— Widać, kto tu jest głodny — odezwała się Rama Joan.
— Albo D to uszko w potężnej fioletowej igle — dodała szybko dziewczynka.
Złoty wąż owija się wokół pękniętego jaja — pomyślał Drągal. — Wylęga się chaos.
Księżyc wraz ze swoim cieniem przemierzył w całości nową planetę. Wszyscy poczuli ulgę, kiedy skrawek nocnego nieba wyłonił się między dwoma ciałami niebieskimi.
Przy czwartym rogu łóżka Ignacy Wojtowicz, spawacz z szeroką twarzą, chcąc przedłużyć chwile odpoczynku, powiedział:
— Jednego nie rozumiem. Jeżeli to prawdziwa planeta wielkości Ziemi, dlaczego nie czujemy jej grawitacji — powinniśmy się chyba czuć jakoś lżejsi.
— Zupełnie tak samo — odparł szybko Hunter — jak nie czujemy przyciągania Księżyca czy Słońca. Poza tym, chociaż znamy wielkość planety, nie mamy pojęcia o jej masie. Oczywiście — dodał — jeżeli naprawdę przywędrowała tu z nadprzestrzeni, to w jednym momencie jej pole grawitacyjne dla nas nie istniało, a w drugim zaczęło nagle istnieć — zakładam, że front nowo powstałego pola grawitacyjnego przesuwa się. z prędkością światła — ale żadnych skutków przejścia planety z nadprzestrzeni najwyraźniej nie było.
— Widocznych skutków — poprawił go Rudolf. — A nawiasem mówiąc, Ross, masz jakieś wątpliwości co do mojej teorii, że Wędrowiec przybył tu z nadprzestrzeni? Skąd się niby tu wziął?
— Mógł wejść do układu słonecznego zakamuflowany albo na jakiś czas wygaszony — stwierdził Hunter. — Powinniśmy rozważyć wszelkie ewentualne możliwości. To twoje własne słowa.
— Hm — chrząknął Rudolf. — Nie, sądzę, że to, co Paul powiedział nam o polach zniekształceń widocznych na fotografiach gwiezdnych, przeważa szale na stronę hipotezy Brechta o nadprzestrzeni. Poza tym w mojej teorii, oprócz samej planety, jej pola grawitacyjne też musiałyby wygasnąć. A swoją drogą możemy już wydedukować co nieco o masie planety. Jest teraz siedem po pierwszej czasu strefy Oceanu Spokojnego — powiedział, patrząc na zegarek. — Minęły dwie godziny od ukazania się nowej planety.
— Dwie godziny i pięć minut — poprawił go niski mężczyzna.
— Jesteś cudowny, Dodd. Dwudziesta trzecia zero dwa — niech ta godzina wyryje się wam w pamięci, może kiedyś wnuki zapytają was, o której dokładnie ujrzeliście potwora wyskakującego z nadprzestrzeni. W każdym razie o pierwszej w nocy Księżyc w pełni powinien był już minąć zenit. O drugiej następuje zachód. Teraz jednak Księżyc wciąż jeszcze jest w zenicie. Trzy albo cztery stopnie na wschód, czyli mniej więcej o sześć do ośmiu własnych średnic. Co by znaczyło, że pole grawitacyjne nowej planety przyśpieszyło ruch Księżyca po orbicie. Ergo, przybysz to nie piórko.
— O rany! — zawołał z uznaniem Wojtowicz. — A jakie to przyśpieszenie, gdyby przyjąć, że Księżyc jest, no, na przykład, rakietą?
— Od jednego kilometra na sekundę do… — Rudolf zawahał się, a potem dokończył, jakby sam nie dowierzał własnym obliczeniom — do sześciu albo i więcej kilometrów na sekundę.
Obaj z Hunterem spojrzeli na siebie.
— O rany! — powtórzył Wojtowicz. — Ale Księżyc krąży po dawnej orbicie, tyle że prędzej, tak? Odwala miesiąc w ciągu tygodnia?
Kiedy tak rozmawiali, czarny przesmyk miedzy Księżycem a planetą trochę się poszerzył.
— Chyba powinniśmy już ruszać — powiedział Rudolf w zamyśleniu i nachylił się, żeby podnieść łóżko.
— Racja — poparł go krótko Hunter.
Wielkie pompy rotacyjne pracowały pompując wodę na lewą burtę transatlantyku „Prince Charles”, żeby wyrównać ciężar pasażerów i załogi — wszyscy bowiem tłoczyli się przy iluminatorach z prawej burty i choć świt rozjaśniał niebo, wciąż patrzyli na Wędrowca i na Księżyc nad Atlantykiem. Gęsta atmosfera ziemska sprawiła, że fiolet planety poczerwieniał, a kolor złoty stał się pomarańczowy. Barwne pasy świetlne przecinające spokojne wody Atlantyku były niezwykle malownicze.
