Koń przeszedł w cwał i gładko sunął po polu. Wężyca również chciałaby uciąć sobie taką przejażdżkę i poczuć na twarzy dotyk porannego wiatru. Prawie słyszała głuchy tętent kopyt odbijających się od ziemi, niemalże czuła zapach świeżej trawy i widziała błyszczące kropelki rosy, pryskające pod wierzchowcem.
Ogier galopował przez pole z rozwianą grzywą i uniesionym ogonem. Melissa pochylała się nisko nad jego kłębem. Zbliżali się do wysokiego, kamiennego muru.
Wężyca wstrzymała oddech. Była pewna, że dziewczynka straciła kontrolę nad koniem — wierzchowiec ani trochę nie zwolnił tempa. Wężyca wychyliła się, jakby mogła wyciągnąć rękę i zatrzymać konia, zanim ten zrzuci małą na mur. Melissa była jednak zupełnie spokojna, ogier zaś pewnym ruchem przeszybował nad ogrodzeniem.
Tuż potem zwolnił, podreptał trochę w miejscu i ruszył dostojnym krokiem w stronę stajni, jakby ani on, ani Melissa wcale nie chcieli tam szybko wracać.
Jeżeli Wężyca miała jeszcze jakieś wątpliwości co do słów Me-lissy, teraz wszystkie zniknęły. Była pewna, że Ras ją krzywdził — nerwowość dziewczynki aż nazbyt rzucała się w oczy. Wcześniej zastanawiała się też, czy opowieści o koniu Gabriela nie stanowią tylko wytworu fantazji, ale to również się potwierdziło i Wężyca zrozumiała, że trudno jej będzie uwolnić małą przyjaciółkę. Melissa była dla Rasa bardzo cenna i on nie będzie chciał jej wypuścić.
Uzdrowicielka bała się iść bezpośrednio do burmistrza, z którym nie miała dobrego kontaktu, i składać mu raport na temat podłości Rasa. Kto jej uwierzy? Sama miała kłopoty z uwierzeniem, a Melissa była zbyt wystraszona, żeby samodzielnie oskarżać stajennego. Wężyca nie mogła jej za to winić.
Przeszła do drugiej wieży i zapukała do drzwi burmistrza. Kiedy w kamiennych korytarzach rozległo się echo, uzmysłowiła sobie, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Ani trochę się jednak tym nie przejęła — nie była w nastroju sprzyjającym konwencjonalnym uprzejmościom.
Otworzył jej Brian.
— Tak, panienko?
— Przyszłam porozmawiać z burmistrzem o moim wynagrodzeniu.
Ukłonił się i zaprosił ją do środka.
— Nie śpi. Na pewno zechce się z tobą zobaczyć.
Wężyca uniosła brew, zdziwiona, że burmistrz mógłby nie zgodzić się na spotkanie. Z drugiej strony służący wyrażał się w sposób typowy dla człowieka, który ubóstwia inną osobę bez względu na wszelkie konwenanse. Brian również nie zasługiwał na jej gniew.
— Nie spał przez całą noc — powiedział służący, wprowadzając ją do sypialni swojego pana. — Strup strasznie go swędzi… może dałoby się…
— Jeżeli nie doszło do infekcji, tą sprawą powinna się zająć aptekarka, nie ja — odparła chłodno.
Brian odwrócił głowę i powiedział:
— Ależ panienko…
— Chcę z nim pomówić sam na sam, Brianie. Czy mógłbyś posłać po stajennego i Melissę?
— Melissę? — Tym razem to on uniósł brwi. — Chodzi o tę rudą dziewczynkę?
— Tak.
— Panienko, jesteś pewna, że ona ma tutaj przyjść?
— Przyprowadź ich tutaj, proszę.
Ukłonił się lekko, a jego twarz znowu przybrała wyraz idealnego sługi. Wężyca minęła go i weszła do sypialni burmistrza.
Ojciec Gabriela leżał na łóżku, a przy nim i na podłodze walały się zmięte koce i prześcieradła. Bandaże i opatrunek zsunęły się z nogi, na której widać było czysty, brązowy strup. Z wyrazem przyjemności i ulgi na twarzy drapał powoli gojącą się ranę.
Gdy zauważył Wężycę, próbował z powrotem naciągnąć bandaże. Uśmiechnął się jak winowajca.
— Naprawdę swędzi — powiedział. — To chyba znaczy, że jest lepiej?
— Możesz drapać wszystko, na co przyjdzie ci ochota — odparła Wężyca. — Kiedy wróci infekcja, ja już od dwóch dni będę w drodze.
