Stary KKK w sam raz dobrze się nazywa! — Obejrzał się za siebie. — Przepraszam… tato!
— On ciebie nie słyszy, Benjy — powiedziała Hester. — Znów stracił przytomność. To był za duży wysiłek.
— Nigdy nie przypuszczałam, że on należy do Ku-Klux-Klanu — szepnęła ze zdumieniem Helena.
— Dziękuj Bogu, że należy, dziewczyno — odparła Hester.
Kiedy świt, z początku zielonkawy, potem bananowy, stal się wreszcie żółty, Rudolf objął komendę nad obozem rozbitym przy skalnym zboczu. Wszystko, co robił, było wysoce zagadkowe i z pewnością byłoby jeszcze bardziej drażniące, gdyby nie jego sardoniczna wesołość. Przede wszystkim nie chciał odpowiadać na żadne pytania dotyczące następnego celu podróży i zatarasowanej drogi, dopóki nie będą gotowi do wyruszenia.
Zmniejszył o jedną trzecią porcje śniadaniowa, które przynieśli mu do zaaprobowania Ida i McHeath, rozpalonemu, niespokojnemu Hanksowi dał penicylinę, upewniwszy się, że ten nie jest na nią uczulony, a gdy Hixon zaproponował, żeby rozbić tu obóz i oddalać się tylko celem uzupełnienia zapasów, Brecht potrząsnął głową.
Przeszukali samochody morderców. W pierwszym znaleźli nabity rewolwer kalibru 32, a na tylnym siedzeniu czarny kapelusz. Brecht przywłaszczył sobie zarówno rewolwer, jak i kapelusz, który od razu włożył, i z całym spokojem oświadczył:
— Pasuje.
Wojtowicz oparł rękę na biodrze, żeby odciążyć zabandażowane ramię, i zaprotestował:
— Nie, Rudolfie. Nie noś tego kapelusza, bo może przynieść nieszczęście.
Drągal zaś dodał ponuro:
— Ja bym nie chciał, żeby aura mordercy i sadysty kalała mi głowę.
— Wolę łupież mordercy niż porażenie słoneczne — odparł ze śmiechem Rudolf.
Kiedy przekręcił kluczyk w stacyjce i nacisnął gaz, silnik pierwszego wozu od razu zawarczał, ale w drugim akumulator widocznie był wyładowany. Brecht nie pozwolił Wojtowiczowi zajrzeć pod maskę, lecz gdy opróżnili zbiorniki z benzyną i olejem, spuścił hamulec ręczny, zablokował kierownicę i zawołał Innych, żeby mu pomogli zepchnąć wóz ze skalistego zbocza.
Samochód, szorując podwoziem o kamienie, stoczył się w przepaść, a po pięciu sekundach spadł z hukiem na dno wąwozu. W górę wzleciały trzy myszołowy.
Brecht klasnął w dłonie i mrukną!:
— Nie chciałem przeszkadzać im w śniadaniu, które chyba właśnie jadły.
Słysząc to, pani Hixon skrzywiła się z niesmakiem.
Następnie wypróbował Corvettę; ruszył z brawurą naprzód, a potem do tyłu, jadąc niebezpiecznie blisko krawędzi przepaści.
— Piękna zabawka — ocenił wysiadając. — W sam raz dla mnie.
Kiedy śniadanie dobiegało końca, dyskretnie przywołał do siebie Huntera, Margo, Ramę Joan i Dodda, po czym zaprowadził ich za furgonetkę.
— Co robimy dalej? — spytał. — Jedziemy do Doliny czy zawracamy do Mulholland, a stamtąd udajemy się do Cornell albo Malibu Heights? Nie wolno nam się zatrzymywać, bo ogarnie nas apatia.
— Drogę do Doliny blokuje przecież głaz — stwierdził Dodd.
— Spokojnie, Dadd — odparł Brecht. — Wszystko w swoim czasie.
— Może najpierw kilka osób pojedzie zbadać Dolinę — zaproponował Hunter.
— Nie możemy się rozdzielać — sprzeciwił się stanowczo Brecht. — Jest nas za mało.
— Znam kilku malarzy w Malibu — rzekła z wahaniem Rama Joan.
— A ja na Cape Cod — Brecht uśmiechnął się i mrugnął do niej. — Pewnie w tej chwili zmagają się z falami, walcząc o życie.
— Chciałam powiedzieć — rzekła Rama Joan, odpowiadając na mrugnięcie zabawną miną — że głosuję za Doliną.
— Czy ktoś z was wie, jak wysoko leży Dolina? — zapytał Dodd. — Bo może jest już zalana.