Inżynier radioelektryk zameldował kapitanowi Sithwise o dziwnych i wciąż wzmagających się zakłóceniach radiowych.
Mimo złamanej lewej lotki i kilku dziur wybitych albo wypalonych w skrzydłach przez nagrzane do czerwoności odłamki pumeksu, don Guillermo Walkerowi udało się wylądować na południowym brzegu jeziora Nikaragua, tuż przy ujściu rzeki San Juan. Miałeś, cholera, szczęście — pomyślał — że ten wielki głaz cię nie trafił!
Prawie osiemdziesiąt kilometrów na północny wschód od Walikera, do wulkanu na Ometepe przyłączył się wulkan na sąsiedniej wyspie Madera i razem wyrzucały w górę bliźniacze, ogniste słupy lawy. Wreszcie, choć don Guillermo przestał już w tak zwariowaną noc na cokolwiek liczyć, ujrzał nie dalej jak półtora kilometra od siebie dwa mrugające czerwone światełka, które, jak obiecywali mu bracia Araiza, miały wskazać mu drogę do łodzi. Caramfaa, que fidelidad! Już nigdy nie będzie podejrzewał żadnego Latynosa o lekkomyślność czy podstęp.
Nagle odbicie Wędrowca w czarnym jeziorze zadrgało i ruszyło na niego. Don Guillermo ujrzał zbliżające się groźne masy wody podobne do szerokich schodów. Ledwo zdążył nakierować na nie samolot. Stary hydroplan, rozbryzgując wodę, z trudem pokona! pierwszą falę. Chyba gdzieś musiało być trzęsienie ziemi albo spadła lawina!
— Choćbyśmy byli tylko kilka kroków od Bramy Plażowej, muszę odpocząć — sapiąc ciężko rzekł Rudolf.
Postawił łóżko na piasku i ukląkł: rękę oparł na kolanie, opuścił głowę na piersi i otwartymi ustami chwytał powietrze.
— Rozpusta daje się we znaki — powiedział z lekką drwiną w głosie Hunter, a potem zwracając się do Margo szepnął: — Dajmy odpocząć staremu Casanovie. Zazwyczaj nie więcej zażywa ruchu niż kiełbasa salami.
— Ja mogę znów nieść — chętnie zaofiarował swoją pomoc młody chłopak o szczupłej twarzy, który przyjechał na sympozjum z Oxnard razem z Wojtowiczem i którego przy niesieniu łóżka niedawno zastąpił Rudolf.
— Najlepiej będzie, jeżeli wszyscy chwilę odpoczniemy, Harry — rzekł Wojtowicz, a następnie zwrócił się do Huntera: — Panie profesorze, zdaje się, że Księżyc znów zwolnił. Jakby wrócił do poprzedniej prędkości.
Wszyscy oprócz grubej kobiety spojrzeli na zachodnią część nieba. Nawet Rudolf, wciąż jeszcze sapiąc, podniósł głowę. Nie było najmniejszej wątpliwości, że czarny przesmyk między Wędrowcem a Księżycem nie poszerzył się podczas ich krótkiego marszu.
Mnie się zdaje, że Księżyc maleje — stwierdziła Anna.
— Mnie też — powiedział Dodd.
Przykucnął, objął ramieniem Rognaroka i głaskał go uspokajająco po wielkim czarnobrązowym łbie, patrząc jednocześnie na niebo.
— Wiem, że to zabrzmi zupełnie nieprawdopodobnie — dodał — ale mam wrażenie, że Księżyc staje się obły, spłaszczony u góry i u dołu, a wypukły po bokach. Może mam tylko zmęczone oczy, ale mógłbym przysiąc, że przybiera kształt jaja, szczególnie ten koniec, który jest zwrócony do Wędrowca.
— Tak, tak! — zawołała Anna. — Poza tym… taka cieniusieńka kreska biegnie pionowo przez cały Księżyc.
— Kreska? — zapytał Dodd.
— Tak, jakby pęknięcie — wyjaśniła Anna.
Pęknięte jajo i narodziny straszliwego chaosu — pomyślał Drągal. — Spełnia się moja przepowiednia. Ispan-Wąż zapłodnią, a Biała Dziewica rodzi.
— Muszę się przyznać, iż nie widzę żadnej kreski — odparł Dodd.
Читать дальше