Czas do przybycia panny Hagar Hengstrom i jej ekipy wykorzystała gromadząc wybór ceramiki ze swego sklepu na stoliczku przed kanapą, gdzie zamierzała zasiąść. Resztę czasu poświęciła mniej ważnej operacji przyczesania włosów i poprawienia makijażu oraz przebraniu się w najmodniejsze sznurowane po bokach spodnie z żakietem. Gdy zadzwonił dzwonek u drzwi, była w pełni gotowa.
Panna Hagar Hengstrom potrząsnąwszy jej dłonią wniosła do pokoju błyszczący lazur fryzury i czarny kłąb dymu z cygara. Za nią wkroczyła osobniczka od światła, osobniczka od dźwięku, osobniczka od kamery i chłopaki od „przynieś-wynieś”.
— Mały ten pokój — mruknęła mierząc umeblowanie lekceważącym spojrzeniem. — Torraway usiądzie tam. Przenieść to.
Chłopcy podskoczyli i przenieśli fotel klubowy spod okna w kąt zajmowany obecnie przez sekretarzyk, który wytargali na środek pokoju.
— Chwileczkę — powiedziała Dorka. — Myślałam, że po prostu siądę sobie tutaj na kanapie…
— Nie masz jeszcze odczytu światła? — zapytała Hengstrom. — Sally, puść kamerę. Nigdy nie wiadomo, co się może przydać do montażu.
— Ja coś mówiłam — powiedziała Dorka.
Hengstrom popatrzyła na nią. Głos był cichy, lecz ton nie wróżył nic dobrego. Wzruszyła ramionami.
— Ustawmy to — zaproponowała — a jeśli ci się nie spodoba, to pogadamy. Zrób mi próbę, zgoda?
— Próbę czego? — Dorka zauważyła, że młoda blada dziewczyna celuje w nią trzymaną w ręku kamerą, i to ją rozpraszało.
Osobniczka od światła znalazła gniazdko w ścianie i w obu dłoniach trzymała teraz krzyże reflektorów, przesuwając je z lekka dla usunięcia cieni tak szybko, jak powstawały przy każdym poruszeniu się Dorki.
— No więc, na początek, jakie masz plany na najbliższe dwa lata? Z pewnością nie zamierzasz po prostu zbijać bąków w oczekiwaniu na powrót Rogera Torrawaya do domu.
Dorka usiłowała przedrzeć się do kanapy, lecz osobniczka od światła zmarszczyła brwi i odgoniła ją gestem w drugą stronę, zaś dwóch „przynieś-wynieś” odepchnęło stolik daleko od niej.
Powiedziała:
— Mam sklep. Myślałam, że może zechcecie złapać kamerą parę drobiazgów z tego sklepu w trakcie wywiadu ze mną…
— Świetnie, oczywiście. Chodziło mi o plany osobiste. Jesteś zdrową kobietą. Masz potrzeby seksualne. Do tyłu trochę, proszę. Sandrze coś szumi w dźwięku.
Dorka stwierdziła, że stoi przed krzesłem, i nie pozostało jej nic innego, jak usiąść.
— Oczywiście… — zaczęła.
— Spoczywa na tobie odpowiedzialność — powiedziała Hengstrom. — Jakiż przykład zamierzasz dać młodszym kobietom? Zostać zasuszoną starą panną? Czy żyć pełnią życia?
— Nie wydaje mi się, abym miała ochotą dyskutować…
— Sprawdziłam cię wcale dokładnie, Torraway. Podoba mi się to, co odkryłam. Jesteś osobniczka niezależną, na tyle w każdym razie, na ile może być niezależna osobniczka, która akceptuje idiotyczną farsę małżeństwa. Po co to zrobiłaś?
Dorka zawahała się.
— Roger jest naprawdę bardzo miłym człowiekiem — zaproponowała jako wyjaśnienie.
— I co z tego?
— No, to z tego, że zapewnił mi dobrobyt i oparcie…
Hagar Hengstrom westchnęła.
— Zawsze ta stara psychologia niewolnicy. Mniejsza o to. Drugą zagadką jest dla mnie twoje wplątanie się w program kosmiczny. Nie wyczuwasz w tym kombinacji seksistów?
— No, nie. Sam prezydent mi powiedział — rzekła Dorka, świadoma, że usiłuje się podlizać na wypadek drugiej wizyty Dasha — że umieszczenie jakiegoś osobnika na Marsie jest absolutnie nieodzowne dla przyszłości rodzaju ludzkiego. Ja mu wierzę. Winni jesteśmy…
— Wróć — zakomenderowała Hengstrom.
— Co?
— Wróć to, co przed chwilą powiedziałaś. Umieszczenie czego na Marsie?
— Jakiegoś osobnika. Och. Rozumiem, co pani ma na myśli.
Hengstrom pokiwała ze smutkiem głową.
