Fritz Leiber - Wędrowiec

Здесь есть возможность читать онлайн «Fritz Leiber - Wędrowiec» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Stawiguda, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Solaris, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wędrowiec: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wędrowiec»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Na ziemskiej orbicie pojawia się, po wyjściu z nadprzestrzeni, olbrzymi obcy statek kosmiczny wielkości małej planety. Zszokowani Ziemianie obserwują jak obcy pojazd zaczyna rozwalać nasz Księżyc, wchłaniając go w siebie…

Wędrowiec — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wędrowiec», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Stać! — krzyknął, celując w niego. — Bo strzelam.

Miał na sobie szare pumpy, lila pulower i brązowe kamasze. Twarz — wąska, pomarszczona, o niemal przezroczystych oczach — wyrażała najwyższą dezaprobatę.

Richard nie ruszył się, choćby dlatego, że był zdyszany i obolały. Grzmoty ustały całkowicie, a mętna woda spływała na pole.

— Proszę się wytłumaczyć — powiedział starszy pan. — Jakim prawem depcze pan mój jęczmień? I dlaczego zalał pan moje pole?

Zaczerpnąwszy wreszcie tchu, Richard uśmiechnął się jak najuprzejmiej i odparł:

— Proszę mi wierzyć, że nie zrobiłem tego z rozmysłem.

Sally, ubrana w połyskujące w blasku słonecznym bikini poprzetykane złotymi nićmi, wyglądała przez balustradę i Informowała Jake'a o wszystkim, co się dzieje na dole.

Jake pił kawę po irlandzku, na której wygasał właśnie płomień whisky, i palił długie, zielonkawe cygaro. Od czasu do czasu marszczył brwi. Przy filiżance kawy leżał notatnik otwarty na czystej, nie zapisanej stronie.

— Woda sięga o dziesięć pięter wyżej niż przedtem! — wołała Sally. — Na dachach aż roi się od ludzi. Z każdego okna, jakie widać, wyglądają ze trzy twarze. Ludzie nawet stoją na parapetach. Mamy szczęście, że u nas był pożar i winda nie działa. Ktoś wygraża pięścią i to do mnie! Dlaczego, co ja ci zrobiłam? Ktoś inny właśnie skoczył do wody — ojej, rąbnął brzuchem! Ale silny prąd — spycha łódź policyjną. Hej, ty tam, przestań wskazywać mnie laską! Są matki z dziećmi…

Rozległ się świst i trzask: poręcz balustrady zabrzęczała. Sally odskoczyła, jakby ją coś ugryzło, i odwróciła się do Jake'a.

— Ktoś do mnie strzelał! — oznajmiła z oburzeniem.

— Odsuń się od balustrady — poradził jej Jake. — Ludzie zawsze zazdroszczą tym na górze.

Rozdział 31

Członkowie sympozjum usłyszeli cztery krótkie sygnały klaksonem. Powietrze przesiąknięte było kwaśnym, gryzącym dymem, unoszącym się znad spalonej ziemi, dymem ostrzejszym niż przedtem, bo z południowego wschodu zerwał się ciepły, wilgotny wiatr. Słońce przypiekało, ale z południa nadciągały wielkie, czarne chmury.

Hunter zatrzymał limuzynę tuż za wozem Brechta, który dojechał do wzniesienia: droga tutaj biegła między naturalnymi, pięciometrowymi słupami skalnymi.

Brecht stał wsparty o siedzenie samochodu i obserwował teren przed sobą. W czarnym kapeluszu na głowie, którego rondo z tylu opadało na kark, a z przodu było podwinięte, wyglądał jak pirat. Wyciągnął prawą rękę i Rama Joan podała mu lornetkę. Teraz badał teren za pomocą siedmiokrotnie powiększających soczewek. Rama Joan i Anna też wstały.

Hunter zgasił silnik, zablokował hamulec i kiedy — nadjechał autobus, on i Margo wysiedli z samochodu, pośpiesznie ruszyli naprzód i po chwili zobaczyli to, na co patrzył Brecht.

Lekko pofałdowane zbocze ciągnęło się w dół przez pól kilometra, po czym przechodziło w szeroką równinę, a następnie znów się wznosiło, choć już nie tak wysoko.

Zbocze po lewej stronie było czarne, a po prawej zielonkawobrunatne. Szosa wiła się po nim zakosami, raz po raz przecinając granicę między terenem spalonym a nie spalonym.

U podnóża zbocza, tuż przy granicy pożaru, szosa przebiegała obok trzech białych budynków stojących na dużym podwórzu, wysypanym żwirem i otoczonym wysoką metalową siatką, po czym skręcała w rozpostartą po obu j«j stronach szeroką równinę, która łagodnie wznosiła się pod górę, znikając między wzgórzami.