Nagłym ruchem cofnął rękę i położył się na poduszkach. Próbował teraz poprawić pościel, rozglądając się przy tym niespokojnie.
— Gdzie jest Brian?
— Poprosiłam go o przysługę.
— Rozumiem. — Usłyszała irytację w głosie burmistrza, który jednak szybko zmienił temat. — Przyszłaś w jakiejś konkretnej sprawie?
— W sprawie mojego wynagrodzenia.
— Oczywiście… Powinienem sam o tym pomyśleć. Nie wiedziałem, że tak prędko nas opuścisz, moja droga.
Wężyca nie lubiła, gdy ludzie, za którymi nie przepadała, zwracali się do niej w ten sposób. Grum używała tego wyrażenia pięćdziesiąt albo i sto razy dziennie, lecz uzdrowicielce zupełnie to nie przeszkadzało.
— Nie znam ani jednego miasta, które nie przyjmowałoby naszej waluty — powiedział burmistrz. — Wszyscy wiedzą, że używamy czystych kruszców i że nasze monety mają odpowiednią wagę. Możemy również zapłacić ci szlachetnymi kamieniami.
— Nie chcę ani tego, ani tego — odrzekła Wężyca. — Chcę Melissę.
— Melissę? Obywatelkę naszego miasta? Uzdrowicielko, przez dwadzieścia lat pracowałem na to, by Podgórze nie kojarzyło się już z niewolnictwem. My dajemy tym ludziom swobodę, a nie oddajemy ich w niewolę.
— Uzdrowiciele nie posiadają niewolników. Źle się wyraziłam. Chcę, żebyś ją uwolnił. Melissa chce ze mną wyjechać, ale stajenny Ras jest jej… jak wy to nazywacie… opiekunem. Burmistrz wlepił w nią wzrok.
— Uzdrowicielko, nie mogę go prosić o rozbijanie własnej rodziny.
Wężyca powstrzymała się przed gwałtowną reakcją. Nie chciała wyjaśniać przyczyn swojego zniesmaczenia. Nic więc nie powiedziała, a burmistrz poruszył się nerwowo, podrapał chorą nogę i znowu oderwał rękę od bandaży.
— To skomplikowane zagadnienie. Jesteś pewna, że nie chcesz czegoś innego?
— Odmawiasz spełnienia mojej prośby?
Odczytał w jej tonie groźbę. Dotknął dzwonka i natychmiast pojawił się Brian.
— Poślij po Rasa. Każ mu jak najszybciej przyjść do mojego pokoju. Niech przyprowadzi ze sobą to dziecko.
— Uzdrowicielka już po nich posłała, panie.
— Rozumiem. — Popatrzył na Wężycę, a Brian tymczasem wyszedł z pokoju. — A co zrobisz, jeśli on odmówi spełnienia twojego żądania?
— Każdemu wolno nie wynagradzać uzdrowiciela — odparła Wężyca. — Nosimy przy sobie broń tylko po to, żeby się bronić.
Niczego w ten sposób nie wymuszamy. Ale też nie chodzimy tam, gdzie nas nie chcą.
— To znaczy, że nie odwiedzasz miejsc, w których nie traktują cię po twojej myśli?
Wężyca wzruszyła ramionami.
— Ras już tu jest, panie — powiedział Brian, który właśnie pojawił się w drzwiach pokoju.
— Każ mu wejść.
Wężyca napięła wszystkie mięśnie, zmuszając się do opanowania uczuć pogardy i odrazy. Do pokoju wszedł ogromny stajenny; był wyraźnie zaniepokojony. Miał wilgotne i niedbale zaczesane do tyłu włosy. Ukłonił się przed burmistrzem.
Za Rasem, obok Briana, stała skulona Melissa. Stary sługa wepchnął ją do środka, ale mała nie uniosła wzroku.
— Nie bój się, dziecino — rzekł burmistrz. — Nie czeka cię tu żadna kara.
— Nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco! — warknęła Wężyca.
— Uzdrowicielko, proszę — powiedział łagodnie burmistrz. — Ras? — Gestem głowy wskazał na dwa krzesła.
Ras skorzystał z zaproszenia i spojrzał z niechęcią na Wężycę. Brian ponaglał Melissę, która w końcu stanęła między Rasem a Wężycą. W dalszym ciągu wbijała wzrok w podłogę.
— Ras jest twoim opiekunem — rzekł burmistrz. — Zgadza się?
— Tak — wyszeptała.
Ras wyciągnął dłoń, położył palec na ramieniu Melissy i pchnął ją lekko, lecz zdecydowanie.
Читать дальше