospody, gdzie z początku miała zamiar się zatrzymać. Właścicielka stworzyła jej znakomite warunki i już wieczorem ostatni z rodziców wyprowadził z pokoju rozpłakane dziecko. Żałowała, że nie ma przy niej Pauli, która mogłaby zabawiać pacjentów dowcipami i historyjkami.
Wężyca oparła się na krześle, zamknęła oczy, przeciągnęła się i ziewnęła. Po chwili usłyszała otwierające się drzwi, a potem kroki i szelest długiej sukni. Poczuła również ciepły aromat ziołowej herbaty.
Wężyca wyprostowała się, a Lainie, właścicielka gospody, położyła tacę na stoliku. Lainie była przystojną i sympatyczną kobietą w średnim wieku o dość mocno zbudowanym ciele. Usiadła, nalała dwa kubki herbaty i jeden z nich podała uzdrowicielce.
— Dziękuję — powiedziała Wężyca, wdychając unoszącą się znad napoju parę.
Przez kilka minut w milczeniu piły herbatę, a jako pierwsza przemówiła Lainie:
— Cieszę się, że przyjechałaś. Stanowczo za długo w Podgórzu nie było żadnego uzdrowiciela.
— Wiem — odparła Wężyca. — Nie możemy zbyt często zapuszczać się tak daleko na południe.
Zastanawiała się, czy Lainie wie tak samo dobrze jak ona, że przyczyną nie była odległość dzieląca Podgórze od ośrodka uzdrowicieli.
— Gdyby zamieszkał u nas jakiś uzdrowiciel — rzekła Lainie — wiem, że miasto nie szczędziłoby mu wyrazów wdzięczności.
Jestem pewna, że burmistrz poruszy z tobą ten temat, jak tylko wydobrzeje. Ja jestem członkiem rady i mogę cię zapewnić, że jego propozycja spotka się z aprobatą.
— Dziękuję ci, Lainie. Będę o tym pamiętać.
— To znaczy, że mogłabyś zostać?
— Ja?
Zdumiona Wężyca wpatrywała się w herbatę. Nawet nie przyszło jej do głowy, że to zaproszenie jest skierowane bezpośrednio do niej. Podgórze ze swymi pięknymi, zdrowymi mieszkańcami stanowiłoby dla nie chcącego uczyć innych uzdrowiciela wspaniałe miejsce do zamieszkania po latach spędzonych na ciężkiej pracy.
— Nie, nie mogę. Wyjeżdżam jutro rano. Ale po powrocie do domu opowiem innym uzdrowicielom o waszej propozycji.
— Na pewno nie chcesz tu zostać?
— Nie mogę. Nie mam prawa przyjmować takich propozycji.
— I jutro musisz nas opuścić?
— Tak. W Podgórzu nie ma dla mnie zbyt wiele pracy. Wy wszyscy jesteście zdrowi — powiedziała Wężyca z szerokim uśmiechem.
Lainie również się uśmiechnęła, ale jej głos pozostał poważny.
— Jeżeli chcesz wyjechać, ponieważ miejsce, w którym się zatrzymałaś… bo potrzebujesz czegoś lepszego do swojej pracy… — zawiesiła głos — moja gospoda zawsze stoi przed tobą otworem.
Читать дальше