Przez środek równiny ciągnęło się coś, co wyglądało jak pokryty łuską, spłaszczony wąż długości pięciu kilometrów, a szerokości trzydziestu metrów. Łuski, których w każdym lśniącym po brzegach rzędzie mieściło się osiem czy dziewięć, były przeważnie niebieskie, brązowe, beżowe i czarne, choć gdzieniegdzie widać było czerwoną lub zieloną. Z lśniących srebrnych boków można było wnosić, że wąż ma srebrny brzuch.

Wojtowicz podszedł do Brechta.

— Jezu! — zawołał. — Dojechaliśmy. O rety! Wężem była autostrada 101, na której zderzak przy zderzaku stały gęsto samochody.

— Muszę pomówić z Doddem i McHeathem — rzekł chrapliwie Brecht.

— Anno, zawołaj panów — poleciła Rama Joan córce. Dziewczynka przecisnęła się do drzwi i wyskoczyła z samochodu.

Kiedy Margo i Hunter przestali błądzić oczami po równinie i zatrzymali spojrzenie na najbliższym punkcie, dostrzeżone szczegóły upewniły ich, że to bynajmniej nie jest wąż. W wielu miejscach samochody stały na poboczu, tuż przy metalowej siatce. Niektóre miały podniesione maski, a po bokach jakieś białe plamy — Hunter zorientował się, że są to żałosne, pokorne prośby o pomoc: ręczniki, koszule, chusty i chusteczki wywieszone przez kierowców, zanim powstał zator.

Gdzieniegdzie pogięte albo ustawione w poprzek łuski oznaczały wozy nie usunięte po kraksie, a także nieudane próby kierowców, którzy usiłowali zawrócić na trawie dzielącej pasy autostrady albo na poboczu i odjechać drogą, którą przybyli.

W trzech miejscach siatka była mocno wgnieciona przez maski samochodów: zapewne i tędy kierowcy chcieli wydostać się z zatoru. Jedna próba powiodła się do pewnego stopnia — siatka pękła, ale dalszą drogę tarasowały rozbite i leżące w rowie samochody, dwa z,nich jeden na drugim.

Niektórzy kierowcy wciąż nadaremnie starali się wydostać, podjeżdżając metr do przodu, potem cofając się metr do tyłu. Duszący zapach spalin mieszał się z zapachem dymu niesionym przez wilgotny wiatr i południowego wschodu.

Hunter usiłował sobie wyobrazić, co tu się działo w nocy, tuż zanim powstał ogromny zator: widział te pięć tysięcy samochodów, dziesięć tysięcy połyskujących i migocących reflektorów, dziesięć tysięcy zderzaków wpadających na siebie z brzękiem, kilka wozów policyjnych, starających się utrzymać porządek na drodze, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej zatłoczona, pięć tysięcy silników, spaliny buchające z rur wydechowych, klaksony… a jeszcze ze sto tysięcy samochodów między tym miejscom i Los Angeles.

Rozmyślania przerwał mu głos Drągala:

— Dolina suchych kości. Panie latających talerzy, imituj się nad nimi.

Stojąca przy samochodzie Rama Joan powiedziała cicho:

— Nawet złoczyńca jest szczęśliwy, dopóki jego zły czyn nie zaowocuje. A kiedy zaowocuje…

Największa i najgroźniejsza kraksa miała miejsce tuż za trzema budynkami, tam gdzie szosa prowadząca przez góry Santa Monica łączyła się z autostradą 101: zderzyło się tu ponad sto samochodów, kilka leżało kołami do góry, kilka na boku, a trzydzieści najbliższych było osmalonych ogniem. Hunterowi przyszło na myśl, że tutaj zapewne wybuchł pożar, od którego zajął się las i zarośla.

Dopiero po jakimś czasie (choć może upłynęła tylko sekunda, gdy tak stali, z niedowierzaniem rozglądając się wkoło) Margo i Hunter ujrzeli ludzi — jak gdyby jakieś prawo natury nie pozwalało im dostrzegać drobniejszych elementów, zanim ogarnęli całość.

Ludzie! — przynajmniej trzy lub cztery osoby na każdy samochód. Wielu — mój Ty Boże! — wciąż siedziało w worach. Niektórzy stali albo chodzili między samochodami, inni stali lub siedzieli na dachach, które przykryli pledami. Na lewo za spalonymi wozami sporo osób przeszło przez siatkę i rozłożyło się biwakiem, zasłaniając się od słońca ręcznikami plażowymi i kocami. Ale mało kto oddalał się od autostrady i olbrzymiego zatoru; może liczyli na to, że za kilka godzin, czy choćby za dzień, zator zostanie zlikwidowany. Również mało kto spacerował — wszyscy na ogół chronili się w cieniu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wędrowiec»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wędrowiec» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Wędrowiec»

Обсуждение, отзывы о книге «Wędrowiec» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x