— Zobaczymy — powiedział Brecht, wzruszając ramionami.
— Musimy jechać do Doliny — wtrąciła Margo. — Vandenberg Trzy znajduje się na końcu szosy. Przecież wiecie, że chcę dać Opperlyemu pistolet.
Brecht przyjrzał się wszystkim uważnie.
— W porządku, jedziemy do Doliny — oświadczył. — Sądzę, że lepszą nazwą będzie pistolet impetu — zwrócił się do Margo.
— Ale głaz… — zaczął Dodd. Brecht powstrzymał go ruchem dłoni.
— Chodźcie — powiedział, obszedł pojazdy i ruszył w stronę głazu.
Kiedy mijali pozostałych, Hixon spytał niby to żartem, a jednak niezbyt przyjaźnie:
— No cóż, panie Brecht, czy komitet wykonawczy obmyślił już plan na dziś?
— Jedziemy do Doliny — odparł. — Tam uzupełnimy zapasy i skontaktujemy się z wybitnymi naukowcami z Projektu Księżycowego. Są jakieś sprzeciwy?
Nie czekając na odpowiedź, stanął na zboczu tuż nad głazem:i ruchem ręki przywołał Margo.
— Widziałem, jak głaz drgał, kiedy strzelałaś do tego rewolwerowca. Celuj stąd i trzymaj palec na spuście przez trzy sekundy. Na pewno stoczy się z drogi. Odsuńcie się wszyscy!
Morgo wyjęła spod kurtki pistolet, ale nagle oddała go Hunterowi.
— Strzelaj ty — powiedziała. Uświadomiła sobie z radością, że bez pistoletu też jest pełna radości życia i ma poczucie bezpieczeństwa. Zrozumiała, że sama jest swoją najlepszą bronią — bronią, na której może polegać, którą w każdej chwili może się posłużyć. Zauważyła również z zadowoleniem, jakim głodnym wzrokiem wpatrują się w nią podkrążone oczy Huntera.
Hunter przykucną! i oburącz ujął pistolet. Wiedział od Margo, że nie będzie odrzutu, ale wolał nie ryzykować, Napiął wszystkie mięśnie. Kątem oka widział, że Brecht daje mu znak ręką. Nacisnął spust.
Niezależnie od siły czy pola przyciągania, które wyzwalał pistolet, efekt następował z opóźnieniem, jakby głaz musiał najpierw wchłonąć obce promienie. Przez chwilę nic się nie działo i Hixon aż krzyknął:
— Patrzcie, wcale…
Ale głaz zaczął się naraz podnosić od strony Huntera, najpierw z wolna, potem coraz prędzej.
— Rusza się! — zawołał McHeath.
Głaz przekręcił się. Hunter zdjął palec ze spustu. Głaz z potężnym hukiem spadł ma kamieniste zbocze i z prędkością nieco większą od normalnie spadających karni arii potoczył się w stronę przepaści.
Całe zbocze zatrzęsło się. Niektórzy z przerażeniem uczepili się tych, co stali najbliżej.
Rozległ się jeszcze jeden huk i głaz runął w przepaść, odrywając od jej krawędzi płaski, szeroki odłam skalny.
Dodd wyjął notatnik i powiedział głośno:
— Najbardziej nieprawdopodobne zjawisko fizyczne, jakie kiedykolwiek…
Potężny, donośny huk zagłuszył jego stówa. Skaliste zbocze znów się zatrzęsło, kiedy głaz uderzył o dno wąwozu.
Hunter spojrzał na podziałkę pistoletu.
— Została jeszcze przeszło jedna trzecia ładunku — oświadczył.
Rudolf zbadał teren, na którym przed chwilą leżał głaz. Pozostał po nim półmetrowy dół, głębszy od strony przepaści, gdzie wypchnięty asfalt utworzył wstęgę łączącą się gładko ze skalnym podłożem. Brecht z zadowoleniem skiną! głową.
— Niezbyt mi się to podoba — oświadczył Hunter, schodząc ze zbocza. — Samochód może zarzucić w bok i…
Ale Rudolf szedł już szybko w stronę swojego nowego wozu.
Dwa myszołowy — przypuszczalnie te same, które tu już były — wyłoniły się z przepaści, oddalając się od szosy. Naprzeciw, od strony Doliny, leciał z warkotem duży helikopter wojskowy, którego przedtem, podczas całego zamieszania, nikt nie zauważył. Ptaki skręciły i zawróciły.
Hixon zaczął dawać znaki karabinem, ale Rudolf go powstrzymał.
Читать дальше