— Rozumiesz, co mam na myśli, ale nie zmieniasz swojego sposobu myślenia. Dlaczego osobnika? Dlaczego nie osobniczki? Z wyrazem politowania pod adresem Dorki spojrzała na osobniczkę od dźwięku, która pokręciła głową z ubolewaniem. — Dobra, przejdźmy do czegoś ważniejszego: czy wiesz, że cała załoga wyprawy marsjańskiej ma być męska?
Było to dla Dorki przedpołudnie co się zowie. Tylko że ze sfilmowania jej ceramicznych śliczności wyszły nici.
Przyszedłszy na dyżur po południu Sulie Carpenter przyniosła Rogerowi dwie niespodzianki: wypożyczoną z biura prasowego (czytaj: cenzury) programu kasetę z tym wywiadem i gitarę. Najpierw wręczyła mu kasetę nie przeszkadzając w oglądaniu filmu, zajęta zmienianiem pościeli i wody kwiatom w wazonie. Już po wszystkim powiedziała z ożywieniem:
— Twoja żona wypadła bardzo dobrze, moim zdaniem. Spotkałam kiedyś Hagar Hengstrom. To wyjątkowo trudna baba.
— Dorka wspaniale wyglądała — rzekł Roger.
Żadnej emocji nie dało się wyczytać z jego przerobionej twarzy, tylko nietoperzowe skrzydła przebiegało niespokojne drżenie.
— Zawsze podobała mi się w tych spodniach.
Sulie kiwnęła głową, notując sobie w pamięci: otwarte sznurowania z boku nogawek ukazywały sporo golizny. Najwyraźniej wszczepione Rogerowi steroidy robiły, co do nich należało.
— A tu mam coś jeszcze — powiedziała otwierając futerał gitary.
— Zagrasz mi?
— Nie, Roger. T y zagrasz.
— Nie umiem grać na gitarze, Sulie — zaprotestował.
Roześmiała się.
— Rozmawiałam z Bradem — powiedziała — i myślę, że będziesz zaskoczony. Ty, Roger, nie jesteś zwyczajnie, no wiesz, inny. Ty jesteś lepszy. Weź na przykład swoje palce.
— Co z moimi palcami?
— Ano, ja gram na gitarze od dziewiątego roku życia, ale jeśli zrobię sobie przerwę na parę tygodni, znikają mi odciski i wszystko muszę zaczynać od początku. Twoje paloe nie potrzebują odcisków, są dostatecznie twarde i silne, zęby już za pierwszym razem brać idealne progi.
— Wspaniale — rzekł Roger — tylko że ja nawet nie wiem, o czym ty mówisz. Co to znaczy „brać progi”?
— Przyciskać struny na progach. O, tak. — Brzdąknęła dźwięk G, następnie D i C. — Teraz ty to zrób — powiedziała. — Tylko uważaj, żeby nie za mocno. Rzecz jest łamliwa. — Wręczyła mu gitarę.
Przejechał kciukiem po pustych strunach, jak to podpatrzył u niej.
— Wspaniale — zaklaskała w dłonie. — Teraz weź G. Palec serdeczny na trzecim progu struny e1 — o tutaj. Palec wskazujący na drugim progu struny A. Środkowy palec na trzecim progu struny E. — Naprowadziła mu dłonie. — Teraz uderz.
Szarpnął struny i podniósł na nią wzrok.
— Hej — powiedział. — Ładnie.
— Nie ładnie — poprawiła go z uśmiechem. — Doskonale. A teraz, tak jest C. Palec wskazujący na drugim progu struny B, środkowy tutaj, serdeczny tutaj… Dobrze. A to jest ton D: palec wskazujący i środkowy na strunie G i E, tutaj, serdeczny jeden próg niżej na B… Znów doskonale. Teraz zagraj mi G.
Ku swemu zaskoczeniu Roger wygrał idealnie G. Uśmiechnęła się.
— A nie mówiłam? Brad miał rację. Jak raz poznasz ton, to już go umiesz: 3070 pamięta go za ciebie. Tobie wystarczy jedynie pomyśleć „dźwięk G”, żeby twoje palce go zagrały. Jesteś teraz — rzekła z udaną zawiścią — jakieś trzy miesiące dalej, niż byłam ja, kiedy pierwszy raz wzięłam gitarę do ręki.
— To całkiem ładne — powiedział Roger próbując wszystkie trzy akordy po kolei.
— To dopiero początek. Zagraj teraz czterotakt, no wiesz, ta-ram-pa-pam. Akordem G… — Wysłuchała i skinęła głową. Wspaniale. A teraz zagraj to w ten sposób: G, G, G, G, G, G, G, G, C, C, G, G, G, G, G, G… Wspaniale… Jeszcze raz, tylko po C, C, zagraj teraz D, D, D, D, D, D… i bomba. Teraz obie rzeczy razem, jedno po drugim…
Читать дальше